Rozdział 7

8.6K 845 52
                                    

Wieczorem James wywołał, za pomocą magii, fotografię Syriusza z majtkami na głowie. Ku dezaprobacie modela przykleił je do ścieny obok zdjęć całej czwórki huncwotów, szkolnej drużyny quidditcha i Lily Evans.
To ostatnie zrobił, gdy dziewczyna go nie widziała. Bardzo dobrze pamiętał ten dzień. Uczyła się w Pokoju Wspólnym. Chwilę po sfotografowaniu jej po kryjomu palnął jakąś gadkę i po raz pierwszy ujrzał coś czającego się pod maską złości.

Siedzieli na łóżkach, próbując wyskrobać coś sensownego do wypracowania o działaniu eliksiru wielosokowego dla Slughorna. Skrzypienie piór przerywane było co chwilę jakąś uwagą lub pytaniem, dopóki Syriusz odłożył pergamin na szafkę nocną.

- Skończyłeś? - Remus uniósł brew.

- Nie. Potrzebuję chwilę wytchnienia.

- Jak my wszyscy - James też się poddał, Peter tak samo.

- Nawet nie minął tydzień, a wy już odpadacie - westchnął Lupin, ale również zakorkował butelkę z atramentem - Jest dziesiąta, co chcecie robić, w takim razie?

- Coś zjeść - jęknął Glizdogon.

- Iść spać - ziewnął Łapa.

- Leżeć na kocu piknikowym i całować się z Evans na tle nocnego nieba - rozmarzył się Rogacz, robiąc zaskoczoną minę, gdy się zaśmiali.

- Powiedziałem to na głos?

Resztę wieczoru spędzili gadając na temat dziewczyn, co zwykle sprowadzało się do taktyk poderwania Lily.

- Czy ona kiedyś zrozumie, że ją kocham?! - zrozpaczony adorator ukrył twarz w poduszkach, więc zabrzmiało to jak "Czy ona kiedyś zrozumie, że heą ogan?"

Remus podniósł się głowę z łóżka.

- Powtórzysz?

- Czy ona kiedyś zrozumie, że ją kocham?

Syriusz gwizdnął przeciągle.

- Wiedziałem, że przedtem po prostu się na nią uwziąłeś, bo jako jedyna odmawiała jakichkolwiek kontaktów z tobą... Siedź cicho, sam wiesz, że na początku tak było. I wiedziałem, że w końcu poczułeś do niej miętę. Ale żeby ją kochać? Człowieku, psujesz naszą reputację podrywaczy. Trzeba to oblać! - wybiegł z sypialni, chwytając po drodze pelerynę-niewidkę Jamesa.
Wrócił dziesięć minut później z czterema butelkami piwa kremowego (tym razem świeżego!)
Popijając trunek, Rogacz jeszcze długo myślał o Lily, quiddichu, Lily, wycinaniu kawałów, Lily, następnym meczu ze Ślizgonami, Lily, Smarkerusie, Lily i huncwotach. Aha, i o Lily.
Zasnął, widząc jej twarz.

Rano naprawdę nie wiedział, co mu odbiło. Wszystko wina Syriusza, który z jego miłości zaczął robić wielkie halo. James teraz czuł się, jakby z Lily tworzył stare, dobre małżeństwo. Popędził myślami za daleko? Troszkę.
Wychodząc z dormitorium na śniadanie, którego w końcu nie można wiecznie opuszczać, spotkał Evans idącą z głową w chmurach. Huncwoci przyśpieszyli kroku, by zostawić Jamesa sam na sam z dziewczyną, co jej zdaniem zdarzało się ostatnio zbyt często.
Warto też dodać, że on uważał takie sytuacje za zbyt rzadko spotykane.

- Hej, kochanie.

- Przestań tak do mnie mówić.

- Kochanie, księżniczko, Evans - wyliczał na palcach - Co jeszcze ci nie odpowiada? Jak mam się do ciebie zwracać?

- Po prostu się nie zwracaj.

- Dzień bez mówienia do ciebie lub o tobie jest tortura.

Westchnęła.

- Zauważyłam.

Szli w ciszy. Złapał ją za rękę, ale Lily go odtrąciła.

- Czemu nie dajesz mi szansy?

- Bo jesteś aroganckim palantem zadufanym w sobie, wyżywającym się w łamaniu regulaminu i znęcaniu się nad innymi - wyrecytowała, ale on wierzył, że tak naprawdę te słowa zaczynają tracić znaczenie. Miał nadzieję, że się zmieni.

- Pamiętasz, że mamy jutro wspólny szlaban, Liluś?

- Merlinie, dlaczego akurat ja...

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczWhere stories live. Discover now