— Mamo — wchodzę do jej pokoju, do którego nie zaglądam zbyt często. Kobieta odwraca się w moją stronę. Siedzi plecami do mnie, na podłodze i składa wszystkie ubrania ze swojej szafy i nowe, które sam dzisiaj wyciągnąłem z suszarki. — Mogę cię o coś spytać?
— Pewnie — Odwraca się delikatnie w moją stronę. — Coś się stało?
— Zastanawiałem się — zaczynam spokojnie, siadając koło niej na podłogę. — Jeśli chcę komuś pomóc, ale ktoś może odebrać to, jako zły uczynek, to powinienem to zrobić?
— Chyba... zależy w jaki sposób chcesz pomóc — mówi. Przerywa składanie koszulki i spogląda na mnie z pytającym spojrzeniem. — Czy coś się stało Akicie albo Harumi?
— Nie — zapewniam szybko. — U nich wszystko w porządku. U Kai'a teraz jest okej.
— To... jest ktoś jeszcze, kto znasz i może potrzebować pomocy? — pyta.
— Wychodzi na to, że tak — Wzdycham. — A może nie powinienem się wtrącać? Może powinienem olać ten temat i nie pchać się do tego?
Kobieta przez chwilę nic nie mówi, ale po chwili na jej twarzy pojawia się delikatny uśmiech.
— Moim zdaniem zawsze możesz spróbować, na tyle, ile jesteś w stanie — mówi. Podaję jej kolejną kupkę ubrań do składania, ale ta, zamiast zająć się układaniem, skupia się na mnie.
— A jeśli ta pomoc będzie wymagała pójścia na policję? — Wzdycham. — jeśli się okaże, że potem może być tylko gorzej? Nie chcę, żeby potem było jej źle...
— Chodzi o tą dziewczynkę, która kiedyś u nas była? — upewnia się, na co ja kiwam głową, przyciągając kolana do klatki piersiowej. — W takim razie wydaje mi się, że powinieneś jej pomóc.
— Nawet jeśli odbiorę jej brata, który nią się zajmuje? — dziwię się — przecież trafi wtedy do domu dziecka. Nikt nie chce trafiać do domu dziecka, tym bardziej... — Wzdycham. — Może naprawdę nie powinienem się wtrącać. Po co ja się tym w ogóle przejmuję? Przecież to nie mój interes.
— Bo masz złote serce? — mówi niepewnie, ale mam wrażenie, że dla niej to pytanie retoryczne. — I moim zdaniem, to naprawdę dobrze, że takie masz — Całuje mnie najpierw w czubek głowy, a potem w czoło.
— Bo nie jestem wtedy jak mój ojciec? — prycham, krzyżując nogi, bo mam wrażenie, że muszę coś robić ze swoim ciałem. Strasznie pocą mi się dłonie.
— Bo jesteś wtedy moim Lloydem — całuje mnie w czubek głowy jeszcze raz. — Jeśli chcesz pomóc pomagać, to rób to. A to, że ktoś mieszka w domu dziecka, wcale nie znaczy, że jest samotny. Wszystko zależy od tego, jakimi ludźmi się otaczasz. Możesz otaczać się mnóstwem ludzi, a i tak czuć się osamotniony albo możesz mieć dwójkę najlepszych przyjaciół, przy których masz wszystko.
— Przy Harumi nie mam pieniędzy. Wydaje z nią wszystko na słodycze — prycham. Mama śmieje się, wyraźnie rozbawiona i w tym samym czasie słyszymy dzwonek do drzwi. — To Kai. Napisał, że chce skorzystać z pianina.
— A ty? Kiedy ty skorzystasz z pianina? — pyta z uśmiechem, kiedy wstaję, by pójść i otworzyć mu drzwi.
— Wydaje mi się, że prawdopodobnie nigdy.
Otwieram drzwi, a Kai uśmiecha się do mnie szeroko. Wchodzi do środka, a kiedy ja zamykam za nim drzwi, żeby żaden z kotów nie uciekł, szatyn formuje usta w dziubek, żeby dostać szybkiego buziaka.
— Twoja mama jest w domu? — pyta cicho, na co ja kiwam delikatnie głową. — Czyli będziesz się uczył? — zauważam notatnik w jego dłoniach, kiedy ja znowu kiwam głową.
YOU ARE READING
𝓖𝓮𝓷 𝓨 2
FanfictionLloyd wciąż jest synem Garmadona, chociaż tak naprawdę nigdy nie było go w życiu nastolatka. Nie rozumie więc, dlaczego tragedia tak na niego wpłynęła. Przecież go nie kochał. Przecież go nie znał. Przecież ktoś taki, jak on nie zasługiwał na miłość...