Pięć

786 99 16
                                    

REN

Ktoś przypieprzył mi w głowę tak umiejętnie i mocno, że jakimś cudem zostałem znokautowany. Nie pamiętam już, jak to jest, ale chyba właśnie tego potrzebowałem.

Po pierwszej Srebrnej Nocy, w której mój ojciec postanowił pokazać swoją siłę, jakoś próbowałem go jeszcze tłumaczyć. 

Po drugiej Srebrnej Nocy zacząłem wątpić i wiedziałem jedno – nie spocznę, dopóki go nie znajdę i nie zażądam wyjaśnień. Każdy mówi jasno—Fedor Ameccan to okrutna bestia, która poświęciła setki żyć. Ale to również mój ojciec. Może nie był rodzicem najlepszym z najlepszych, jednak chyba jestem w stanie zrozumieć, dalszego zawodził. 

To przez ciemność. Wydaje się, że zgaszę światło, świeczkę, żarówkę, że spowiję pomieszczenie w czarnej mgle; ale to coś więcej. Gdybym miał wspominać, ile razy ciemność i cienie siedziały mi na plecach, przypominając, że żyją ze mną i nigdy mnie nie opuszczą… chyba nie miałbym miejsca na inne myśli. 

Ciemność żyje własnym życiem. To niemal żywa istota, którą widzę jedynie ja. Owszem, dodaje mi siły, mocy, ale to również piętno. Świat wokół mnie zawsze jest ciemniejszy niż w oczach innych. Siedząc na plaży w słońcu i wśród morskiej bryzy, w każdej chwili mogę zostać zamknięty wśród cienia, w pustce, w próżni, w której nic mnie nie czeka, a ludzie nie są w stanie mnie stamtąd usłyszeć. Nikt też nie chce dołączyć, bo całkowita ciemność jest paskudna, onieśmielająca, przerażająca. Ludzie się jej boją. Nienawidzą uczucia, które pojawią się, gdy nic nie można zobaczyć. Ja widzę w całkowitej ciemności, ale inni już nie. Co wtedy robią? Krzyczą. Wrzeszczą. Uciekają, potykają się, upadają. Kopią i gryzą, by wydostać się po chociaż jeden promień słońca.

Mogę ich wypuścić. 

Siebie już nie. 

Myślałem, że znów trafiłem w ramiona ciemności, ale to jednak nie ona. Uderzenie w głowę daje mi się we znaki, skroń pulsuje wściekle, na szczęście polepsza się z każdą sekundą.

Jestem jednak w jakimś bardzo dziwnym miejscu. To wciąż ten opuszczony hotel u podnóży Góry Rainier, ale zapach, choć znajomy, to już inny niż tam, gdzie wlałem w siebie cztery litry alkoholu, chcąc cokolwiek poczuć. Chcąc rozluźnić się kiedyś tak, jak podrzędni ludzie na najzwyklejszych imprezach. Zapach jest inny, pomieszczenie też jest inne, gdy powoli otwieram oczy i odzyskuję świadomość. 

To przychodzi szybciej niż u ludzi. Wystarczy kilka mrugnięć powiekami, by odzyskać przytomność i podnieść się na łokciu, a potem na dłoni. 

Tylko że zupełnie nie tego się spodziewałem. 

– Cześć, demonie – mówi Tatiana Branham, czarownica niedawno jeszcze związana z Sabatem z Silver Bay.

To również młodsza siostra June. Ma niecałe dziewiętnaście lat i widać to zwłaszcza po jej buzi i sylwetce. To chyba jedna z mniejszych kobiet, jakie się wokół mnie kręcą. Byłbym w stanie unieść ją na jednej ręce, mogłaby mi usiąść na przedramieniu jak na krześle. Gdy stoimy obok siebie, jej głowa spoczywa gdzieś na wysokości mojej klatki piersiowej. To mała upierdliwa gówniara, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy. Rozpoznaję ją aż za dobrze—poznałbym ją chyba wszędzie. Długie czarne i proste włosy ma gładko spięte do tyłu w wąski i śliski warkocz, młoda twarz jest skupiona dokładnie na mnie, niebieskie oczy lśnią w nikłym świetle pomieszczenia. Ma niewielką brodę, smukłe kości policzkowe i szczękę, niewielki nos i wąskie oczy w kształcie migdałów. Jej usta są odrobinę spierzchnięte i chyba nie nakłada w ogóle makijażu. Mimo tego kontrast pomiędzy jej kruczoczarnymi włosami, a jasnymi oczami i skórą, pozostaje dla mnie czymś fascynującym.

Gdy mrok znika (Srebrna noc #3)Where stories live. Discover now