𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓓𝔀𝓾𝓭𝔃𝓲𝓮𝓼𝓽𝔂 𝓬𝔃𝔀𝓪𝓻𝓽𝔂

196 23 13
                                    

— Lloyd — Czuję, jak ktoś całuje mnie w nagie ramię kilkanaście razy. A po głosie i miejscu, gdzie zasnąłem, jestem pewien, że to Kai. — Wstawaj, kochanie — wraca do dawania mi buziaków, a kiedy odwracam się na plecy całuje moją twarz.

— To chyba jedyne pobudka, która mi się podoba — rzucam w uśmiechem, jeszcze zaspanym głosem. — ale i tak z niej nie skorzystam. Obudź mnie za dwie godziny — Odwracam się na bok, tyłem do szatyna, który odpowiada mi tylko śmiechem.

— Za godzinę musisz być w domu — tłumaczy, całując mnie w usta. — obiecałem swojej mamie, że wrócisz do domu przed dwunastą

— To zadzwonię, powiem, że wrócę później, a potem pójdę dalej spać — odwracam się na drugą stronę, do Kai'a, który też dopiero co wstał, co wnioskuję po jego nieułożonej jeszcze fryzurze. Odruchowo przeczesuje je dłonią.

— Obawiam się, że to nie przejdzie — mówi spokojnie. Bierze moją dłoń i całuje kilka razy jej wnętrze. — Odwiozę cię — Wzdycha. Wstaje pierwszy z łóżka i pierwsze, co zauważam, to jego goła pupa, więc nie wiem dlaczego, ale mój wzrok od razu kieruje się na sufit. Kładę się na plecy i jedna część mnie nie chce tam patrzeć, ale druga, bardzo chce. — Hej — Staje po mojej stronie łóżka, już ubrany w bieliznę, więc to widok, który już o wiele bardziej znam. Siada niepewnie na materacu. — Coś cię boli? Jak tak, to zobaczę, czy mam coś a apteczce albo skoczę na szybko do apteki...

— Nic mnie nie boli — przerywam mu. — poza sercem, bo chcę spać — prycham, na co Kai śmieje się, wyraźnie rozbawiony.

— Jak teraz wstaniesz, szybciej odwiozę cię do domu, weźmiesz szybki prysznic i będziesz mógł iść spać — zauważa. Przez kołdrę głaszcze mnie delikatnie po biodrze, klepie mnie tam jeszcze dwa razy, po czym wstaje. Wychodzi z pokoju i dopiero kiedy zostaję sam, podnoszę się do pozycji siedzącej.

Rozglądam się po pokoju, który niczym nie różni się od tego, co zawsze widzę, poza tym, że szafce nocnej po stronie Kai'a leży otwarte duże opakowanie prezerwatyw, z którego już małej części nie ma i otwarte opakowanie lubrykantu, ale nic się z niego nie wylewa, bo jest już do mniej niż połowa.

Chcę podciągnąć kolana do klatki piersiowej, ale ostatecznie tego nie robię. Opieram się jednak łokciami o kolana, wplatam palce w swoje jasne włosy i potrząsam nimi, jak opętany.

Co ja znowu zrobiłem? Dlaczego ja to sobie robię? Dlaczego ja jemu to robię?

— Może jednak dam ci jakąś tabletkę? — proponuje szatyn. Unoszę spojrzenie, żeby spojrzeć na szatyna, który dalej w samych bokserkach stoi w przejściu, ale z cichym westchnieniem podchodzi do mnie. Słyszę jego ciche kroki, a potem jak materac za mną ugina się pod jego ciężarem, nawet jeśli usiadł na poduszce.

— Nic mnie nie boli — mówię w międzyczasie. — Jestem po prostu zmęczony. Jak wrócę, to będę musiał się uczyć, żeby poprawić cały semestr... — milknę, kiedy czuję, jak szatyn kładzie ciepłe palce na moich barkach i zaczyna delikatnie masować.

— Wiesz, że lubię, kiedy taki jesteś? — pyta spokojnie.

— Zmęczony i nagi w twoim łóżku? — prycham pod nosem, może zbyt oschłym tonem, niż planowałem. — przepraszam.

— To też — prycha rozbawiony. — Miałem na myśli, że kiedy mówisz mi, co robić, żebyś czuł się dobrze. W sensie w naszym związku. Czasami naprawdę ciężko ciebie zrozumieć — Wzdycha, przejeżdżając delikatnie opuszkami pleców po moim karku. — Ale to chyba minus bycia nastolatkiem, nie?

— A może to po prostu minus bycia mną? — rzucam.

— Nie masz wrażenia, że jesteś na siebie trochę za bardzo surowy? — obejmuje mnie delikatnie w brzuchu i bez problemu podnosi delikatnie, by przysunąć do siebie. Kładzie podbródek na moim ramieniu, wcześniej składając tam szybkiego buziaka. — Moim zdaniem jesteś super.

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz