Gniazdo bazyliszkow

714 57 0
                                    

Następnego ranka Severus obudził się z dziwnym uczuciem ciepła i wygody, które było zdecydowanie nie na miejscu, biorąc pod uwagę fakt, że zasnął na ziemi, w nienaturalnej pozycji, z głową ułożoną na klatce piersiowej Harryego.
Przesunął się nieznacznie i odkrył, że leży na grubym kocu, drugi, trochę cieńszy, ma zawinięty wokół siebie, a jego głowa spoczywa na grubej poduszce. Niczego nie pamiętał, więc Potter musiał użyć zaklęć, aby wyciszyć i zamaskować swoje ruchy, gdy przygotowywał mu tak wygodne miejsce do spania. Gdy Severus to zrozumiał, na moment opanowała go złość, że ktoś manipulował jego ciałem, gdy był nieświadomy, nawet jeśli ta manipulacja wypływała z życzliwości. Właśnie miał powiedzieć coś złośliwego, ale Harry usiadł naprzeciw, patrząc na niego czule i Severus opanował rozdrażnienie, niepewny, czy chce wszczynać teraz kłótnię i czy mógłby ją w ogóle wygrać.
Usiadł, zrzucił z siebie koc, podniósł koszulę i nałożył ją w absolutnej ciszy. Teraz, gdy euforia z powodu ponownego połączenia i akceptacji zanikła, poczuł się krańcowo zażenowany sposobem, w jaki noc wcześniej pozbył się swych zahamowań i samokontroli. Rzeczywiście był godnym politowania nieszczęśnikiem, prawda? I dokładnie wtedy jego pamięć, sama z siebie, przywołała wypowiedziane głosem Harryego słowa Toma Riddlea: Musiałeś pławić się w rozżaleniu nad samym sobą i znaleźć kogoś, kto by cię żałował i się o ciebie troszczył.
Severus wstał nagle, nerwowo wygładzając koszulę.
— Co się stało? — spytał Harry.
— Nic — odparł Snape obojętnie. — Niemniej spędziłem tu więcej czasu niż pierwotnie zaplanowałem. Powinienem wracać do domu.
Harry również wstał.
— Zostań na śniadaniu.
— Nie jestem głodny.
— W porządku — odparł Harry z uśmiechem. — To ja też zrezygnuję. Co zrobiłem źle?
— Nic — warknął Severus. — Uspokój się. Nie wszystko w tym wszechświecie obraca się wokół ciebie i twoich poczynań, Potter.
— Przepraszam, jeśli zachowałem się zbyt nachalnie — powiedział Harry. — Posłuchaj, wiem, że nie mam żadnego prawa oczekiwać, abyś chciał przebywać blisko mnie. Ale jakiś cud sprawił, że tu jesteś, a ja nie zamierzam teraz tego stracić i poddać się bez walki.
— Walka — powtórzył Severus sardonicznie, wykrzywiając usta w znajomym szyderstwie. — W takim razie może powinieneś mnie uwięzić. Dlaczego nie urządzimy sobie czarodziejskiego pojedynku i nie sprawdzimy, czy ponownie uda mi się wysłać cię prosto na Kings Cross?
— Nie to miałem na myśli — odparł Harry pokojowo. — Nie chcę się z tobą pojedynkować. Ale ostrzegam, że w zamian mógłbym zacząć błagać i szlochać, co z pewnością będzie bardzo nieatrakcyjnym widokiem. Więc jak? Zjesz śniadanie?
— Dobrze — powiedział Severus z małym westchnieniem. — Co proponujesz?
— Mleko i owsiankę. Jeśli masz ochotę na coś innego, możemy pojechać do Brisbane albo... gdzie tylko chcesz.
— Nie. — Severus wcale nie chciał, aby ktoś zobaczył go w towarzystwie młodego mężczyzny, którego czarodziejski świat znał jako jego byłego właściciela. Owsianka brzmiała wystarczająco dobrze.
Razem wrócili do chaty, gdzie Harry zajął się śniadaniem, gotując je mugolskim sposobem i prawie przypalając w trakcie przygotowywania.
Snape usiadł przy małym kuchennym stole i obserwował go ze złośliwym uśmieszkiem.
— Potter, rozumiem, że nie jesteś żadnym mistrzem eliksirów, ale ten poziom niekompetencji jest czymś nowym nawet jak na ciebie. Jak, na Merlina, ktoś może spalić owsiankę?
— Zostałem rozproszony — odparł Harry bez śladu skruchy w głosie. — Poza tym, nigdy nie byłem dobry w gotowaniu. Wiesz, ciotka i wuj nie wrzeszczeli na mnie przez te wszystkie lata bez powodu.
Severus wzdrygnął się nieznacznie, słysząc te słowa.
— Czyli za marne umiejętności jako kucharz winisz swoje godne pożałowania wychowanie?
Harry wzruszył ramionami, podając niespalone części owsianki.
— Nie, nie, wuj i ciotka byli okropni sami w sobie. Jednak wydaje mi się, że ja sam też im niczego nie ułatwiałem. Gdy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że wcale nie byłem łatwym do wychowania dzieckiem. Pewnego dnia sprawiłem, że mój kuzyn trafił do szklanej klatki z wężem... Wyjątkowo dramatyczny widok. Miał wtedy urodziny.
— Coś mi się wydaje, że sobie na to zasłużył.
Harry zachichotał złośliwie.
— Wąż z pewnością tak uważał.
Severus spojrzał na niego z namysłem.
— Nadal potrafisz używać wężomowy? — spytał.
— Nie. — Harry potrząsnął głową. — Nie od czasu, gdy zniszczyłeś pył duszy Voldemorta.
Zjedli w przyjemnej ciszy. Severus uniósł wzrok i zobaczył, że Harry przygląda mu się z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
— Chyba już rozumiem — powiedział. — Dlaczego rano byłeś poirytowany. Uświadomiłeś sobie, że w nocy użyłem zaklęć wyciszających i maskujących. Dokładnie tak, jak trzy i pół roku temu w Dolinie Godryka. Nigdy nie wiedziałeś, kiedy wchodziłem i...
Severus zadrżał lekko, podczas gdy gorąco zalało mu policzki.
— To nieważne — rzucił cicho.
— Przepraszam — powiedział Harry. — Ale naprawdę nie miałem na myśli niczego złego. Spałeś mocno, więc nie chciałem cię budzić. Zrobiłem dla ciebie dokładnie to samo, co robiłem dla Ginny, Hermiony czy Rona, kiedy spędzaliśmy noce na zewnątrz.
— W porządku — odparł Severus z zakłopotaniem. — Możemy zmienić temat?
— Przepraszam — powtórzył Potter. Zaległa niewygodna cisza. Severus patrzył na niego, jak ze złością dźga śniadanie łyżką. — Harry — powiedział łagodnie — bitwa się skończyła. Myślę, że już zabiłeś swoją owsiankę. Teraz możesz ją zjeść.
— Tak, racja — odpowiedział Potter ze słabym uśmiechem. — Więc... opowiedz mi o Remusinie.
— To znaczy? — warknął Snape, nieszczególnie uszczęśliwiony wspomnieniem swojego wątpliwego naukowego sukcesu, którego rozpowszechnienie zostało zaprzepaszczone serią niefortunnych komplikacji.
— Przez jaki składnik tak trudno wprowadzić go do masowej produkcji?
— Jad bazyliszka — wymamrotał Snape niechętnie. — Te stworzenia trudno dojrzewają, nie można ich hodować w niewoli, a w naturze prawie wyginęły.
— Te pół koguty, pół żmije? Które paraliżują wzrokiem? Jak one mogą wymierać? Co się stało?
— Wojna się stała, Harry — odparł Severus mało radosnym głosem. — Bazyliszki są bardzo wrażliwe na magię. Nie składają i nie wysiadują jaj, kiedy jest to niebezpieczne dla młodych. Na dodatek są bardzo odporne. Nie można ich ogłuszyć, a najbardziej zaawansowane zaklęcia jedynie się od nich odbijają.
Harry patrzył na niego z absolutnym zakłopotaniem w oczach.
— To dlaczego ich rasa jest aż tak zagrożona?
— Ponieważ pewne osoby, stojące po ciemnej stronie magii, zdecydowały, że świetnie byłoby użyć ich jako strażników — wyjaśnił Severus ponuro. — Jeśli jesteś w posiadaniu tajnego terytorium lub budynku i musisz ukryć go bez użycia energii, która może zostać wykryta, najlepiej zastosować naturalne bariery, a na dozorców wyznaczyć zwierzęta. A zwierzęta, które potrafią spetryfikować intruzów samym wzrokiem, są szczególnie wysoko cenione.
Potter w zamyśleniu skinął głową.
— Jak dużo bazyliszków pozostało jeszcze na wolności?
— Cóż... trzydzieści lat temu było ich całkiem sporo, ale teraz... nie wiadomo. Prawdopodobnie niewiele, do tego stworzenia te są wielkimi samotnikami, za co wcale ich nie winię. Tych kilka egzemplarzy, które znajdują się pod naszą opieką, jest zbyt rozdrażnionych i zbyt wiele ucierpiało, by móc złożyć jaja. Faktycznie ledwie reagują na ludzi.
— Hmm... — mruknął Harry. — A gdyby przenieść je na miejsce takie jak to? Wyspa jest wystarczająco duża dla dwóch gatunków. Hipotetycznie mówiąc, moglibyśmy postawić osłony między terenami zamieszkanymi przez hipogryfy, a tymi, które zajmą bazyliszki. I...
