Grudzień, tydzień przed świętami:
Otwieram każde drzwi po kolei, żeby sprawdzić, czy na pewno jesteśmy sami w szkolnej łazience.
— Boże, czuję się jakbym handlował koksem, a nie wódką — prycha Scott, opierając się o o parapet.
Spoglądam na niego zaskoczony.
— Wiesz, jakie możemy mieć problemy, jak ktoś nas przyłapie? — rzucam oschle.
— Chodzimy do liceum, już nic gorszego nie może nas spotkać — odpowiada mi dokładnie takim samym tonem, krzyżując przy okazji ramiona.
Może.
Możesz nie czuć kompletnie nic, a nielegalnie pity alkohol będzie czymś w rodzaju ratunku. Możesz nie chcieć wstawać każdego dnia, bo każdy kontakt z kimkolwiek może być dla ciebie wyczerpaniem wszelkich baterii, chociaż przez kilka miesięcy było naprawdę dobrze.
Możesz obudzić się któregoś dnia jako syn seryjnego mordercy.
— Wydaje mi się, że może być wiele gorszych rzeczy — prycham w końcu. — po prostu daj mi tę butelkę i spadajmy. Nie chcę, żeby ktoś nas tu zobaczył.
— Nie chcesz, żeby widziano cię ze mną? — Scott dramatycznie łapię się za koszulkę. — czuję się urażony.
Nic nie odpowiadam na jego słowa, więc szatyn w końcu wyciąga z plecaka butelkę, a ja wyciągam pieniądze, żeby mu oddać.
— Dlaczego nie zrobisz sobie fałszywego dowodu? — pyta mnie. — przecież to wcale nie jest takie skomplikowane.
— To nielegalne — prycham, otwieram butelkę, żeby wlać całą jego zawartość do bidonu.
— Picie w szkole jest tak samo nielegalne.
— Wiesz, że właśnie porównujesz walenie wódy w szkolnym kiblu do fałszowania dokumentów.
Czasami naprawdę zastanawiam się, skąd Scott wziął swój dziwny system wartości, ale chyba jestem ostatnią osobą, która powinna go o to pytać.
Zakręcam bidon, nad umywalką upewniam się, że nic nie przecieka, bo ostatnie czego chce, to charakterystyczny odór alkoholu roznoszącego się po klasie i wylewający się z mojego plecaka.
Jest środek lekcji, więc kiedy wychodzimy ze Scottem z łazienki na korytarzu nie zauważamy ani jednej żywej duszy. Oboje stwierdzamy, że nie ma sensu iść już na lekcje, które powinniśmy mieć teraz, więc oboje kierujemy się w stronę, gdzie mamy lekcje.
Jak na złość przez cały czas idziemy razem. Ja co jakiś czas upijam nieduże łyki z bidonu.
W pewnym momencie słyszymy jakąś kłótnie. Dziewczyny z chłopakiem. Krzyk dziewczyny roznosi się po korytarzu lekkim echem. Spoglądamy na siebie zaskoczeni ze Scottem i podchodzimy do zakrętu, spod którego dochodzi do nas krzyk.
Wychylamy głowę za zakręt, by móc przyjrzeć się ten sytuacji.
Chociaż nie jestem w stanie zrozumieć, o co takiego się kłócą, oboje są bardzo zdenerwowani. Chłopak przytwierdza dziewczynę do ściany, a kiedy ta chce się oderwać, ten dalej przyciska ją do ściany.
— Stary — zaczyna spokojnie Scott. — chyba nie powinno nas tu byc.
— Chyba ich też nie powinno tu być — prycham.
Chłopak jest o wiele silniejszy, wyższy i większy od dziewczyny, dlatego nie miałaby żadnych szans z nim, gdyby ten chciał coś jej zrobić.
— Ty jebany chuju — To jedyne, co udaje mi się usłyszeć w ust dziewczyny, a chwilę potem ten odpowiada:
CZYTASZ
𝓖𝓮𝓷 𝓨 2
FanfictionLloyd wciąż jest synem Garmadona, chociaż tak naprawdę nigdy nie było go w życiu nastolatka. Nie rozumie więc, dlaczego tragedia tak na niego wpłynęła. Przecież go nie kochał. Przecież go nie znał. Przecież ktoś taki, jak on nie zasługiwał na miłość...