𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓒𝔃𝓽𝓮𝓻𝓷𝓪𝓼𝓽𝔂

225 25 16
                                    

Zjarałem się.

Najarałem się po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu, ale Scott faktycznie miał rację.

Mój umysł nie myśli nad niczym.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem się tak beztrosko, tak spokojnie.

To o wiele lepsze niż alkohol.

Tylko śmierdzi o wiele bardziej. I sprawia, że czas płynie szybciej, bo w pewnym momencie zrobiło się ciemno, powinienem siedzieć od dawna w domu, a ja dopiero teraz wychodzę z klatki schodowej z plecakiem na ramionach, bo dopiero teraz napisał, że jest pod blokiem, bo wysłałem mu swoją lokalizację.

Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to napisać do mamy, że wrócę później do domu, żeby się o mnie nie martwiła.

— Co ty tu robisz? — pyta od razu na powitanie, kiedy tylko wychodzę z klatki. Podchodzę do szatyna, żeby pierwsze co zrobić to mocno się do niego przytulić. — Wszystko w porządku?

— Yhym — mamroczę.

— Lloyd — Chociaż obejmuje mnie ramionami, a mi to nie przeszkadza, bo nikt nie przechodzi, bo nie jest to ruchliwa część miasta, musi się odsunąć. Skanuje moją twarz z zamyśleniem, a na jego czole pojawia się delikatna zmarszczka. — Czy ty jesteś pijany.

Odsuwam się z jego objęć, żeby nie poczuł ode mnie charakterystycznego zapachu zioła, chociaż zjadłem pół opakowanie gum, które mi zostało.

— Troszkę — rzucam w końcu, powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem.

— Jest środek tygodnia — zauważa. — musisz zmienić kolegów, Jay przynajmniej wpycha w ciebie alkohol w piątki — Wzdycha. Łapie mnie delikatnie za dłoń, żeby spleść swoje palce z moimi, a ja uśmiechem się szeroko na ten gest. — i co ja mam teraz z tobą zrobić, co?

— Możesz mnie kochać caaałe swoje życie — zauważam. Szatyn kręci głową wyraźnie rozbawiony na moje słowa. Przysuwa się, żeby mnie pocałować, ale szybko pochylam się w taki sposób, żeby wyglądało, że o wiele bardziej wolałbym, żeby pocałował mnie w czoło. Tak naprawdę nie chcę, żeby poczuł ten zapach, bo mam wrażenie, że mój oddech wciąż nim pachnie.

— Chyba muszę cię odprowadzić do domu, co? — pyta dalej.

Przecież jak tylko wejdę do domu, mama od razu zobaczy, że coś jest ze mną nie tak.

— A może napiszę do niej, że pójdę do ciebie na noc, a potem z samego rana pójdę do szkoły? — proponuję. — A poza tym, jestem naprawdę głodny? Możemy iść na jakieś jedzenie? Mam ochotę na jakiegoś ogromnego burgera z frytkami i... — milknę, na skutek zaskoczonego spojrzenia szatyna. — nie chcesz ze mną iść na jedzenie, tak?

— Co? Nie. Nie. Pewnie. Możemy iść, gdzie tylko będziesz chciał, ale... jest dość późno i nie wiem, czy dostaniemy gdzieś o tej porze jakieś burgery.

— Mogą być też lody — myślę głośno.

— Lody? — powtarza.

— No, lody. — Robię palcami świderka, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.

— Okej — mówi tylko. Z powrotem łapie mnie za rękę i ciągnie delikatnie w stronę, z której przyszedł, ale z ciekawości spoglądam jeszcze w stronę okien bloku, z którego wyszedłem. I nie wiem dlaczego po raz pierwszy od wielu godzin odczuwam niepokój, kiedy zauważam, że w oknie na pierwszym piętrze stał Nelson i zdecydowanie mi się przyglądał, więc musiał widzieć przynajmniej część tego, co przed chwilą się działo.

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Where stories live. Discover now