Rozdział 42

225 26 26
                                    

Ważna informacja pod rozdziałem.

Dzień zapowiadał się niezwykle mroźnie. Biały puch spowił ziemię, drzewa i krzewy, zalegając na wieżach Hogwarckiego Zamku, sprawiając, że całość prezentowała się niezwykle magicznie.
Temperatura utrzymująca się sporo poniżej zera nie sprzyjała nikomu. Uczniowie opatuleni w szaty i szale w barwach ich domów przepychali się miedzy sobą, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym pociągu, który zabierze ich wprost do domu. Wraz z Liv i Diabłem udało nam się znaleźć przedział tylko dla siebie. Zajęłam miejsce obok okna, naprzeciwko Ślizgona. Szarooka usiadła koło mnie.
Od godziny milczałam, co niepokoiło moich towarzyszy. Zdawali sobie sprawę tylko z jednej wewnętrznej walki, jaką w sobie toczę, mianowicie o tym, że moje „wolne" życie wisiało na włosku. O drugiej, może nawet potężniejszej, nie mieli pojęcia. Nie wiedzieli również o mojej kłótni z Lucy. No bo co miałam im powiedzieć? Jaki powód owej kłótni wymyślić? Wolałam skłamać. To od zawsze przychodziło mi z łatwością. Było szybkie i bezbolesne. Zazwyczaj.
- Rose? – zerknęłam na Blaise'a, który wypowiedział moje imię – Będziemy tam razem. Cokolwiek oni wymyślą nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili – widziałam, szczerość w tych ciemnych oczach. Westchnęłam.
- Wiem - powiedziałam, uśmiechając się blado.
- Wy naprawdę myślicie, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zechciałby przyjąć dwójkę siedemnastolatków w swoje szeregi? – Olivia spojrzała na nas zdziwiona – No przecież wyciszyłam pomieszczenie – dodała z przekąsem, widząc moją niezadowoloną minę.
- Nie wiem – odparłam, wstając.
- Gdzie idziesz? – Blaise wstał odruchowo. Jakby bał się, że mogę zrobić coś głupiego.
- Przejść się. Masz – powiedziałam, rzucając w chłopaka woreczkiem z galeonami – Kup mi coś dobrego od tej całej pani z wózkiem – dokończyłam, po czym opuściłam przedział. Szłam korytarzem ukradkiem zaglądając w każdy przedział, gdzie drzwi były chociaż trochę uchylone. Od dwóch dni nie widziałam Freda co bardzo mnie martwiło. Czyżby nie chciał się ze mną widzieć? Ale przecież się nie pokłóciliśmy. Gdyby coś się stało, wysłałby sowę, a tego nie zrobił. Napawało mnie to wielkimi obawami. Może to jemu coś się stało? Może mój ojciec dowiedział się o naszym związku? Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie wizję, w której torturuje go zaklęciem Cruciatus.
Ale przenież nie tylko on zniknął. Nie widziałam nikogo z jego rodzeństwa ani... Harry'ego Pottera. Cholera, czyli serio zawsze musi wszystko kręcić się wokół niego? Nagle poczułam jak coś uderza we mnie, po czym zobaczyłam uczennicę pierwszego, góra drugiego roku leżącą na podłodze. Dziewczynka szybko podniosła się, burknęła ciche i nieśmiałe „Przepraszam" . Była Gryfonką. Gdy chciała odejść, złapałam ją za rękę i pociągnęłam w przerwę pomiędzy wagonami.
- P..proszę nie rób mi krzywdy. T..to b..było niechcący – zaczęła skomleć, na co ja wywróciłam oczami.
- Jeśli się zamkniesz i odpowiesz mi na parę pytań, to włos ci z tej twojej ślicznej główki nie spadnie, rozumiesz? – zapytałam, siląc się na miły ton. Nie wyszło.
- Tak – pisnęła, patrząc na mnie. Puściłam jej przedramię i oparłam się o stojącą za mną skrzynię.
- Znasz bliźniaków Weasley?
- Z..znam.
- Dobrze, a Rona i Ginny Weasley? – ciągnęłam
- T..też.
- A Harry'ego Pottera?
- K..każdy go zna. To idol wielu Gryfonów – odpowiedziała, patrząc na mnie nieśmiało. Parsknęłam śmiechem, na to idiotycznie stwierdzenie.
- Dobra, a teraz najważniejsze. Kiedy ostatni raz ich widziałaś?
- Dwa dni temu – odpowiedziała po chwili zamysłu.
- Są tu teraz w pociągu?
- Nie wiem...
- Jesteś tą cholerną Gryfonką, czy nie? Chyba widziałaś, czy wychodzili z Pokoju Wspólnego. Bliżniaków nie da się nie zauważyć – warknęłam.
- N..nie ma tu Harry'ego na pewno. Ich też nie widziałam, mogę popytać jeśli chcesz – pisnęła przerażona i chciała odejść, lecz powstrzymałam ją, pociągnięciem za rękę.
- Nigdzie nie idziesz – syknęłam, wyjmując różdżkę.
- P..p...proszę n..nie r.rób mi n..nic – zaskrzeczała, a jej oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Westchnęłam teatralnie. Z różdżką w ręku, oczami pałającymi gniewem, górując nad nią pod każdym względem, chyba nie wyglądałam aż tak strasznie, nie?
- To nie będzie boleć – powiedziałam, unosząc różdżkę – Obliviate – szepnęłam. Oczy dziewczynki zaszły mgłą, gdy usuwałam jej wspomnienie naszej rozmowy. Po mniej niż dziesięciu sekundach skończyłam. Ruszyłam w głąb pociągu, nim Gryfonka zdołała otrząsnąć się z amoku. Odbyta przed chwilą rozmowa upewniła mnie tylko w przekonaniu, że musiało stać się coś poważnego.
Gdy już miałam otworzyć drzwi przedziału, poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się błyskawicznie, z nadzieją, że ujrzę właśnie jego. Niestety, jak doskonale wiadomo; nadzieja matką głupich. Przede mną stał Anthony Black.
- Hej, Rose – zagadnął nieśmiało. W duchu przewróciłam oczami. Nie miałam teraz najmniejszej ochoty na gatki z tym Ślizgonem.
- Cześć, Ant. Coś się stało?
- Nie, to znaczy tak... Nie! E, możemy pogadać? – zapytał. Zerknęłam przez okno przedziału. Przyjaciele dyskretnie zerkali na nas.
- Możemy, ale nie długo. Muszę się przebrać – powiedziałam, rzuciwszy znaczące spojrzenie Ślizgonom, po czym ruszyłam za Antem. Prowadził mnie pewnie przez kilka wagonów, aż w końcu otworzył drzwi do jednego z nich i gestem ręki zaprosił mnie do środka. Westchnęłam cicho, po czym weszłam do pustego przedziału, zajmując miejsce. Chłopak usiadł obok, przekręciłam się więc lekko w jego stronę, by mieć na niego lepszy widok.
- Nie jestem już z Dafne – zaczął.
- Szkoda, byliście ładną parą – stwierdziłam, chociaż w głębi duszy miałam to gdzieś.
- Nigdy tak naprawdę jej nie kochałem – kontynuował, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Dlaczego zebrało mu się teraz na taką rozmowę? I co ważniejsze, dlaczego MI o tym opowiadał? Poczułam, że coś się święci.
- Przykro mi. – odpowiedziałam.
- Mi nie. Zerwałem z nią, gdy zdałem sobie sprawę, że byłem z nią tylko po to, by zapomnieć o kimś innym. – powiedział, odważając spojrzeć mi się w oczy. Poruszyłam się niespokojnie, czując się coraz dziwniej. „Jeżeli on zamierza wystrzelić mi zaraz z tym, o czym myślę to... To wolę nie myśleć"
- O kim?
- Proszę, nie mów, że się nie domyśliłaś. Jesteś piękna, zabawna, inteligenta i w dodatku roztacza się wokół ciebie aura tajemnicy, co sprawia, że jesteś jeszcze bardziej pociągająca – stwierdził, łapiąc mnie za rękę. W tamtej chwili totalnie mnie zamurowało. Chciałam wyrwać moją dłoń z jego uścisku, nawrzeszczeć na niego, uciekać z tego cholernego przedziału, ale nie mogłam się ruszyć. Otrzeźwiałam dopiero wtedy, gdy Ślizgon drugą dłoń położył na moim policzku.
- Zostaw mnie w spokoju – syknęłam, wstając gwałtownie. Chłopak również wstał.
- Ja.. Ja chciałem tylko...
