Rozdział 54

5.6K 664 54
                                    

- O kurde! - wykrzyknął Syriusz kiedy sobotniego ranka otworzył ogromne drzwi Wielkiej Sali.

Na zaczarowanym suficie bezchmurne niebo, a poranne słońce po prostu oślepiało swoim blaskiem.

- Dlaczego to słońce musi się tak jarzyć?! Nawet jeszcze kwietnia nie ma, no!

- Idźże, przejście zagradzasz - James popchnął go do przodu.

Głuchy na uwagę przyjaciela, kontunuował:

- Jak ty chcesz grać w takich warunkach?

- Normalnie - Rogacz uśmiechnął się na myśl o dzisiejszym meczu z Krukonami.

- "Normalnie" znaczy u ciebie to samo co "spadając z miotły".

- Nieprawda! Spadłem tylko...

- Siedem razy - dokończył Syriusz z uśmiechem.

- Jesteś beznadziejny - westchnął James.

Podeszli do stołu i Syriusz od razu rzucił się na naleśniki.

- O, Merlinie - zrobił minę wyrażającą skrajną błogość - Delicje!

- Gdzie reszta tej zagłady ludzkiego gatunku? - zapytała Lily, kiedy James koło niej usiadł.

- Remus i Peter? - upewnił się.

Kiwnęła głową.

- Śpią - odparł za niego Syriusz - Rogacz wstał, bo dzisiaj gra mecz, a ja wstałem, bo dzisiaj jest mecz.

- Dzisiaj jest jakiś mecz? - zapytała.

- No nie, Liluś! - jęknął James - Czy ty w ogóle się interesujesz karierą sportową twojego przyszłego męża?!

- Zaraz... Czy ja usłyszałam "męża"?

- Hm... Tak - odparł z uśmiechem.

Spróbowała parsknąć śmiechem albo chociaż się kpiąco uśmiechnąć, ale nawiedziła ją dziwna myśl: Co by zrobiła, gdyby James jej się naprawdę oświadczył? Oczywiście to tylko takie bzdurne "gdybanie", bo mają przecież tylko po osiemnaście lat, jeszcze tyle może się wydarzyć... Potrząsnęła głową. Usłyszała, jak James jeszcze coś do niej mówi.

- Ale ubierzesz moją bluzę na mecz, prawda?

• • •

- A dostanę jeszcze buziaka na szczęście? - Rogacz zrobił minę smutnego szczeniaczka (a raczej jelonka).

Bez zastanowienia wychyliła się zza barierki oddzielającej trybuny od boiska i pocałowała go tak mocno w usta, że prawie spadł z miotły. Pocałunek spowodował aplauz widzów, graczy, a nawet niektórych nauczycieli. Lily się zatumieniła, a James wyszczerzył zęby.

- Teraz to napewno wygramy.

Podleciał do podirytowanych opóźnieniami Krukonów i rozbawionych Gryfonów.

• • •

Niestety już po pierwszych dziesięciu minutach nie było pewne, czy "proroctwo" Rogacza się spełni - Gryfoni przegrywali 40:0. Trzeba przyznać, że Ravenclaw ma wyśmienitych ścigających i obrońcę. Na szczęście ich szukający w tym sezonie nie złapał jeszcze znicza, a jego umiejętności raczej się nie poprawiały. Chyba nie zostanie na długo w drużynie.

- RUSZ SIĘ, POTTER! - krzyknął z trybun Syriusz.

James posłał mu litościwe spojrzenie dokładnie w tym samym momencie co Remus i Lily. Zdezorientowany, Łapa spróbował posłać litościwe spojrzenie sam sobie.

I wtedy James dostrzegł błysk koło najwyższej pętli Gryfonów. Poprawił okulary - tak, to zdecydowanie był znicz. Popędził w kierunku złotej plamki. Szukający Ravenclaw'u pomknął tuż za nim z małym opóźnieniem. "Co za dureń, nawet na miotle nie potrafi się dobrze utrzymać", pomyślał James i uśmiechnął się z rozbawieniem. Syriusz na pewno udzieliłby mu ciętej riposty.

- Ha! Mam znicz, o tak! - krzyknął, gdy złapał piłeczkę, ale jego dzikie wrzaski zagłuszyły jeszcze dziksze wrzaski z trybun Gryffindoru.

- A to dla ciebie, Liluś! - wręczył dziewczynie znicza - Jakbym kiedyś zapomniał kwiatów na randkę.

- A mi nigdy nie dałeś znicza - Syriusz udawał obrażonego.

- Bo dla ciebie nigdy by nie zapomniał kupić kwiatów - zaśmiała się Lily

°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Bądźcie ze mnie dumni, rozdział o całe 200 słów dłuższy niż zwykle :')

olifgaxx

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczWhere stories live. Discover now