𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪𝓵 𝓓𝔀𝓾𝓭𝔃𝓲𝓮𝓼𝓽𝔂 𝓼𝔃𝓸𝓼𝓽𝔂

161 20 4
                                    

Czekam w samochodzie, powiedzieli, że będą tam tylko kilka minut, mija już prawie dwadzieścia.

Zastanawiam się, czy poczekać jeszcze dziesięć minut, czy co powinienem zrobić.

Może, kiedy stoi się nad grobem osób, które się kocha, czas płynie szybciej i nie odczuwa się tego, że minęło już tyle czasu.

Nie chciałem tam wchodzić, ale wychodzi na to, że nie mam wyjścia.

Wychodzę z czerwonego samochodu i kieruję się w stronę Kai'a i jego rodziców. Nie zauważam, żeby o czymś rozmawiali. Po prostu stoją i wpatrują się w nagrobek.

— Cześć — rzucam spokojnie, siląc się na delikatny uśmiech, żeby go jakoś rozweselić, ale wychodzi na to, że nie działa. — Minęło dwadzieścia minut — tłumaczę dalej spokojnym tonem.

— Okej — mówi szatyn, a z jego ust wydostaje się głośne westchnienie.

Dwa lata. Nya Smith nie żyje od dwóch lat. Jej pokój wciąż wygląda tak samo, jak w dniu, kiedy go zostawiła tego dnia, wciąż trzymają dla niej miejsce przy stole, w domu wciąż są jej zdjęcia.

— Idziemy — mówi spokojnie mama Kai'a, uśmiechając się do mnie delikatnie. — Dziękuję, że przyjechałeś.

— Przecież to nic takiego — mówię spokojnie. Czuję, jak szatyn łapie mnie delikatnie za rękę. — I tak mam teraz trochę luzu w szkole, a poza tym... to żaden problem — zapewniam.

Mój wzrok zatrzymuje się na nagrobku, który niemal dla mnie błyszczy wśród tych wszystkich tu obecnych. Kai marszczy brwi, a potem sam odwraca głowę w stronę mojego ojca. Z jego ust wydostaje się ciche westchnienie, kiedy wyciąga drugą ręce przed siebie.

— Daj mi kluczyki — rozkazuje. — Tylko nie zrób tam nic głupiego, dobrze?

— Wrócę na nogach — mówię, kiwając przy okazji głową.

Kai i jego rodzice, mijają mnie spokojnym krokiem. Czekam, aż będą trochę dalej. Rozglądam się dookoła. Kiedy Smithowie wyjdą, zostanę na cmentarzu kompletnie sam. Podobnie jak wtedy, kiedy byłem tu po raz pierwszy.

Zastanawiają mnie świeże kwiaty, które tu leżą. Tak samo, jak paląca się znicze. Ktoś tu przychodzi, wstawia kwiaty, nie pozwala, żeby nagrobek popadł w ruinę. Wątpię, że to mama. Może wujek Wu, który mimo wszystko kocha swojego brata, bo przecież mimo tego, co zrobił, co wciąż byli rodziną, mój ojciec był starszym bratem.

Chwilę zastanawiam się, czy czegoś nie powiedzieć, ale stwierdzam, że to nie ma kompletnego sensu. Postanawiam sobie, że nigdy więcej tu nie przyjdę, bo nie mam po co. Nie odwiedzałem go w więzieniu, więc dlaczego mam to robić, teraz kiedy nie żyje. Ktokolwiek się o niego tu troszczy, musiał znać jego osobę, zanim zrobił te wszystkie złe rzeczy.

Wychodzę z cmentarza i niezbyt spieszę się do domu Smithów, gdzie czeka na mnie Kai. Dlatego idę powolnym krokiem, ale kiedy jestem niedaleko kościoła, zauważam, jak z drugiej strony ktoś idzie w moją stronę. Zauważam kasztanowe włosy, głowę spuszczoną w dół, a kiedy jestem pewien, że to Kai, ten nie kieruje się do mnie. Wchodzi na teren kościoła, co nawet mnie za bardzo nie dziwi. Kiedy w końcu jestem obok, zastanawiam się, czy powinienem tam wejść, czy pozwolić mu zostać tam sam na sam ze swoimi myślami.

Ostatecznie wchodzę do środka, najwyżej wyjdę, jeśli będzie chciał.

Ostatnim razem byłem tu niecałe dwa lata temu, a i tak nie wszedłem do środka. Stałem tylko przy wejściu, ale wujek Wu mnie zobaczył.

Teraz mogę wejść do środka. Spodziewam się, ze Kai będzie siedział gdzieś przy ławce, ale nie widzę go. Przechodzę się po jednym boku, na którym też zauważam ławki, czy konfesjonał, ale tam też nie zauważam Kai'a. Każdy mój krok roznosi się echem po całym kościele. Mimo wszystko, spogladam na zamontowane witraże, które wpuszczają do środka pełno kolorów. Kiedy stoję niemal na środku kościoła, przed ołtarzem, spoglądam na balkon, gdzie na samym środku stoi Kai. Oparty rękoma o drewniane oparcie przygląda mi się. Ruchem głowy wskazuje na lewą stronę, więc to tam pewnie znajdują się schody, więc od razu kieruje się w tamtą stronę.

𝓖𝓮𝓷 𝓨 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz