Rozdział Pierwszy

11.6K 265 56
                                    



Przeprowadzka z jednego końca kraju na drugi jest straszna, zwłaszcza gdy ze słonecznej, tętniącej życiem Florydy przenosisz się do szarej i zimnej Minnesoty.

- Wychodzę - Mówię, zanim białe drzwi naszego, nowego domu się za mną zamkną. Nie czekam na reakcje rodziców. Szybkim krokiem zmierzam do żelaznej bramy, by mama nie miała szansy mnie zatrzymać. Od czasu przeprowadzi, niewiele ze sobą rozmawiamy. Po dłuższej kłótni, jaką odbyliśmy, gdy rodzice oznajmili, że się przenosimy, nie mamy sobie wiele do powiedzenia, Nie obchodziło ich, co ja myślę na ten temat. Kogo i co zostawiam. Co stracę przeprowadzając się tutaj. Nie, oni postanowili za mnie, więc teraz mnie nie obchodzi, co mają do powiedzenia.

Nasz dom znajduje się w jednej ze spokojniejszych i bogatszych dzielnic. Zaledwie dziesięć minut jazdy samochodem do szkoły. 

Coldwell High School, prywatna szkoła dla bogatych dzieciaków, założona przez moją rodzinę. Nie jest to jedyna szkoła, którą posiada moja rodzina, ale jest pierwszą, prywatną placówką, jaką otworzono pod nazwiskiem Coldwell. Następna jest na Florydzie, do której chodziłam, zanim rodzice postanowili dać nogę.

Nie mogę powiedzieć, że nie przeraża mnie jutrzejszy dzień, ponieważ bardzo się go boję. Pierwszy dzień w nowej szkole, w której nie znam nikogo i w dodatku z nazwiskiem Coldwell. 

Otuliłam się szczelniej płaszczem, gdy po moim ciele przeszedł zimy dreszcz. Dochodzę do niewielkiego parku z małym stawem, w którym pływają kaczki i niedużym placem zabaw dla dzieci, koło niego. Ciekawe, kto był tak kreatywny i postawił plac zabaw koło stawu. Brązowe liście szurają pod moimi nogami, gdy idę przed siebie. Jak na początek października, jest cholernie zimno. Im bliżej placu zabaw jestem, tym bardziej dociera do mnie dźwięk, którego wcześniej nie słyszałam. Przystaję by usłyszeć wyraźnie, aż dociera do mnie, że to płacz. Płacz dziecka. Obracam się, aż w końcu ją widzę. Mała dziewczynka w różowej czapce z pomponem siedzi na ławce na placu zabaw. Rozglądam się, ale oprócz mnie i jej, nikogo nie ma w pobliżu. Postanawiam do niej podejść. Gdy jestem już na tyle blisko, by usłyszała moje kroki, dziewczynka podnosi głowę.

- Cześć - Uśmiecham się do niej przyjaźnie.

Dziewczynka podnosi rękę do twarzy, by zetrzeć łzy lecące z jej policzków. Patrzy na mnie swoimi wielkimi, brązowymi i zapłakanymi oczami.

- Cześć - Odpowiada cichutko, po czym odwraca głowę w prawo i lewo.

- Gdzie są twoi rodzice? - Kucam przed nią, ale zachowuje dystans, aby jej jeszcze bardziej nie przestraszyć.

Dziewczynka kręci głową i do jej oczu znów podchodzą łzy. Nie wygląda na zaniedbaną, a jedynie na przemarzniętą.

- Jestem Grace - Wyciągam do niej rękę, wciąż się uśmiechając - A ty?

Dziewczyka patrzy na mnie nieufnie, ale wyciąga rękę ze swojego jasnego płaszczyka.

- Eleanor - Łapię jej małą dłoń, która okazuje się lodowat.

- Piękne imię, Eleanor - Puszczam jej rękę i zdejmuje szalik - Jest ci chyba zimno, co? - Kiwa głową. - Dam ci swój szalik, dobrze? Mi nie jest zimno, a tobie na pewno zrobi się cieplej.

Przesuwam się w jej stronę. Owijam biały, puchaty szalik wokół jej szyi.

- Ładnie pachnie - Eleanor uśmiecha się leciutko.

- Jesteś tutaj sama? - Znów kiwnięcie głową - A znasz numer do kogoś do kogo mogę zadzwonić, by powiedzieć, gdzie jesteś, kochanie?

- Do Ethana? - Wypala od razu.

We Found LoveWhere stories live. Discover now