Rozdział 2

525 44 4
                                    


 Przez moją niezdarność upadłam na tyłek, natomiast Liv zachwiała się, jednak pozostała na nogach.
- Wohoho a któż tu na mnie wpadł? – kogoś najwyraźniej bardzo bawiło to zderzenie, jak i mój upadek. Podniosłam głowę i ujrzałam wyciągniętą dłoń, z której pomocą stanęłam na nogi.
- Dziękuję i przepraszam – uśmiechnęłam się przepraszająco. Zerknęłam na przyjaciółkę – dusiła się ze śmiechu.
- Musicie się pospieszyć, jeśli chcecie zdążyć na śniadanie – ponownie się zaśmiał. Przyjrzałam mu się. Pierwsze co rzucało się w oczy to jego ciemna, a nawet bardzo ciemna karnacja. Czarne włosy miał krótko ścięte, a ciemne oczy patrzyły na mnie z rozbawieniem. Szata Slytherinu. Myśl Rose, myśl... Olivia opowiadała ci o nim, tylko jak on miał na imię? Blake? Drake? Chase? Kurcze, nigdy nie miałam pamięci do imion. Zauważyłam, że chłopak także mi się przyglądał.
- Oh, gdzie moje maniery. My jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Blaise Zabini – mówiąc to chwycił moją dłoń i teatralnie ucałował jej wierzch.
- Rosalie Midnight, dla przyjaciół Rose – uśmiechnęłam się – Więc to ty jesteś Diabeł? Liv wiele mi o tobie opowiadała. – Aha! Już go pamiętam. Jest na tym samym roku co my.
- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – spojrzał na nią i puścił jej perskie oczko.
- Oczywiście, że tak! Diabełku ja miałabym powiedzieć o tobie coś złego? Przecież to niemożliwe – mówiła przesłodzonym głosem. Żartowała, a ja to wiedziałam. Opowiadała mi wiele... niegrzecznych newsów na jego temat.
- Także dziewczyny, widzimy się zaraz na eliksirach . Do zobaczenia i smacznego! – uśmiechnął się po raz ostatni i odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
- Super jest, co? – zapytała gdy wchodziłyśmy do Wielkiej Sali.
- Wydaje się okay – widząc jej zdziwiony wzrok zaśmiałam się – No fajny, fajny, zresztą skoro się przyjaźnicie to musi być super.
- Czyżby jakaś aluzja? – mówiąc to uniosła prawą brew.
- Możliwe – uśmiechnęłam się tajemniczo.
Usiadłyśmy przy prawie pustym stole. Szybko nałożyłyśmy sobie posiłek w obawie, że zaraz wszystko zniknie. Rozejrzałam się po Sali. Była praktycznie pusta. Przy naszym stole siedziałyśmy tylko my i kilkoro pierwszaków. Krukonów było zaledwie trzech, Puchonów ośmiu, a przy stole Gryffindoru siedziały dwie dziewczyny – jedna z ognistorudymi włosami a druga z... szopą, tak, inaczej nie można tego opisać. Chyba kojarzyłam je z opowieści Liv. Już miałam się jej zapytać o nie, jednak przerwało mi nadejście nauczyciela.
- Panno Smith, panno Midnight oto wasze plany lekcji na cały rok szkolny – Profesor Snape, czyli opiekun Slytherinu jak i mój ojciec chrzestny podał nam kartki.
- Dziękujemy – odpowiedziałyśmy chórem.
- Pierwszą lekcje macie ze mną, zatem radzę się nie spóźnić. Nie chcecie chyba żebym odjął Wam punkty w pierwszym dniu szkoły?
- Będziemy na czas, panie profesorze. – Zapewniłam. Mimo naszego pokrewieństwa Snape powiedział mi wcześniej, że w szkole mam zwracać się do niego per panie profesorze.
- Na pewno. – Liv poparła moje słowa.
Snape odszedł a my zaczęłyśmy przeglądać plany lekcji.
- Tak jak mój kochany wujaszek mówił, pierwsze mamy eliksiry – upiłam łyk kawy i kontynuowałam – z gryfonami. - Na tą wiadomość szarooka jęknęła.
- Nie no z nimi... i to w pierwszy dzień szkoły! – mówiła oburzona. Nie cierpiała uczniów domu lwa.
- Wrzuć na luz, potem godzina zaklęć z Krukonami, przerwa na obiad i godzina opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Ja mam numerologię – przerwała mi.
- A no tak... współczuję – mówiłam z udawanym współczuciem, gdyż jej numerologia przychodziła z taką łatwością, że sama się dziwiłam.
- Nadal nie rozumiem po co ci te lekcje ONMS-u.
- Bo to lubię. Tak poza tym to jaki jest ten cały... Hagrid? – mało o nim słyszałam, w dodatku same złe rzeczy. Podobno wywalili go z Hogwartu za coś bardzo złego, ale stary Dumbek się nad nim zlitował i zrobił go gajowym. Żałosne. Teraz naucza jednej z moich ulubionych lekcji. Może być ciekawie.
- On? Weź.... Już ci współczuję. – Liv spojrzała na zegarek i prawie zachłysnęła się powietrzem.
- Już ta godzina??? Szybko, nie chcę się spóźnić! – dziewczyna z prędkością światła wstała i pociągnęła mnie za rękę w kierunku drzwi wyjściowych.

