Daniel André Tande x Johann André Forfang - Tanfang

51 5 4
                                    

Kiedyś była ciemność, a poza nią nie było niczego. Tylko jedna wielka dziura i pustka tak trudna do wypełnienia.

Z każdym kolejnym dniem robiła się ona coraz większa, i szersza, gotowa wchłonąć wszystko co stanęło jej na drodze.

Dlatego miała tak wiele ofiar, a największą z nich była ona sama.

Trwało to długimi miesiącami, a następnie latami. Przychodziły i odchodziły, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

Pewnego dnia, we wszechświecie nastąpił wybuch, gwałtowny rozbłysk światła. Początkowo był on zbyt mały, żeby coś zmienić. Nieoczekiwanie zaś rozpoczęła proces czegoś dobrego, a szczególnie nowego.

Dni przemijały dalej, tak jak zawsze, tym razem jednak inaczej.

W tej czarnej, wypalonej otchłani, pojawiły się wiązki światła, które skutecznie zaczęły zaklejać niczym plaster, stare rany na które zdążył osiąść kurz i przeróżne brudy tego świata.

Po jakimś dłuższym czasie, światło wypełniło resztę dziury, a następnie nastąpił kolejny wybuch, tym razem o wiele większy.

Tym samym z niej narodziło się życie,  a serce Johanna ponownie zaczęło bić.

Oddał je temu, który wyrwał go z mroku. Daniel je przyjął, i to samo zrobił ze swoim, powierzając go szatynowi.

Połączyło ich wielkie uczucie, tak silne, że nikt nie mógł nic z tym zrobić.

Daniel stał się dla Johanna aniołem stróżem, gotowym do zrobienia wszystkiego, aby tylko ten był szczęśliwy. Nie wiedział, że chłopak już taki był, będąc niezmiernie wdzięcznym światu za postawienie blondyna na jego drodze, który okazał się być jego lekiem, na wszelkie zło.

_______________

Chyba moja wena wróciła, skoro napisałem tu coś nowego. Tym razem jest ona krótka, ale najważniejsze, że jest.

Jeśli Ci się spodobało, proszę zostaw coś od siebie - komentarz, uwagę, gwiazdę.

Do następnego,

Pozdrawiam, Adam 🙂

ONE SHOTS Where stories live. Discover now