Rozdział 30

6.7K 725 54
                                    

- Nadal to do mnie nie dociera - uśmiechnął się James.
Spacerował z Lily bocznymi uliczkami Hogsmeade. W nocy wioska była bardzo urokliwa, gdy przez uliczne latarnie sączyło się blade światło, a śnieg skrzypiał pod stopami.
- Szczerze? Do mnie też. Czasem nadal mam ochotę na ciebie nawrzeszczeć, gdy zrobisz coś zbyt poufałego - przyznała.
- Jak to? - objął ją w talii z tym bezczelnym uśmiechem.
- Teraz tylko przez chwilę chciałam cię nazwać wrednym małpiszonem - zaśmiała się.
- Jeszcze tydzień, no dobra, dwa tygodnie temu byś to zrobiła bez wachania. I z bonusowym podbiciem oka.
- Nie podbiłabym ci oka! - żartobliwie go odepchnęła.
- Kiedyś jedna dziewczyna podbiła Łapie, jak z nią zrywał - James uśmiechnął się na wspomnienie tego wydarzenia.
- Bo jest niemoralnym podrywaczem.
- Co to znaczy 'niemoralny'? - skrzywił się.
- Bardzo śmieszne, ale przeraża mnie to, że ty tak poważnie. Niemoralny, czyli sprzeczny z uznawanymi za normy dobrego zachowania zasadami - wytłumaczyła cierpliwie, wywracając oczami.
- Poznałem nowe słowo! Dostanę w nagrodę buziaka od seksownej pani profesor? - poruszył sugestywnie brwiami. Wzięła oddech i pocałowała go namiętnie. Trwali tak kilka minut, a może godzin, a może całą noc; Lily z dłońmi za jego płaszczem, sunąc po ciepłej od ciała koszulce; on palce wsunął w rude, gęste włosy, przytulając do siebie dziewczynę. W końcu odległość między nimi tak zbliżyła się do zera, że upadli w śnieg, tracąć równowagę.
- Z tym buziakiem to był żart, Liluś, ale miło widzieć, że bierzesz to serio - zaśmiał się i pomógł jej wstać.
- Ups - mruknęła.

- Usiądziemy? - zapytał James wskazując na miło wyglądającą kawiarenkę. 24/7, jak głosił ręcznie domalowany szyld. Zamówili po kuflu kremowego piwa i zajęli dwuosobowy stolik przy oknie.
- Hogsmeade nocą wygląda bardzo ładnie. Nigdy wcześniej nie byłam tu tak późno. A ty? - zapytała Lily.
- Miliony razy - oparł się o siedzenie, ale widząc powoli gasnący uśmiech na piegowatej twarzy szybko dodał - To znaczy, nie z dziewczyną, ja... Tylko do Zonka... No bo... Nigdy tu żadnej nie zabrałem... Ty... Ja... To jest... Bo tylko z huncwotami... Jestem prawiczkiem!
Zaśmiała się.
- Uwielbiam patrzeć jak słynny James Potter staje się bezbronnym, zakłopotanym dzieciaczkiem.
- Ej!

Poczuł, że stolik lekko się trzęsie, tak samo jak podłoga. Ułamek sekundy później gdzieś w oddali rozbłysły różnokolorowe światła.
- Fajerwerki? - zapytał, mile zaskoczony. Lily odwróciła się do okna.
To nie były zwykłe mugolskie fajerwerki. Promienie tryskały nie tylko do góry, ale we wszystkie strony. Do tego nie były pod postacią iskier - strumienie światła przypominały te wydobywające się z różdżki przy rzucaniu zaklęć.
Wpatrywali się zauroczeni w pląsajace po niebie barwy: niebieski, czerwony i szczególnie piękny jadowity zieleń, podobny do koloru klątwy Avada Kedavra. Zaraz...
To nie były fajerwerki.
Przeklinając siebie i swoją głupotę zaczął gorączkowo grzebać w torbie i wyjął Pelerynę Niewidkę. Wściekły stwierdził, że dwie osoby się do niej nie zmieszczą. Wszystko to obserwowała zdumiona Lily. Okrył ją peleryną i pociągnął w stronę wyjścia. Nadal była zdezorientowana, gdy biegli w stronę Miodowego Królestwa. Zrozumiała wszystko, jak znaleźli się bliżej: dostrzegła płomienie i zarysowujące się w ich blasku czarne postacie. Tym, co wcześniej brała za wiwaty mieszkańców były krzyki przerażenia.
- Lily, błagam, pośpiesz się!
Nawet nie zauważyła, że James przetrzymuje przed nią drewniane drzwi prowadzące do piwnicy sklepu. Zbiegła po schodach i przez klapę w podłodze dostali się do tunelu. Pół szli, pół biegli do zamku. Przez całą drogę do Skrzydła Szpitalnego nikt nie powiedział ani słowa - dopiero jak już leżeli w łóżkach z dudniącymi sercami w piersiach szepnęła:
- Jamie... To byli śmierciożercy, prawda?
- Tylko Hogwart jest teraz bezpieczny.

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz