Karl Geiger x Dawid Kubacki

52 5 0
                                    

200 dni.

Tyle dni minęło odkąd wyszedłeś z naszego wspólnego mieszkania.

Telefon.

Tamtego dnia ktoś do Ciebie zadzwonił. Odebrałeś, zamykając się w sypialni, przedtem mnie bez słowa wymijając.

Walizki.

Kiedy po blisko godzinie wreszcie z niej wyszedłeś trzymałeś w rękach walizki. Zacząłem się Ciebie pytać, to co wszystko ma znaczyć. Odpowiedziało mi milczenie.

Drzwi.

Zszedłeś na dół, kierując się w stronę wyjścia. Nie mogłem tak tego zostawić, beż żadnego słowa wyjaśnienia. Natychmiast znalazłem się obok Ciebie, próbując się dowiedzieć, dlaczego się tak zachowujesz. Jednak nie to chciałem usłyszeć z Twoich ust - Musimy się rozstać, żegnaj. Mając już szkliste oczy, nie wiedziałem jak mam na to zareagować. Stojąc do mnie tyłem, po chwili wyszedłeś, zamykając za sobą drzwi. 

Cisza.

Pozostała tylko długa, męcząca cisza. Chciałem się z Tobą skontaktować, porozmawiać, ale za każdym razem kończyło się to tak samo. Brakiem  odpowiedzi.


Poczucie winy.

Czuję się winnym tego, że ode mnie odszedłeś. Może za mało się starałem, nie spełniałem Twoich oczekiwań, mówiłem często komplementów, byłem zajęły cały czas pracą. Teraz to i jak już nie ma znaczenia, skoro Cię nie ma.

Wątpliwości.

A może to nie ja zawiniłem? Może mnie od dawna zdradzałeś, a tamten telefon był tego potwierdzeniem? Zdarzało Ci się późno wracać z pracy, ale byłem przekonany, że jest to spowodowane nadgodzinami. Sam mi tak nawet tłumaczyłeś. A ja Ci wierzyłem. Ale czy aby na pewno tak było?

List.

Pewnego ranka obudziło mnie głośne pukanie w drzwi. Gdy zamierzałem sprawdzić, kto to się tak dobija, na progu zobaczyłem tylko kopertę, z moim imieniem. Nikogo w pobliżu już nie było.

Zawartość i tajemnicza wiadomość.

Usiadłem na kanapie, otwierając otrzymaną przesyłkę. Wyjąłem z niej złożoną kartkę, i po jej rozłożeniu dostrzegłem pismo, które nie było mi znane. Miałem choć trochę nadziei, że może to list od Dawida, ale jak zwykle się zawiodłem. Zacząłem czytać jej treść

Karl,

Piszę do Ciebie ten list, ponieważ musisz się o tym dowiedzieć, masz do tego pełne prawo.

Pewnie zastanawiasz się, dlaczego Dawid od Ciebie odszedł.

Nie - nie zdradzał się, nie - nie przestał Cię kochać, i nie - nie jesteś w tym niczemu winny.

Wiesz jaki ma charakter, nigdy się nie przyzna, że ma jakieś problemy. Duma mu na to nie pozwala. Dlatego ja to za niego robię.

Musisz wiedzieć, że Dawid przebywa obecnie w szpitalu, jest ciężko chory. Lekarze dają mu nadzieję, ale on nie chce walczyć, nie ma na to siły.

Proszę Cię, jeśli dalej go kochasz, i Ci na nim zależy, przyjedź. Na pewno się do tego nie przyzna, ale bardzo Cię teraz potrzebuje. Tylko Ty możesz mu pomóc.

PS: wybacz, że wybrałem tą formę korespondencji, ale ten kretyn, jest tak ciekawski, że od razu by się wszystkiego domyślił. Sam najlepiej wiesz jaki jest uparty, a kłótnie z nim nie należą do najprzyjemniejszych.

Kamil

Na papierze pojawiły się ślady łez, moich łez. Jak mogłem być taki ślepy, że niczego wcześniej nie zauważyłem? Czy ja naprawdę jestem, aż tak głupi?

Starałem je, chowając kartkę z powrotem do koperty. Wiedziałem, już wszystko, i co muszę zrobić.

Szpital.