-Nie obchodzi mnie, co ty chciałeś, rozumiesz?
- Przecież nikogo nie masz – jęknął. Ledwo powstrzymałam się przed zaprzeczeniem.
- To jeszcze nie oznacza, że będę z pierwszym lepszym – warknęłam przez zaciśnięte zęby, po czym wyszłam z przedziału, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili dotarłam na miejsce. Zamaszyście otworzyłam drzwi, siarczyście przeklinając.
- Co zrobił ten dupek? – zapytała szarooka, podnosząc wzrok znad magazynu.
- Wkurzył mnie – warknęłam, siadając obok dziewczyny.
- To akurat widzimy – zauważył Ślizgon – Cukierkową mysz? – zapytał, podkładając mi pod nos opakowanie ze słodyczami. Wzięłam jedną i wrzuciłam ją do ust. Smakowała pistacją.
- Dobra – zaczęłam, po czym streściłam im rozmowę ze Ślizgonem.
- No nieźle – stwierdziła Olivia, śmiejąc się
- To nie jest śmieszne – warknęłam.
- Trochę jednak jest – stwierdził Blaise, po czym parsknął śmiechem.
- Ale wiesz... W sumie nikogo nie masz. Anhony nie jest niewiadomo jak zły. Zresztą jest z rodu Blacków, więc na pewno jest bogaty, no a jego krew jest nieskazitelnie czysta. Gdybyś za niego wyszła, na pewno prościej byłoby ci zdobyć dobra posadkę w Ministerstwie. Oczywiście jeśli twojego ojca nie wyrzucą, to też ci pomoże ale jednak nazwisko „Black" mówi samo za siebie. Myślę, że warto się zastanowić nad związkiem w nim – słowa Olivi mocno mna wstrząsnęły. Zdałam sobie sprawę, że ktoś taki jak ona, jak ja, jak cała arystokracja, naprawdę opiera się na samych stereotypach i ideach. Teoretycznie od zawsze to wiedziałam, ale... No właśnie „ale". Poczułam, jak w mojej głowie tworzy się jeszcze większy mętlik. Tak wiele nas różniło. Kiedyś tak nie było. Zmieniłam się, lecz co z tym zrobić? Jak im to powiedzieć? I czy w ogóle należy to zrobić?
- Nie będę z kimś tylko dla nazwiska. Bogata jestem, wiec nie potrzebuję faceta od pieniędzy. Nazwisko Midnight jest i tak znane wśród czarodziejów, chociaż rzeczywiście, nie tak jak Black – odpowiedziałam.
- I tak bym to przemyślała – stwierdziła, odkładając magazyn obok siebie, po czym zagarnęła jedną z czekoladowych żab.
- Nie podoba mi się. Tak ciężko to zrozumieć? – warknęłam poirytowana.
Olivia chciała zabrać głos, jedna uprzedził ją Diabeł.
- Wyluzujcie, proszę was. Olivia – tu zwrócił się bezpośrednio do niej – Na miejscu Rose ta ciamajda też by mi się nie spodobała, więc nie naciskaj na nią.
- No dobra – westchnęła, przewracając oczami – Ale jakby co, to Drake jest zaklepany, więc nie waż się brać za niego, przyjaciółko.
- Zaklepany? Przez kogo? – zapytałam, patrząc to na szatynkę, to na bruneta. Blaise złapał ze mną kontakt wzrokowy i wzruszył ramionami.
- No przeze mnie idioci.
- Jesteście razem?! – krzyknęłam entuzjastycznie, wstając z miejsca.
- Jeszcze nie – szarooka zasmiała się – Ale mam nadzieję, że wkrótce to nastąpi.
- No nieźle. Rose? Jak ona sobie kogoś znajdzie, to tylko my zostaniemy sami – stwierdził Blaise, śmiejąc się. Mi jednak nie było do śmiechu. Przecież ja już miałam „kogoś". Kogoś, kogo kochałam, ale o kim nie mogłam nikomu powiedzieć. Wiedziałam, że zacznie mnie to wyniszczać. Kiedyś na pewno się dowiedzą. Tylko co z tą wiedzą zrobią? Już wkrótce miałam się dowiedzieć...
- No dobra, opowiadaj – rzuciłam, rozpoczynając burzliwy temat. W tamtej chwili chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o wszystkich problemach. Poczuć jak się jak zwykła nastolatka, która plotkuje, obgaduje innych i śmieje się beztrosko.

***

Po sześciu godzinach jazdy, pociąg zatrzymał się nastacji King Cross. Uczniowie zaczęli szybko opuszczać pojazd, chcąc zobaczyćsię z czekającą na nich rodziną, za którą zapewne bardzo tęsknili. U mniewyglądało to jednak zupełnie inaczej; zwlekałam, jak najdłużej się dało.
W końcu jednak, wraz z przyjaciółmi opuściliśmy pociąg, jako jedni z ostatnich.Peron opustoszał.
Blaise i Olivia pożegnali się ze mną, ruszając w kierunku swoich rodzin.Szatynka podeszła do dwójki dobrze ubranych czarodziejów. Wysoka kobieta oznajomym kolorze włosów przytuliła córkę. Po chwili zrobił to jej ojciec. Całatrójka uśmiechała się, promieniejąc szczęściem.
Ruszyłam w kierunku mojego ojca i jego towarzyszy, kątem oka zauważając, jakBlaise wita się z matką. Mniej czule, niż w przypadku Liv. Chłopak odwrócił siędo mnie, po czym pomachał, uśmiechając się smutno. Do Malfoy Manor miałprzyjechać za dwa dni.
- Długo kazałaś na siebie czekać – usłyszałam znajomy, lodowaty głos. Mójojciec stał naprzeciw mnie, rzucając mi znaczące spojrzenie. Po jego prawejstronie zauważyłam rodzinę Malfoy'ów, a po lewej tajemniczą postać odzianą wczarną szatę z zaciągniętym kapturem na głowie.
- Witaj ojcze – zaczęłam – Ciociu, wuju – skinęłam głową w stronę rodzicówDracona, z którymi blondyn przywitał się chłodno. – Arystokratce nie przystoiprzepychać się w tłumie, to ją powinni przepuszczać – odpowiedziałam, patrząc wyzywającona mojego rodziciela. Ten tylko skinął głową. Nagle, tajemnicza postać podeszłabardzo blisko mnie. Kilka kosmyków jej czarnych, niczym noc, kręconych włosów,opadło swobodnie na ramiona. Mój pulsprzyspieszył, a przez głowę zaczęły przelatywać mroczne scenariusze. Po kilkusekundach, które dla mnie były wiecznością, usłyszałam śmiech, takcharakterystyczny, że nie dałoby się pomylić go z niczym innym, a raczej znikim.
- Jesteś bardzo podobna do matki. Piękna – powiedziała odrobinę za głośno, poczym odgarnęła mi włosy z twarzy. Powstrzymując pierwotne instynkty, którenakazały mi wiać gdzie pieprz rośnie, uniosłam dumnie podbródek, spojrzałam wmiejsce, gdzie powinny znajdować się oczy mojej rozmówczyni (kaptur całkowiciezasłaniał jej twarz) i powiedziałam pewnym głosem;
- Witaj w domu, ciociu. 

______________________________________________________

No witam wszystkich serdecznie (tak oficjalnie, żeby nie było nieprzyjemnie...)
Rozdział znowu spóźniony, nie będę owijać w bawełnę, ponieważ należy być szczerym.
Moja wena umarła śmiercią tragiczną i nie mam pojęcia, kiedy zmartwychwstanie.
Wiem, mi też jest przykro, ponieważ kocham to opowiadanie, kocham Frosalie i kocham Was. Nie mam zamiaru tego zawieszać, nie porzucę tej historii, nie ma bata!  
Najgorsze jest jednak to, że wiem, co ma się stać dalej, mam wizję wielu miesięcy ( a może i lat...?) do przodu, ale nie potrafię przelać tego na papier (a raczej Worda, ale cii), siadam, piszę i nie podoba mi się to, ale w ogóle nie wiem, co napisać. Moja motywacja też zrobiła sobie wakacje... Chyba wraz z weną się zgadały. 
Na pewno chcecie wiedzieć, kiedy następny rozdział. Niestety nie wiem. Choćbym chciała, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Wolę dodać go w większym odstępie czasowym, ale żeby był porządny. Nie dam Wam do przeczytania byle chłamu.  W każdym razie w kwietniu na pewno, spokojnie. Przepraszam i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną, Rose i Fredem, by przekonać się, co przygotował dla nich los. Jeszcze raz przepraszam i dziękuję. Za wszystko ♥

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 02, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now