Epilog

970 149 52
                                    

Dzisiaj wpadną też podziękowania. Trzymajcie się ciepło

UWAGA!! Rano wpadł też 44 rozdział

___________________

Czarownice siedzą przy jednym stole, June zajmuje miejsce u jego szczytu i wyczekuje jakiejś odpowiedzi. 

– Żadna z was nie będzie z nami rozmawiać?

Jest ich ledwie garstka z całego Sabatu – całe cztery sztuki niemych i nieprzyjaznych czarownic. Może nie wyglądają na specjalnie wrogo nastawione, ale na pewno nie chcą z nami współpracować. Wciąż. I to jest pierwszy i nasz główny problem na ten moment.

– Gdzie jest reszta czarownic? – dopytuje June. – Dziewczyny… minęły już dwa tygodnie. Musicie zacząć z nami rozmawiać. Marceline? 

Wywołana czarownica wzdryga się. Ona jedna wygląda na najbardziej świadomą całej sytuacji i rzeczywistości. Jej oczy nie są tak mętne i nieobecne jak innych czarownic. Co nie zmienia faktu, że wciąż nie chce z nami porozmawiać. Na tle innych czarownic się wyróżnia – jej włosy są rozczesane, ma na sobie czyste ubrania, podczas gdy jej magiczne siostry wyglądają, jakby nie do końca potrafiły się za siebie wziąć. 

– Musicie… 

– Czekajcie – przerywam, kładąc dłonie na stole. – Poczekajcie. Nic nie musicie.

– Tati… – mamrocze June. 

Nie, nie dam jej cały czas mówić, bo wiem, na czym June zależy – chce odnaleźć resztę Sabatu, czarownice i czarowników, którzy pewnie się gdzieś ukryli, uciekli. Chce dociec, dlaczego pozostałe czarownice nie chcą z nami w ogóle rozmawiać. June chce dokończyć te wszystkie sprawy, pogrzebać niebezpieczeństwo i zaprowadzić porządek. 

Ale ja chcę czegoś innego. Widzę po Marceline, jak namiętnie skubie w nerwach swoje skórki. Widzę po oczach czarownic, że chyba są gdzieś daleko, jakby celowo unikały odpowiedzi. To wcale nie jest żadna droga. Jeśli nie będą chciały same mówić, do niczego nas to nie doprowadzi. Nie atakują nas. Nie stanowią zagrożenia. To my w tym momencie możemy zrobić im więcej złego. One nie mają swojej przywódczyni, a za moimi plecami stoją Ren i Veno. Nie odzywają się, jednak to oni mają nas zabezpieczać. I przez nich czarownice nigdy nie poczują się bezpiecznie. 

– Nie musicie z nami rozmawiać – kontynuuję. – Ale powinnyście zrozumieć, że jesteśmy tu, by wam pomóc. – Szukam w głowie słów, które powiedział mi Zane. – Nie jest sztuką być dobrym. Sztuką jest pogubić się i zejść na niewłaściwą ścieżkę, a później wszystko naprawić.

Marceline i dwie inne czarownice w końcu kierują na mnie swoje spojrzenia. Nie podoba mi się to, co w nich widzę. Okej, nie możemy ich wypuścić i dom jest strzeżony przez ciemność Rena i magię Beth, ale ja usilnie zastanawiam się, co mogę zrobić, by chociaż trochę im pomóc. Już to mówiłam Renowi – chcę być poniekąd ich adwokatem. Każdy popełnia błędy, prawda? Może ich błędem było podążanie za rozkazami Miry. 

– Naprawdę chcemy wam pomóc i nie będziemy dla was zagrożeniem – zapewniam. – Będziemy czekać, aż któraś z was będzie gotowa porozmawiać. Nic na siłę, okej? 

Dolna warga Marceline drży ledwie przez sekundę. Wydaje mi się, że czarownica chce otworzyć usta, ale końcowi nie robi tego. Natomiast gdy się tak w siebie wpatrujemy, dostrzegam, że wróciło jej nieco koloru.

June słucha mnie uważnie i uśmiecha się pod nosem. 

– Jeśli będziecie czegoś potrzebować, możecie zawsze nas wezwać. – Wciąż mam na szyi wisiorek, który podarowała mi June, żebym mogła wezwać ją w każdym momencie. Nigdy tego nie zrobiłam. Gdy łapię jej wzrok, ona rozumie. Ściągam swój wisiorek i kładę na stole. – Niech którakolwiek z was go nosi. Gdy będziecie nas potrzebowały, wystarczy zawołać. June usłyszy od razu. 

Gdy mrok znika (Srebrna noc #3)Where stories live. Discover now