𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓢𝓲𝓮𝓭𝓮𝓶𝓷𝓪𝓼𝓽𝔂

208 23 27
                                    

Za oknem pada deszcz, z czego Kai nie jest zbyt zadowolony. Spogląda co chwilę na okno, kiedy tylko się jakieś natrafi, co na korytarzu w hotelu jest dość rzadkie, kiedy ja bardziej rozglądam się po wystroju, bo właściwie pierwszy raz jestem w takim miejscu. Hotelu, wyglądającemu na ekskluzywny, a przynajmniej nienależący do najtańszych, w którym nie ma ludzi. A przynajmniej nie zauważamy tu nikogo, poza panią z recepcji, która rzuciła do nas nauczoną na pamięć formułką, by przekazać nam wszystkie, najważniejsze informacje.

W końcu zatrzymujemy się przed pokojem 711, a Kai przykłada magnetyczną kartkę do czytnika. Słyszę dźwięk otwieranych zamków i sięgam po klamkę, bo mam wolne ręce. Kai w jednej trzyma kartkę do pokoju i reklamówkę z naszymi małymi zakupami, a w drugiej puszkę energetyka, kiedy ja mam tylko swoje rzeczy.

Pierwsze, co czuję, kiedy wchodzę do hotelowego pokoju, to zapach środków czystości. Pomieszczenie wydaje się naprawdę duże. Pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to dość spore łóżko, jeszcze większe niż te, które w swoim mieszkaniu ma Kai. Naprzeciwko łóżka wyjścia na balkon, może gdyby nie padało, otworzyłbym drzwi, żeby na niego wyjść, zamiast tego zaglądam tylko przez szybę. Tak się składa, że mamy widok na parking, zauważam czerwony samochód szatyna, a zaraz obok tort tenisowy. Cały ośrodek postawiony jest niemal w środku lasu.

— Umiesz grać w tenisa? — pytam spokojnie, odwracając się do szatyna, który rzuca swoją bluzę na łóżku i sam siada przy materacu.

— Nie. Dlaczego pytasz? — dziwi się.

Wzruszam tylko ramionami, wiedząc, że Kai na mnie patrzy.

Zauważam ciemnobrązowe drzwi, które kontrastują przy beżowych ścianach z czerwonymi elementami, więc na logikę stwierdzam, że są to drzwi do łazienki, do której nie mam ochoty teraz zaglądać.

Podchodzę do łóżka, gdzie na wszerz leży Kai, sprawdzając coś na telefonie, więc kładę się w dokładnie taki sam sposób, tylko w drugą stronę, wcześniej rzucając swoje rzeczy na ziemię. I tak nie ma tam nic cennego, co mogłoby się rozwalić. Kai zabrał ze sobą laptopa, chociaż ma nadzieję, że nie będziemy go używać.

— Co jest? — pyta spokojnie, odwracając głowę w moją stronę.

Może powinienem być bardziej wdzięczny Kai'owi, że wpadł na pomysł zorganizowania takiego wyjazdu.

— Nic — odpowiadam tym samym tonem. Poprawiam się do jeszcze wygodniejszej pozycji. — Wydaje mi się, że podałeś mi mniejszą cenę, którą miałem ci oddać, niż jest naprawdę — mówię, kiedy szatyn znajduje moja dłoń i splata nasze palce ze sobą.

— Nie — odpowiadam. — Nawet jakbym cię okłamał z ceną, to już i tak bym ci o tym nie powiedział.

— Chyba nie taka była umowa — przypominam.

— Wiesz, ważniejsze od umowy jest chyba to, żebyś spędził miło czas, nie?

Poprawia się, opiera na łokciach i przysuwa do mnie jeszcze bliżej, by mnie pocałować.

I po raz pierwszy od bardzo dawna, przychodzi mi przez myśl, żeby się odsunąć. Żeby odsunąć od siebie swojego chłopaka, który przecież mówi, że mnie kocha i przecież ja kocham go, więc nie rozumiem, dlaczego chce go odsuwać.

Słyszymy wibrację telefonu, dochodzącą z mojego telefonu w kieszeni spodni, więc sięgam niepewnie po urządzenie, a Kai błądzi wzrokiem za moimi dłońmi.

— Harumi — mówię spokojnie. Ściągam na szybko buty i siadam na materacu ze skrzyżowanymi nogami, czytając wiadomość od przyjaciółki. Tym razem odpisuję jej od razu, żeby potem nie narzekała, że musi długo czekać na moje odpowiedzi. W tym samym czasie widzę, jak Kai kładzie się na łóżku na brzuch, wzdychając cicho. — nie mów, że idziesz spać?

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Where stories live. Discover now