Rozdział 13

7.5K 770 61
                                    

Przez chwilę ich twarze były niebezpiecznie blisko. James mógł policzyć piegi na twarzy Lily. Myśląc, że to już ta chwila, nachylił się i zdążył lekko musnąć jej wargi. W tej samej chwili dziewczyna wytrzeszczyła oczy i odepchnęła go, cofając się.
No tak. Byłoby zbyt pięknie.
- Zostaw mnie! - wrzasnęła.
- Przepraszam! Myślałem, że...
- To źle myślałeś. Jesteś aż takim idiotą, Potter, żeby uwierzyć, że nic nie znaczący patronus może wszystko zmienić?
- Ja...
Wybiegła z łazienki, zanim zdążył dokończyć. James poczuł się jak skończony dupek.
Zawiedziony, dołączył do huncwotów wychodzących z klasy zaklęć. Zajęcia właśnie się skończyły.
- Jestem taki głupi!
- Co jest? - zapytał Syriusz - Evans? Znowu?
- A któżby inny?!
- Nie martw się, w końcu się uda.
- Oj, nie chodzi o to. Spróbowałem ją pocałować.
- Jesteś już marwy - oznajmił Remus
- Spoczywaj w pokoju, Rogasiu.
James wydał z siebie tak żałosny jęk, że kilka szósto- i piątoklasistek rzuciło na niego pełne sztucznego współczucia spojrzenie. Tak naprawdę tylko czekały na to, kiedy Potter da sobie spokój z tą rudą i zwróci uwagę na dziewczyny naokoło niego.
- W ogóle ciekawi mnie, dlaczego uczymy się o patronusach na zaklęciach, a nie obronie przed czarną magią - powiedział Peter.
- Znasz przecież Engstroma, w życiu nie nauczyłby nas niczego pożytecznego.
Była to prawda. Oscar Engstrom prędzej przyłączyłby się do Klubu Tańczących Wiewiórek, niż udzieliłby jakiejś przydatnej w życiu lekcji. Dlatego inni nauczyciele musieli wplatać w swój przedmiot trochę obrony przed czarną magią, aby uczniowie jakoś przebrnęli przez owutemy.

Pierwszy mecz quidditcha miał odbyć się 10 października, w sobotę. Gryfoni przeciw Puchonom. Kapitan drużyny i jednocześnie pałkarz wyciskał na z nich na treningach siódme poty.
Zastanawiacie się, dlaczego James, jako najlepszy zawodnik, nie został kapitanem.
Otóż ktoś (Dumbledore) uzał go za osobę zbyt, delikatnie mówiąc, nieodpowedzialną.
W dniu meczu była ładna jak na jesień pogoda. Słońcu towarzyszył lekki, chłodny wiaterek. Dawno minęły te czasy, w których szukający Gryfonów stresował się przed grą. Szybko pałaszował stertę naleśników, którą miał przed sobą. Pragnął już znaleźć się na boisku.
- Nie udław się - mruknął zaspany Syriusz, patrząc na zegarek - Czemu mecze muszą być rano?!
- Daj spokój, Łapciu - James od dawna się tak nie ekscytował. Quidditch pobudzał go jak pięć kubków kawy.
Niecałe pół godziny później przebrany czekał w szatni na resztę zawodników.
Mecz rozpoczął się o jedenastej. Wychodząc na stadion, Pottera powitały wiwaty Gryfonów i ciepłe promyki słońca. Szybko przebiegł wzrokiem po kibicach. Znalazł Lily siedzącą na trybunach. Pomachał do niej, ale tylko założyła ręce na piersi. Przynajmniej przyszła. Usatysfakcjonowany dosiadł swojej miotły i na gwizdek wzbił się w powietrze. Uchwycił na chwilę znikającego znicza i patrzył z góry na boisko. Niedługo potem prowadzili dziesięć, dwadzieścia do zera. Tłuczki szalały, odbijane przez pałkarzy. Ścigający robili wyszukane obroty i podania, obrońcy zręcznie łapali kafla. James wypatrywał złotej piłeczki. Syknął głośno, gdy komentator oznajmił, że Hufflepuff zdobył kolejne punkty przegrywając już tylko pięćdziesiąt do sześciesięciu.
Omiótł wzrokiem boisko i natychmiast dostrzegł błysk znicza niedaleko najniższej pętli Gryffindoru.
Popędził w tamtą stronę czując, jak serce mu łomocze. Wyciągnął dłoń i... poczuł przeszywający ból w czaszce. Ostatnie, co pamiętał, to krzyki Gryfonów z McGonagall na czele i bezwładny lot, już bez miotły.
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Zauważyłam, że za bardzo skupiam się na wątku Jily, ale wam to chyba nie przeszkadza XD
Ale co zrobić, tak okropnie ich kocham <3
PS Ogromną przyjemność sprawia mi czytanie Waszych komentarzy, więc nie odmawiajcie mi jej! C:
olifgaxx

Lunatyk, Glizdogon, Łapa i RogaczWhere stories live. Discover now