Do lochów dotarłyśmy tuż po dzwonku. Wszyscy uczniowie pozajmowali już miejsca, a nam wypadła najgorsza z możliwych opcji – ławka przy biurku nauczyciela. Nie, że bałyśmy się Snape'a. No proszę, własnego ojca chrzestnego ma się bać? Słyszałam, że Ślizgoni zawsze są faworyzowani, natomiast Gryfoni wręcz odwrotnie. W dodatku eliksiry miałam w małym paluszku, a martwił mnie tylko fakt, że nie będziemy mogły w spokoju dyskutować, podczas gdy tamci frajerzy ( czytaj Gryfoni ) będą ubolewać nad tworzeniem banalnych eliksirów. W sumie sama nie wiedziałam, skąd u mnie ta niechęć do uczniów domu lwa. Nigdy nikogo z nich nie poznałam, jednak Liv ostro zadbała o to, aby mój wstręt do nich rozwinął się jeszcze przed moim przyjazdem tutaj. Czy jej się udało? To się jeszcze okaże.

- No proszę, proszę, proszę. Kogóż my tu mamy? – jego głos brzmiał groźnie. Wszystkie pary oczu zwrócone były na nas. – Macie szczęście, że to pierwszy dzień szkoły, inaczej odjął bym Wam punkty.
- Taaa, gdyby to był styczeń to i tak by im nic nie zrobił – do moich uszy dobiegł cichy szept z drugiego końca Sali.
- Weasley, minus pięć punktów dla Gryffindoru za przerywanie nauczycielowi.
Chłopak chciał zaprotestować, jednak powstrzymała go dziewczyna siedząca ławkę przed nim.
- Smith siadaj na miejsce – powiedział patrząc na nią i wskazał jej jedyną pustą ławkę, następnie wzrok przeniósł na mnie.
- Panno Midnight, zapraszam na środek. Przedstawisz się całej klasie, jestem pewien, że są niezmiernie ciekawi kim jesteś – mówiąc to uśmiechnął się cynicznie. Tsaa, cały on.
Dumnym krokiem pokonałam całą klasę i stanęłam na środku, twarzą do moich współtowarzyszy. Teraz miałam idealną szansę, aby choć trochę zorientować się kto jest ze mną w grupie. Chłopak, któremu Snape odjął punkty siedział w rzędzie na prawo od drzwi wejściowych, a jego kolegą z ławki był... on sam? Ach, no tak. Bliźniaki Weasley. Przed nimi siedziała para wyglądająca na rodzeństwo. Pamiętam, że ten chłopak z dredami trzyma z wcześniej wspomnianymi rudzielcami. Piąte koło u wozu. Z Gryfonów tylko tylu rozpoznałam. Ślizgonów też nie wszystkich kojarzyłam. Blaise, czytaj per pan Diabeł siedział w ławce za mną razem chłopakiem o blond włosach i brązowych oczach, jednak mój mózg odmówił mi współpracy i nie mogłam przypomnieć sobie jego imienia. Za nimi siedziały Astoria Greengrass i Jessica Jenkins – moje współlokatorki. Reszty nie znałam. Zauważyłam też, że sala była podzielona tak, że po jednej stronie siedzieli Gryfoni, a po drugiej – Ślizgoni, co wcale mnie nie zdziwiło.
- Nazywam się Rosalie Midnight. Urodziłam się w Wielkiej Brytanii, tak samo jak moi rodzice. Wcześniej uczęszczałam do Durmstrangu, gdzie zdałam sumy, a na ostatni rok zostałam przeniesiona tutaj. – Spojrzałam na nauczyciela niemo pytając, czy taka ilość informacji wystarczy innym do życia.
- Dziękuję za tą, jakże długą i wyczerpującą prezentacje – na te słowa ktoś parsknął śmiechem, jednak Snape tym razem to zlekceważył. – Siadaj na miejsce.
Posłusznie zrobiłam to, co mi kazał. Liv uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, a ja poczułam, że ktoś dźga mnie w plecy. Odwróciwszy się ujrzałam uśmiechniętego Diabła, pokazującego mi dwa uniesione kciuki w górę. W odpowiedzi posłałam mu mój uśmiech numer trzy. Siedzący obok niego chłopak bazgrał coś w swoim zeszycie i nawet nie zauważył, że się odwróciłam, ani tym bardziej, że się na niego patrzę.
-Yhym, yhym - usłyszałam ciche kaszlnięcie...
___________________________________
Cześć wszystkim! 
Czy taka długość rozdziałów jest odpowiednia? 
Standardowo - za wszelkie błędy ortograficzne i interpunkcyjne
przepraszam ^^
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał :)

Gwiazdka? Komentarz? To bardzo motywuje :*

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz