𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓟𝓲𝓪𝓽𝔂

248 29 23
                                    

Pewnie wiele osób będzie zastanawiać się, jak sześć osób pomieściło się pokoju małego motelu, który teoretycznie przeznaczony jest dla trzech osób.

Otóż odpowiedz jest naprawdę prosta.

Ja z Kai'em oraz Harumi z Sixem zajęliśmy te mniejsze łóżka, a Jay i Cole rozłożyli się na tym większym, o które wcześniej cała trójka się kłóciła, bo przecież mieli być tylko oni.

Właściwie wszystkie trzy łóżka są postawione w jednym, niedużym pomierzeniu, po jednej ścianie znajduje się coś na wzór małej kuchni, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo udało mi się to zobaczyć na szybko, kiedy w środku nocy weszliśmy do pokoju. Po drugiej stronie nieduża łazienka, do której jeszcze na szybko udało mi się wejść.

Czuję w nosie delikatny zapach perfum szatyna, który już najwyraźniej nie śpi, bo czuję, jak jego dłonie przejeżdżają po moich ramionach. Poprawiam się do wygodniejszej pozycji, wtulając twarz w zagłębienie szyi chłopaka, żeby po chwili, już rozbudzony, podnieść głowę i przetrzeć oczy.

— Jak się spało? — pyta spokojnie szatyn, kiedy rozglądam się po pomieszczeniu i okazuje się, że jesteśmy jedynymi osobami, które nie śpią.

— Nie było najgorzej — odpowiadam w końcu, zsuwając się z szatyna u kładę głowę na rogu jedynej poduszki, którą tu mamy. — ale zdecydowanie wolę większe łóżka.

— Przecież to jedno i to samo — prycha — przecież i tak się do mnie kleisz, nieważne, na jakim łóżku śpimy.

— Ja się kleję? — prycham z oburzeniem, a kiedy chcę coś jeszcze dodać, słyszę, jak Jay mamrocze niewyraźnie. Widzę, jak Kai uśmiecha się i wygląda, jakby próbował powstrzymać śmiech.

— Wydaje mi się, że będą jeszcze spać przez baaardzo długi czas — prycha Kai, sięga pod poduszkę, żeby sprawdzić godzinę. — więc... możemy albo dalej tu leżeć i szeptać, albo możemy się ubrać, wyjść i poszukać jakiegoś sklepu, żeby kupić coś na śniadanie.

Podoba mi się wyjście, przejście się, bo przez ścisk w niedużym pokoju wydaje się tu strasznie duszno, ale nie podoba mi się wizja śniadania, które pewnie będę musiał zjeść.

— Lubię z tobą leżeć — mówię w końcu. Szatyn uśmiecha się bardziej do siebie niż do mnie, nic nie mówi, tylko wstaje z łóżka, klepiąc mnie delikatnie po udzie.

— Wstawaj — mówi. — poszukamy jakieś małego marketu niedaleko.

Chwilę patrzę, jak wkłada jeansy na nagie nogi, jak spodnie zakrywają czarny materiał bokserek, a potem wkłada koszulkę. Przez ten cały czas nie ruszam się ani o milimetr. Szatyn w końcu rzuca moje spodnie prosto na mnie, więc nie mam innego wyjścia, niż tylko je ubrać, a potem dostaję koszulkę, którą od razu zakładam. Moja jeansowa kurtka jest w czymś rodzaju przedpokoju. Cichymi krokami kierujemy się do wyjścia, zostawiam kurtkę, bo jest za ciepło, żebym ją zakładał. Wkładamy tylko buty, upewniam się, że mam swój telefon na wszelki wypadek, kiedy Kai zabiera jedyny klucz do pokoju, który dostali podczas zameldowania i wychodzimy wspólnie na długi, duszący korytarz.

Schodzimy po schodach, a Kai przy okazji szuka na mapie najbliższego sklepu, wiec schodzi trochę wolniej, niż ja, ale w końcu wspólnie wychodzimy z budynku. Od razu rozglądam się dookoła, bo jest to pierwszy raz, kiedy jestem w tym mieście.

— Byłeś tu kiedyś? — pytam szatyna, który kieruje mnie w jedną z dwóch stron. Kiwa głową, ale nie ciągnie swojej wypowiedzi, więc ja dopytuję: — koncert?

— Um — zaczyna niepewnie. — wtedy w marcu... kiedy Nya zmarła — mówi smutno, bo wiem, że wciąż brak siostry jest dla niego cierpieniem, chociaż minęło już tyle czasu. — mieliśmy kilka dni później grać z chłopakami support. Dałem ci wtedy an to bilety — przypomina.

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Onde histórias criam vida. Descubra agora