— Pamiętasz, co powiedziałem? — przerwał mu Severus. — Nie da się ich hodować w niewoli. Są wrażliwe na magię. Zobaczą magiczną barierę i uznają to miejsce za nowe więzienie.
Harry przestał jeść i oparł podbródek na dłoniach, zamyślając się głęboko.
— W takim razie żadnych barier — powiedział w końcu. — Plan jest taki: opracujesz szczepionkę dla nas i hipogryfów. Potem przetransportujemy bazyliszki na wyspę i... jakoś damy sobie radę. Być może potrwa to kilka lat, ale w końcu poczują się tu jak w naturalnym środowisku.
Severus spojrzał na niego z mieszaniną litości i pogardy.
— Wydaje mi się, że oszalałeś z powodu samotności. Musisz więcej czasu spędzać na zewnątrz.
— Mówię poważnie — odpowiedział Harry. — Cóż złego może się wydarzyć?
— Po pierwsze, mogłyby wydrapać ci oczy — odparł Severus ponuro. — I odgryźć palce. A to wszystko tylko wtedy, jeśli będą lekko zdenerwowane.
Harry beztrosko wzruszył ramionami.
— Nie zrobią tego — powiedział z pewnością w głosie. — Obiecuję, że dobrze się nimi zajmę. No zgódź się, pomysł jest genialny. Zróbmy to!
— Traktujesz wszystko jak żart? — warknął Severus. — Albo, jak zwykle, nie słuchasz. Powiedziałem ci, jak bardzo te stworzenia czują się skrzywdzone. Będą walczyć z każdym, zranią ciebie, a z każdym hipogryfem z osobna stoczą bójkę i wcale nie jestem pewien, kto ją wygra. A jeśli spróbujesz je przed tym powstrzymać albo jakoś ograniczyć, równie dobrze możesz zrezygnować z takiego pomysłu. Przez to staną się jeszcze bardziej wściekłe. — Harry kiwnął głową, słuchając jego słów, więc Severus trochę się uspokoił i kontynuował z krzywym uśmiechem: — Cóż ja mogę powiedzieć, Potter? Niektóre istoty nie radzą sobie dobrze w niewoli. Zamykasz je, a one przestają się rozmnażać i cieszyć życiem. Wszystko, do czego są zdolne, to walka i plucie jadem.
Potter uśmiechnął się przewrotnie.
— Już je uwielbiam. To na kiedy będziesz miał gotową szczepionkę?
Severus właśnie miał powiedzieć, że szczepionka na petryfikację nie istnieje, ale jego umysł już pracował, przebiegając przez możliwości, zmuszając go po chwili do westchnienia.
— Będę potrzebował sproszkowanego kła bazyliszka, skóry łasicy, oczu ropuchy, pokruszonego dziobu rogatego koguta i jeszcze paru składników, o których nie chcę mówić przy śniadaniu. I kilku miesięcy czasu.
Po drugiej stronie stołu Harry uśmiechnął się szeroko.
— Zakład, że wystarczą ci dwa tygodnie?
Severus patrzył na niego, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia.
— Harry... dlaczego chcesz zrobić coś takiego? — spytał. — Niepotrzebnie skomplikujesz sobie życie.
— Chcę dać ci powód, abyś mnie odwiedzał — odparł Potter poważnym tonem. — Poza tym to wcale nie brzmi na aż tak bardzo skomplikowane. Jak trudna może okazać się współpraca z miotem dzikich, jadowitych, drapiących i gryzących zwierząt?
Severus uśmiechnął się lekko ironicznie.
— Cóż, skoro chcesz mieć tutaj mnie, to przypuszczam, że więcej stworzeń tego typu nie sprawi istotnej różnicy.
— Nie sądzę — powiedział Harry łagodnie. — Proszę, wybaczysz mi? Że...
— Już to zrobiłem — przerwał mu Severus szorstko i wstał. — Dziękuję za śniadanie. Będę w kontakcie.
— Odwiedzisz mnie wkrótce?
— Zobaczymy. — Podszedł do kominka i nabrał garść proszku. — A przy okazji — dodał z przekąsem — właściwe określenie to lęg, nie miot. Lęg bazyliszków.
— Wiedziałem — odparł Harry defensywnie.
— W takim razie ufam, iż zapamiętasz, aby użyć poprawnej terminologii, gdy będziesz pisał do Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami wniosek o pozwolenie na założenie tu hodowli — poinstruował go Severus oschle.
Harry westchnął.
— Ministerstwo... zamęczą mnie całymi metrami dokumentów do wypełnienia, prawda? — spytał?
— Raczej kilometrami — odparł Severus poważnie. — Życzę powodzenia, Potter.

Popioły Armagedonu-SNARRY (BCP) Where stories live. Discover now