33.

613 50 4
                                    

POV Roger

Nie mogłem uwierzyć co przytrafiło się dziewczynom, a w szczególności Sophie. Była cała we krwi, a w dodatku kiedy była przez chwilę przytomna, powiedziała mi, gdzie jest Margaret. Nigdy nie byłem, aż tak jej wdzięczny.

Ruszyłem za dom, a niebawem ominąłem duży głaz, który stał na środku małej polanki. Postanowiłem pobiec za Margaret, za pomocą jej zapachu. Łatwo można było go złapać, ponieważ pachniała mocnymi ziołami. Od razu wyczułem trop, po czym pędem pobiegłem za nim.

Po dwóch minutach szybkiego biegu zauważyłem w oddali szarą plamę. Przyspieszyłem tempo, po chwili dostrzegałem za nim jasnowłose futro.

Margaret...

Bez zastanawiania odbiłem się z tylnych łap, a potem pazurami złapałem się jego ciała, które następnie ciężko runęło na ziemie, a ja razem z nim, ale mnie nie bolało tak mocno jak jego. Swoje kły wbiłem w szyję szarego wilka, a ten głośno zawył z bólu. Później zatopiłem swoje pazury w jego ślepia, pozbawiając go wzroku. Ostatni atak zadałem mu w plecach i w brzuchu, szarpiąc jego wnętrzności. Krew lała się dookoła plamiąc okoliczne drzewo oraz trawę z porastającym mchem na kamieniu. Od początku nie miał żadnych szans, w tym jakże krwawym starciu.

- Margaret!!! - nie zdałem sobie sprawy, że przez cały ten czas przygadywała mi się, kilka metrów ode mnie, wilczyca o fioletowo-niebieskich oczach. Paszczę odchyliłem ze strachu, dopiero dowiadując się, jak bardzo z chrzaniłem sprawę . Nienawidziła krwawych scen i wprost brzydziła się widokiem krwi.

- Ja... - wilczyca podbiegła do mnie ze łzami w oczach, a następnie zaczęła się tulić do mojego przedpiersia. Moje ciało osłupiało z niedowierzania, a także z miłego ciepła, które pochodziło od drugiej osoby.

- Rogerze... tak się bałam... - powiedziała cała zapłakana, powstrzymując się od dalszego głośnego płaczu. Nie zważała na to co właśnie zrobiłem, że miałem łapy oraz twarz pobrudzone krwią. To się dla niej nie liczyło, ponieważ była bezpieczna u mego boku i tak powinno już powinno zostać. Oparłem swój pysk na jej szyi, zastanawiając się, czy dobrze robię.

- Nie jesteś ranna? - zadałem pytanie, nadal się nie ruszając. Na razie powinno zastać, tak jak być powinno. Ja musiałem się o nią ją martwić, dbać i zastanawiać się, czy jest bezpieczna tam, gdzie nie dosięgają moje zakrwawione dłonie. Ona jest jak małe dziecko. Nie umie samo się obronić, bo nie potrafi, przez swoją słabość i delikatność. Dlatego mnie potrzebuje.

- Nie, dzięki Sophie. Zasłoniła mnie swoim ciałem, kiedy nas otoczyli. A właśnie... - podniosła pysk. - ... co z Sophie?

Połknąłem głośno ślinę, nie wiedząc co mam powiedzieć. Ale w końcu odważyłem się na kilka słów.

- Ona, Sophie... jest w szpitalu. - spuściła głowę na swoje łapy. - Jest w strasznym stanie... - nie mogłem patrzeć, jak się smuci i musi się martwić o innych. Odpowiedziała smutno:

- To moja ... to moja wina, że została ranna... to moja... - po czym upadła słabo na ziemię i zaczęła głośno płakać.

- To moja wina, że wyszłam z domu! To moja wina, że mnie wtedy otoczyli! Gdybym... gdybym ja głupia nie pobiegła do tego przeklętego lasu... Sophie... - wypowiadając te słowa coraz głośniej zaczęła szlochać. Położyłem delikatnie swój pysk na jej głowie, lekko muskając jej futro.

- To nie twoja wina. - powiedziałem, nie przerywając swojej czynności. Proszę nie pokazuj swojej zmartwionej miny.

- Ale to...

- Gdybyś do mnie nie zadzwoniła, mogło by być o wiele gorzej. - pocieszyłem ją, chociaż wymawiając te słowa, które siedziały mi na gardle. Kiedy wilczyca przez chwilę przestała płakać pociągnęła głośno nosem, a potem wstała zataczając małe koło. Gdyby nie moja szybka interwencja spadła by z powrotem na zimną ziemię. Dziewczyna skorzystała z mojej pomocy, nie patrząc na moje oczy.

- Chodźmy do szpitala... do Sophie. - rzekła, idąc przed siebie.

- Musimy posprzątać. - dziewczyna nie zrozumiała moich słów na początku, ale gdy spojrzała w moje smutny wzrok już wiedziała, co miałem na myśli.

- Nie musisz ich dotykać. - powiedziałem wiedząc, że nie dotknie ciała zabitego wilka nawet palcem.

- Możesz stanąć z boku.

- Chcę się na coś przydać... - powiedziała z przekonaniem.

- Nie musisz...

- Chociaż pozwól mi się na coś przydać. - poszła w kierunku skąd przyszedłem, a następnie zaczęła kopać w ziemi.

- Zrób tu jeden dół. Resztę wykopiemy trochę bliżej twojego domu. - wiedziałem, że to mogło przerazić Margaret, ale nie umiałbym unieść dorosłego wilka na plecach.

- Dobrze. - odpowiedziała cicho, robiąc coraz większy dół aż do rozmiarów zabitego przeze mnie wilka. Kiedy skończyła kopać, zeskoczyła z dziury, a ja wrzuciłem tam ciało szarowłosego z jego szczątkami. Margaret przyglądała się temu w milczeniu.

Po zakopaniu ciała pobiegliśmy w stronę jej domu, gdzie zostały jeszcze cztery ślady do zatuszowania.

Słońce już dawno schowało się za horyzontem, pozwalając księżycowi, aby to on zajął się oświetlaniem połowy Ziemi. Ludzie w tak pięknej nocy, podczas pełni księżyca mogliby zrobić wszystko. Na przykład zakopać ciało w lesie...

**********

Hello.
Jakoś dziwnie mi się go pisało O.o... Ale pominiemy to ^^
Kolejny ukarze się dzisiaj - jak będę w dobrym humorze - lub jutro - jak nie będę w dobrym humorze.

Przepraszam bardzo za błędy i dziękuję, że czytacie moje opowiadanie.

Krew PrawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz