Rozdział czterdziesty piąty

305 28 0
                                    

Rita

Piękny dzień oraz noc kończy się kolejnym koszmarem z rana. Ponownie muszę wsiąść do helikoptera, żeby wrócić do domu. Jest ósma rano, Sofii niedługo wstanie i będzie na mnie czekać. Zanim jednak udamy się na wspaniały dzień z moją siostrą, muszę jeszcze porozmawiać z Bree. Odlatujemy z plaży i w pełni angażuję się w widok za oknem. Jest jasno, więc dzisiaj zdecydowanie więcej zauważę. Patrząc w znikającą za plecami zatokę, wspominam ubiegłą noc. Było tak, jak chciałam w mojej wymarzonej randce. Kochaliśmy się przed wschodem słońca, o wschodzie, jak i po nim. Kąpaliśmy się w morzu, wyznając sobie przy tym uczucia oraz planując wspólną przyszłość. Do końca życia będę dziękować za tego faceta. Nie spaliśmy zbyt długo, może dwie godziny, to nie zniechęca mnie przed dzisiejszym dniem.
Po niecałej godzinie lądujemy na tyłach ogrodu w domu Dylana. Tam czeka już na nas zadowolony Ricardo, uśmiechnięty od ucha do ucha i popija sobie kawkę.

– Dzień dobry, gołąbeczki! Czy noc się udała? – pyta nas z cwaniackim wyrazem zadowolenia na twarzy.

Dylan przechodząc obok niego tylko poklepuje go po ramieniu i idzie do domu. Ja zostaję z przyjacielem i wyrywam mu kubek z kawą, której teraz bardzo potrzebuję.

– Dziękuję, przyda się.

– Ooooopowiadaj!

– Stałeś tutaj od rana, żeby się tego dowiedzieć, Rico? – pytam go z lekkim uśmiechem.

– Nie. Tak. Nie do końca. Zamierzałem iść do Bree, a wy akurat wylądowaliście!

– Ta, na pewno tak było. – Szturcham go delikatnie w ramię. – Powiem ci tylko, że było wspaniale. Nic więcej. Ale możesz na mnie poczekać. Przebiorę się szybko i również chce do niej zajrzeć.

– Jakiś smaczek?! Cokolwiek?! – Krzyczy za mną, kiedy ja chowam się w domu. – Jesteś podła!

Przebieram się w dres i schodzę zdeterminowana na dół. Bez zbędnego gadania, udajemy się z Rico do celi, gdzie znajduje się nasz ulubiony gość.

– Dzień dobry, mam nadzieje, że nie śpisz. – Witam się z nią.

– Spierdalaj.

– Ciebie też miło widzieć! Chociaż nie... widok twojej twarzy, to nie jest miłym widok. – Sztuczny uśmieszek wkrada się na moje usta.

Muszę przyznać, że twarz Bree wygląda, jak żywcem wyjęta z horroru. Nie dostrzegam na niej praktycznie nic innego niż opuchliznę, siniaki oraz szwy po szyciu. Jestem w lekkim szoku, że to ja do tego doprowadziłam, ale należało jej się.

– Przypomniałaś sobie coś, co pomogłoby nam znaleźć Antonia?
– Spierdalaj.

– Zacięłaś się czy co?

– Przyprowadziłaś swoją wytresowaną mrówkę? – Bree kieruje swój wzrok na Rico. – W jakim celu?

– Ktoś musi cię trzymać, kiedy ja będę obcinać ci palce i wyrywać zęby – Zabieram z blatu roboczego sekator.

Powolnym krokiem zbliżam się do leżącej na ziemi dziewczyny. Ona zauważając, jaki przedmiot mam w ręku, panicznie wycofuje się pod ścianę. Uśmiecham się z nutą satysfakcji, że aż tak się mnie boi. Niestety, jedyną osobą, która może ją uratować jest ona sama. Jeśli powiedziałaby nam, gdzie znajduje się Pancrazio, umarłaby szybko. Ona nie chce współpracować, dlatego trzeba jej lekko pomóc, w podjęciu tej decyzji. Ricardo z lekkim zawahaniem w oczach podchodzi do niej, dźwiga i mocuje liną do krzesła. Bree próbuje walczyć, kopiąc, rzucając się na wszystkie strony. W ostateczności zaczyna płakać, to wszystko na próżno.

– Od kiedy jesteś taka lojalna, co? Nie miałaś problemu, żeby mnie zdradzić, a masz problem, żeby zdradzić jego. Dlaczego? – pytam, zbliżając do jej ręki sekator w nadziei, że to rozwiąże jej język.

Ledwo widoczne w opuchliźnie oczy, patrzą prosto na mnie.

– Rozpierdoliłaś mi życie.

Słysząc te słowa kierowane w moją stronę, czuję mocny ucisk w żołądku. Chyba zaraz zwymiotuję. Ja? Jej? Z niedowierzaniem obserwuję Bree, która próbuje się do mnie uśmiechnąć. Kiedy spluwa mi w twarz, szok znika, a pojawia się mocna fala gniewu.

– Jak?! Co takiego, kurwa, ci zrobiłam Bree?!

– Pierdol się!

Zaciskam pięści oraz szczękę, żeby jakkolwiek pohamować swój gniew. Nie chcę działać impulsywnie. Jednak kiedy ona wybucha głośny śmiechem, mój gniew znacząco eskaluje. Łapię ją za prawą rękę i odcinam jej kciuka. Złość nie ustała, ale chociaż Bree już się nie śmieje, tylko krzyczy. W panice zaczyna wierzgać i kopać mnie nogami do takiego stopnia, że Rico musi trzymać ją za ramiona, żeby nie przewróciła się razem z krzesłem.

Czarna RóżaWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu