Rozdział 22

6.5K 723 37
                                    

Zapukał do drzwi, ubrany w najlepszą szatę wyjściową. Tak, to tylko przyjęcie, ale dla niego było czymś więcej - pierwszą randką z przecudowną Lily Evans.
Co z tego, że wymuszoną.
Co z tego, że ona go nie kochała.
Co z tego, że ona go nie lubiła.
Co z tego.

Rozdziawił usta, gdy otworzyła mu drzwi. Wyglądała nieziemsko. Odchrząknął szybko i wręczył jej bukiet.
- Piękne kwiaty dla jeszcze piękniejszej pani.
- Miejmy to już za sobą.

- Nigdy nie dostałam od nikogo kwiatów - wyznała Lily.
- Co?! - James w jakiś niewytłumaczalny sposób zawsze myślał, że za rudowłosą pięknością uganiają się tony facetów.
- Przecież słyszałeś - odparła czując nagle lekkie zażenowanie. Po co w ogóle o tym wspominała?
- Myślałem, że może kiedyś od Sn... - w porę ugryzł się w język. Chyba powinien wspominać o Smarku.
Milczeli. Jak zwykle.
Nienawidził tych chwil, ale wykorzystywał je do pochłaniania Lily wzrokiem. Ona najwyraźniej tego nie lubiła, chyba była zbyt skromna. Z ulgą otworzyła drzwi do jednej z większych sal.

Od razu dobiegła ich głośna muzyka. Musieli przepychać się między tańczącymi. Złapał ich trochę podpity Syriusz.
- Hej, Rogasiu. Hej, pani Rogasiowa.
- Dużo tu ludzi - James zignorował jego stan.
- Większość z nich to moje laski. Nie mogłem się zdecydować
- Ja mogłem, jak widzisz - objął Lily ramieniem w talii. Była taka delikatna. Z zaskoczeniem stwierdził, że nie wyrwała się, nie krzyknęła, nie ochrzaniła go ani nie walnęła - kompletne odstępstwo od normy.

Przez kolejne trzy godziny nie opuszczał jej ani na krok. Wydawało mu się, że po spuszczeniu z niej oka może się gdzieś ulotnić i już nie wrócić. Wyglądała na trochę poirytowaną jego obecnością, ale nie marudziła.

Po kilku[nastu] kieliszkach ognistej whisky James zaproponował spacer, bo zmęczyła go ilość gości i duszność panująca w pomieszczeniu. Zgodziła się, łał. Wpływ na jej decyzję miał pewnie buzujący w żyłach alkohol lub naprawdę duży tłok, który zaczął przeszkadzać wszystkim.

Od razu zrobiło się chłodniej. Zaprowadził ją na szczyt Wieży Astronomicznej, z której widać było granatowe niebo obsypane gwiazdami. Lily przysiadła na murku, a jej twarz promieniała blaskiem księżyca.
- Pięknie wyglądasz - zapewnił ją James po raz kolejny.
- Twoja śliczna buźka też nieźle się prezentuje - zadrwiła.
- Czyli przyznajesz, że jest śliczna? - zaśmiał się cicho.
- Przecież tutaj nie ma nikogo, Potter - wyszeptała.
- Słucham?
- Nie ma tu nikogo, P o t t e r. Nie musisz zgrywać takiego... hm... dupka, jakim jesteś zwykle jesteś - powtórzyła głośniej, dokańczając zdanie.
Zabolało.
- Dlaczego tak uważasz?
Nie odpowiedziała, z resztą jak zwykle, gdy pytał się ją o powody jej zachowania. Najpierw wyzywała go od takich właśnie dupków i palantów, a potem nie chciała powiedzieć, czemu o nim myśli w ten sposób. Bez sensu.
- Naprawdę cię kocham.
Nadal milczała.

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczWhere stories live. Discover now