𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓓𝔀𝓾𝓭𝔃𝓲𝓮𝓼𝓽𝔂 𝓸𝓼𝓶𝔂

166 20 19
                                    

— Śpisz? — pytam cicho do telefonu, ale i tak mój głos roznosi się echem po klatce schodowej.

— Teraz już nie — Wzdycha. — Dlaczego mnie budzisz? Miałem ciężki dzień i... — ucina i niemal słyszę, jak zrywa się z materaca. — Coś ci się stało? Mam przyjechać?

— Nie — zapewniam od razu. — ale... pomyślałem... możesz otworzyć drzwi?

— Co? — pyta już z powrotem zaspanym głosem.

Spoglądam na trzymane w mojej ręce kwiatki, które kupiłem kilka godzin wcześniej, kiedy kwiaciarnie były jeszcze otwarte. W ręce, w której trzymam komórkę jest też mała torba prezentowa wypełniona słodyczami.

Słyszę, jak z ust szatyna wydobywa się ciche jęknięcie i rozłącza się. Chwilę wpatruję się w ekran swojego telefonu, ale słyszę, jak w mieszkaniu podchodzi do drzwi. Przekręca kluczyk i otwiera je, a kiedy mnie zauważa, wygląda na zaskoczonego.

Przeciera jeszcze zaspane powieki.

— Niespodzianka — mówię. — Masz urodziny, więc pomyślałem... — ucinam, zastanawiając się, jak obrać swoje myśli w słowa. — że przyjadę, żeby zrobić ci niespodziankę. Chociaż liczyłem, że nie będziesz jeszcze spał...

— Kupiłeś mi kwiaty — Teatralnie łapie się za serce i powoli osuwa na ziemię. — naprawdę myślisz, że jestem już w takim wieku, że kupuje mi się kwiaty na urodziny?

— Myślałem, że ci się spodoba — mówię niepewnie. — zawsze mówisz, że ci się podają...

— Bo podobają — przerywa mi, kiedy ja wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. — I to jest w tym wszystkim najgorsze. Może naprawdę jestem już stary?

Odkładam kwiaty na niedużą szafkę w przedpokoju i wyciągam do szatyna obydwie dłonie, by pomóc mu się podnieść z podłogi. Korzysta od razu z mojej pomocy.

— Ale mam też dla ciebie słodycze — mówię — Tak wiesz, na wszelki wypadek, gdybyś nie był zadowolony. — przekazuje mu torbę z uśmiechem, a on od razu zagląda do środka. — Mam jeszcze jeden prezent, ale możemy pojechać tam dopiero w piątek, bo nie mogę opuścić szkoły.

— Pojechać? Jedziemy na wycieczkę? — pyta z uśmiechem. — Wsadzę je do wody — mówi, zabierając kwiaty i faktycznie wyciąga z szafy nieduży wazon, który był już na mieszkaniu, kiedy ten się tu wprowadzał i zalewa go wodą i wkłada tam cały bukiet.

— Nie mogę ci powiedzieć — mówię. — Jeśli ci teraz powiem, gdzie cię zabieram, to nie będzie niespodzianka, tak? Musisz poczekać do piątku — dodaje dumnie, opierając się o ścianę. Wbijają mi się kluczyki do samochodu, które trzymam w tylnej kieszeni, ale nie zwracam na to uwagi. Szatyn podchodzi do mnie powolnym krokiem, opiera się dłońmi o ścianę, jakby chciał zabarykadować mi drogę. — muszę się zbierać. Chciałem tylko... — ucinam, kiedy zauważam, że Kai wbija we mnie swoje spojrzenie, od którego przechodzą mnie dreszcze po całym ciele.

— Zostań — mówi cicho. Czuję miętowy oddech z pasty do zębów.

— Muszę iść rano do szkoły — odpowiadam niemal tak samo cicho, jak on, chociaż jeszcze chwilę temu rozmawialiśmy normalnie. Mam na sobie zwykły podkoszulek na szelkach i dresowe spodnie, bo uznałem, że nie ma sensu się przebierać, więc Kai bez problemu wkłada swoje ciepłe dłonie pod moją koszulkę.

— Odwiozę cię prosto pod szkołę — szepcze. Całuje mnie w ucho, przejeżdża po nim językiem.

— Nie mam tu nawet plecaka — odpowiadam. Ściskam dłonie na jego ramionach. Czuję, jak napina mięśnie, obdarowując mnie kolejnymi pocałunkami.

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Where stories live. Discover now