Przyjechałem tu tak szybko jak tylko mogłem. Nie chciałem tracić ani minuty dłużej bez niego. Skierowałem się na korytarz, gdzie zobaczyłem siedzącego na krześle Stocha. Kiedy mnie zauważył, wstał i ruszył w moją stronę.

- Przeczytałeś list?

- Gdybym nie przeczytał, nie byłoby mnie tutaj.

- Dobrze, że tu jesteś. Tylko Ciebie posłucha, bo nikogo nie chce. Jeśli nie będzie brać lekarstw, to niedługo umrze.

- Nie mów już nic więcej. Zajmę się nim. Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego tak późno dałeś mi znać, w jakim jest stanie?

- Sam tego nie wiem. Początkowo było z nim dobrze, on też nie chciał tego robić, twierdząc, że już wystarczająco Cię zranił. Kiedy wczoraj mu się nagle pogorszyło, nie mogłem pozwolić mu umrzeć, i postanowiłem dyskretnie Cię o tym powiadomić. Przepraszam, że zdecydowanie za późno.

- Na nic nie jest za późno. Najważniejsze, że tu jestem, dzięki Kamil, jesteś najlepszym przyjacielem jakiego Dawid może mieć.

- Idź lepiej do niego, bo zaraz się tu rozkleję.

Jak powiedział, tak też zrobiłem.

Sala.

Wszedłem do środka. Było w nim jedno łóżko, na którym leżał mój ukochany. Bardzo schudł, a blada zapadnięta twarz tylko mnie dobiła. Nie było mnie wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Spał. Nie chcąc go obudzić, usiadłem na krześle obok niego, ostrożnie dotykając jego dłoń, składając na niej pocałunek. Był taki słaby, siny. Okropnie się z tym czułem, a on co ma powiedzieć? To nie ja teraz walczę o życie, tylko on. Chociaż on nawet nie chce walczyć.

Ucałowałem jego czoło, próbując powstrzymać gromadzące się łzy. Nie mogę go stracić. Już raz tak się stało, drugi raz na to nie pozwolę.

Obudził się, powoli otwierając powieki. Po chwili nasze spojrzenia się ze sobą spotkały.

- Karl, co Ty tu robisz? - wyszeptał, po chwili łapiąc oddech.

- Jestem tu, gdzie od dawna powinienem był być. Przy Tobie. Dlaczego mi wtedy nie powiedziałeś, że jesteś chory?

- Nie chciałem być dla Ciebie obciążeniem - nie miał siły, żeby dokończyć zdanie.

- Jak mogłeś tak pomyśleć? Przecież wiesz, że jestem gotów zrobić dla Ciebie wszystko.

- Teraz to wiem.

- Ciiii, musisz oszczędzać energię potrzebną Ci do walki. Wiem, że tego nie chcesz, ale nie przyjmuję słów sprzeciwu. Już raz ode mnie odszedłeś, nigdy więcej Ci na to nie pozwolę. Nie uwolnisz się ode mnie, tego możesz być pewien.

- Kocham Cię Karl.

- Nie tak jak ja Ciebie. Jesteś moim wszystkim, całym światem.

- Ty moim również.

- Obiecuję, że dotrzymam danego Ci słowa, i wrócimy razem do domu. Potem Ci się oświadczę, i zostaniesz moim mężem.

- Trzymam Cię za słowo - chwyciliśmy się za ręce.

Walka i happy end.

Było ciężko, nawet bardzo. Organizm Dawida długo nie chciał przyjmować lekarstw. Całe noce przesiadywałem na korytarzu, nie chcąc go stracić z oczu, ani na moment. Czasami dawałem się namówić na powrót do siebie, by się ogarnąć i wypocząć.

Z każdym kolejnym dniem, stan Dawida zaczął się stopniowo poprawiać. I kiedy nam się wydawało, że wszystko idzie w dobrym kierunku, nagle nastała chwila próby. Doszło do zatrzymania akcji serca, a następnie do reanimacji. Była to najcięższa godzina w moim życiu. Modliłem się, aby go uratowano. I tak też się stało.

Po 200 dniach, wróciliśmy do domu, a ja dotrzymałem obietnicy, tego samego dnia mu się oświadczając.

Oboje ją dotrzymaliśmy.

ONE SHOTS Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