Dwadzieścia cztery

805 100 42
                                    

Ta noc to jakaś katastrofa. 

Jestem kompletnie zagubiona. Wciąż siedzę w ciemności i jak idiotka czekam na Rena. Wyszedł i nie mam pojęcia, czy w ogóle zamierza wrócić. A na dodatek powiedział do mnie takie rzeczy… takie rzeczy, od których kręci mi się w głowie. 

Jest niemożliwy.

A ja jestem jeszcze bardziej niemożliwa. W końcu zaczęłam odkrywać przed nim tę obrzydliwą część siebie i dziwię się, że to właśnie było w stanie wzbudzić w nim resztki moralności. Bo po co? Powinien bronić swojego zdania, swojego ojca, a mnie zostawić gdzieś daleko w tyle. 

Mimo wszystko Ren wraca. 

Siedzę na łóżku, przykrywam się zakurzoną pościelą.

Ren wchodzi do pokoju, ale nic nie mówi. Nawet na mnie nie patrzy. Zerka za to na jedzenie, które przyniósł wcześniej, i które leży wciąż w tym samym miejscu. 

– Nic nie tknęłaś – stwierdza oschle. – Musisz jeść. 

Jakbym była w stanie coś przełknąć.

– Gdzie byłeś? 

– Przynieść twoją torbę z auta. I jakieś swoje ubrania. – Rzuca czarny pakunek na podłogę. – Żebyś mogła się zakryć. 

Wyskakuję spod kołdry i natychmiast dostaję gęsiej skórki od tego zimna. Rozpinam zamek w torbie, wygrzebuję z niej czarny obszerny t-shirt i wsuwam na siebie. 

– Mogłabym teraz umrzeć za ciepły prysznic – stwierdzam, prawie już szczękając zębami. Wchodzę z powrotem do łóżka. – Albo za jeden cholerny wieczór bez goniących nas potworów. 

Ren krząta się i w ogóle nie rusza go temperatura, ciemność, zupełnie nie. Mi ciemność też nie przeszkadza, natomiast ten ziąb w pokoju już tak. Okna są nieszczelne, a ogrzewanie nie działa. Jednak musimy przeżyć noc w tym opuszczonym motelu, bo nie chcemy ryzykować. Tutaj jesteśmy bezpieczni, Ren ukrył nas wśród cieni, więc potwory, których kolegę zabiliśmy, nie znajdą nas. Zgubią zapach. I Sevan jest już nieprzytomny, więc nie powie im, gdzie nas szukać. 

Kładę się na wznak i przykrywam jeszcze szczelniej.

Staram się zapomnieć o tym, że doszło między nami do skrajnej sytuacji. Staram się zapomnieć o tym, że Ren ma rację, i być może poczułam przy nim nieznaną potrzebę, i dlatego aż tak bardzo się przestraszyłam. Dlatego błagałam. Nigdy nie błagam. Na pewno nie o litość. Po prostu zaciskam zęby, wycofuję się w ciemność, i żyję dalej, jakby nigdy nic się nie stało. 

Ren idzie do łazienki, żeby umyć zęby. Przypomina mi tym samym, że też powinnam to zrobić, bo mamy pastę i szczoteczki, a to nie wymaga ciepłej wody. Gdy on wraca do pokoju, podążam jego śladem. Stopy aż mnie pieką od spodu, bo płytki w łazience są tak lodowate. Chodzenie tu boso nie jest najlepszym pomysłem. 

Gdy wracam do pomieszczenia, Ren siedzi na krawędzi łóżka po swojej stronie. Ma na sobie wyłącznie czarne bokserki, co zupełnie zbija mnie z tropu. 

Nagle czuję jak moja zimna skóra pokrywa się gorącymi dreszczami. 

Jestem na niego zła. To niesprawiedliwe, że on nie odczuwa zimna. Wsuwam się pod koc z grymasem niezadowolenia na twarzy. Kładę się ponownie na wznak i nasuwam śmierdzącą kurzem pościel pod samą szyję. Czuję się brudna, spocona, ale dobrze, że chociaż zęby mam umyte. Dodatkowo kręci mi się w głowie, bo wypiłam sporo tego niedobrego zwietrzałego burbonu. 

Ren nic nie mówi. Kładzie się obok mnie, swoją dłoń lokuje na piersi i oddycha spokojnie, wpatrując się w sufit. Jego klatka piersiowa jest już względnie czysta, choć wciąż poharatana. Musiał trochę się przemyć zimną wodą. 

Gdy mrok znika (Srebrna noc #3)Where stories live. Discover now