Rozdział 39

5.9K 708 79
                                    

- Liluś! Lily, Lily, Lily! Otwórz! Wszystkiego najlepszego! Lilka, otwieraj, mam coś dla ciebie - obudziło ją dudnienie o drzwi.

Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Północ zero jeden. Cały James: wyszedł ze szpitala i od razu wariuje.

Wstała z łóżka, próbując nie narobić hałasu ze względu na współlokatorki. Było to trochę bezzsensowne - jak miałoby je obudzić tupanie, skoro podczas dzikich wrzasków Jamesa śpią jak zabite? Lily otworzyła drzwi.

- Jamie, nie drzyj się na całą wieżę. Jest środek nocy!

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, rudzielcu!

- Skąd ty... - urwała, gdy zobaczyła nieumiejętnie zapakowaną paczuszkę - To dla mnie?

- Nie, dla Dumbledore'a - zaśmiał się - Otwórz!

Przez chwilę ważyła prezent w dłoniach. W środku było coś miękkiego i średnio ciężkiego.
Przerwała papier. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy zobaczyła bluzę do gry w quiddicha w barwach Gryffindoru. Z tyłu błyszczał złoty napis 'Potter'.

- To moja bluza sprzed dwóch lat - był wyraźnie podekscytowany - Nie grałem w niej, a teraz jest już za mała. Wyprałem ją i w ogóle.

Zaśmiała się i przyłożyła materiał do twarzy. Tak cudownie pachniał Jamesem!

- Jest świetna - przytuliła się do niego.

- Oczywiście, że jest świetna! Ma z tyłu twoje przyszłe nazwisko!

- Nie bądź taki hop do przodu! - trzepnęła go żartobliwie w ramię.

- Jeszcze zobaczymy - zagroził.

Uśmiechnęła się kpiąco.

- To... Dobranoc.

- O nie! - zawołał James - To nie koniec! Idziemy na randkę.

- W środku nocy? - uniosła brew.

- Dokładnie. W środku nocy. W piżamach. W szkole - powiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

- W takim razie chodźmy - wzruszyła ramionami z rozbawieniem.

Złapał ją za rękę i pociągnął przez Pokój Wspólny.

- Więc... Skąd wiedziałeś o moich urodzinach? - Lily zadała nurtujące ją od wręczenia prezentu pytanie.

- Mam swoich ludzi - odparł tajemniczo.

- Ta, swoich ludzi - zaśmiała się.

- Właśnie. Prywatnych ninja!

- Chyba prywatnych stalkerów - zadrwiła.

- Nazywaj ich sobie jak chcesz - James udawał obrażonego, gdy wchodzili na siódme piętro.

Przeszedł korytarzem trzy razy, uśmiechając się szeroko.

- Voilá! - powiedział, gdy ich oczom ukazały się wypolerowane drzwi.

Lily lekko przekręciła gałkę. Weszli do małego, przytulnego saloniku. Stały w nim dwa fotele, stolik i kanapa, a w kominku trzaskał wesoło ogień. James wyjął z szafki dwa kufle i napełnił je z butelki przyniesionego pitnego miodu.

- Wszystko przemyślałeś? - zapytała Lily, gdy siadał obok niej.

- O, Merlinie, całe wieki to planowałem.

- Czyli nie działasz tak pochopnie, jak sądziłam - stwierdziła, upijając łyk napoju.

- Sądziłaś wiele rzeczy, z których tylko kilka okazało się prawdą.

- Taak. Zaraz... Jak to było...? Nie wiem, jak twoja miotła może wystartować z tobą i tym twoim napuszonym łbem - zachichotała.

- Umówisz się ze mną, Evans? - potargał sobie włosy.

- Jeju, nienawidzę, jak tak robisz!

Zmarszczył brwi.

- Już tak nie robię!

- Czasami robisz - uśmiechnęła się znad kubka.

- O, kurde... Nie kontroluję tego.

- To nawet urocze - pocałowała go w nos.

To jedno, małe cmoknięcie wystarczyło, żeby obudził się w nim dziki głód, który drzemał w jego sercu już od dawna. Przywarł do niej ustami. Lily przez chwilę wydawała się być zaskoczona nagłą namiętnością, ale z chęcią oddała pocałunek. Objęła ramionami jego szyję, żeby nie spaść z kanapy. Po prostu się rozpłynęła.

Kiedy uznał, że czas wziąć oddech, oderwał się od Lily. Włosy miała rozczochrane, a usta spierzchnięte. Uśmiechała się do niego, a James pomyślał, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie.

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczWhere stories live. Discover now