Rozdział 22

177 22 3
                                    

Lecąc nad błoniami z szybkością, jaką jeszcze nigdy nie podróżowałam, nareszcie czułam się wolna, a wszystkie złe emocje i rozterki zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Błyskawica mknęła płynnie, wyczulona na najdrobniejszy ruch. Mijając jezioro, zauważyłam, że kilkoro uczniów wskazywało na mnie palcami, jednak nie przejęłam się tym. Z tej odległości nie mogli dostrzec kto był na tyle odważny bądź głupi, by latać tak daleko. Ja jednak postanowiłam pójść o krok dalej i skierowałam miotłę w stronę Zakazanego Lasu.
Z góry wyglądał o wiele przyjaźniej niż od wewnątrz.
Lecąc, starałam się nie myśleć o tym, co dzisiaj usłyszałam. To było dla mnie za dużo. Czyli... wychodziło na to, że jeden bliźniak mnie... kochał, a drugi nienawidził? Do tego ta cała Gwardia... i co ja miałam zrobić? Potrząsnęłam głową, odganiając złe myśli i bardziej pochyliłam się nad miotłą, by zwiększyć prędkość. Wiatr przyjemnie targał moje długie włosy. W powietrzu unosił się zapach jesieni. Nareszcie udało mi się oczyścić umysł i najzwyczajniej w świecie, cieszyć się z lotu.
Po pewnym czasie - może to było dziesięć, a może trzydzieści minut - poczułam, że tracę panowanie nad miotłą. Spanikowana trzymałam się jej kurczowo, jednocześnie próbując doprowadzić ją do porządku. Przeczuwając, co może się stać, starałam się zniżyć lot. W pewnej chwili miotła po prostu przestała lecieć, a ja zaczęłam spadać. Próbowałam rzucić zaklęcie Arresto Momentum, jednak na moje nieszczęście nie zadziałało. Sekundę po tym, jak przygotowałam się na bolesny upadek, poczułam pod sobą coś miękkiego. Zlatywałam z jednej „mięciusiej podusi" jak to nazwałam, na drugą, aż w końcu z o wiele mniejszą prędkością uderzyłam o grunt. Pomijając fakt, że w ustach miałam ziemię, którą, nawiasem mówiąc, błyskawicznie wyplułam, jednocześnie karcąc się w myślach za niezabranie butelki wody, nic mi się nie stało. Zdezorientowana podniosłam głowę, by zobaczyć co tak na dobrą sprawę uratowało mi życie. „Drzewo", bo to tego owa roślina była najbardziej podobna, posiadało ogromne, zielono - czerwone liście, porośnięte jakby puchem. Wielkością dorównywało obręczy do gry w Quidditcha. Wydawało się, że bije od niego magiczna łuna światła. Nagle do moich uszu dobiegł chrzęst łamanego drewna. Błyskawicznie podniosłam się i zaczęłam szukać źródła dźwięku, jednocześnie w duchu modląc się, by to nie była moja ukochana miotła. Mimo obecności magicznego drzewa w Zakazanym Lesie było potwornie ciemno, przez co zlokalizowanie tu czegokolwiek graniczyło z cudem. Starałam się zapalić różdżkę, jednak ponownie mi się to nie udało.
- Dziwne... - mruknęłam sama do siebie. Nagle usłyszałam pohukiwanie. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Odwróciwszy się, ujrzałam szarą sowę, która wlepiała we mnie swoje żółte ślepia.
- A ty wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytałam moją jedyną towarzyszkę, która okazała się jednak niezbyt rozmowa i chyba się obraziła, bo odleciała. Zaczęłam więc po omacku szukać miotły. Po paru minutach znalazłam ją i ku mojemu zaskoczeniu wyglądała na nietkniętą. Szczęśliwa dosiadłam Błyskawicy i... I nic się nie stało.
- Co do cholery? - zapytałam sama siebie, schodząc z miotły. Westchnęłam i wzięłam ją w prawą rękę, różdżkę natomiast schowałam do kieszeni. I tak była bezużyteczna, a jako broń mogła posłużyć mi miotła. Ruszyłam niepewnym krokiem przed siebie z nadzieją, że spotkam tu kogoś, kto mi pomoże. O ile można spotkać kogoś w Zakazanym Lesie. Chwila... Dlaczego ten las jest Zakazany? Bo grasują tu wilkołaki? Wampiry? Ogromne pająki? Smoki? Mogłam spotkać tu dosłownie wszystko, a byłam bezbronna...
- Nie cierpię być bezbronna - mruknęłam po kilkudziesięciu minutach marszu.
Hogwart znajdował się na północny zachód, jednak jak miałam określić kierunek bez użycia zaklęcia Czterech Stron Świata? Mugolskich sposobów nie znałam... Byłam więc w kropce.
Co jakiś czas potykałam się o wystające kamienie i korzenie. Nie miałam bladego pojęcia, dokąd zmierzam, jednak stwierdziłam, że lepsze to niż czekanie na cud.
W pewnym momencie grunt usunął mi się spod nóg i zaczęłam spadać. Na moje szczęście (bądź nieszczęście) wpadłam do małego jeziorka. Przeklinając wszystko i wszystkich powoli wygramoliłam się na brzeg, nie zapominając zabrać miotły, która zresztą nadal nie chciała działać.
Poczułam pieczenie na policzku. Przetarłam go dłonią wyczuwając coś lepkiego. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi. Westchnęłam. Byłam przerażona, głodna, spragniona i wszystko mnie bolało. Jednak nie zamierzałam się poddać. Musiałam się jakoś stąd wydostać. Mimowolnie moje myśli zaczęły krążyć wokół pewnego rudzielca. A jeśli już go nigdy nie zobaczę? I moich przyjaciół? Jeśli nikt mnie tu nie znajdzie? Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. Nie mogłam tak myśleć.
Zerknęłam na niebo. Zmierzchało, co oznaczało, że zaraz zrobi się tu tak ciemno, że nie zobaczę nawet własnej ręki.
- Świetnie, po prostu cudownie. Brawo Rose. Gratuluję ci twojej wybitnej inteligencji. Idiotka. Kretynka. Co ja sobie myślałam? - mamrotałam pod nosem. Słońce zaszło i na niebie pojawił się księżyc. Niestety, przez te gęste drzewa ilość jego światła była mocno ograniczona. Szłam dalej, czując, jak siły pomału zaczynają opuszczać moje ciało. Nie miałam pojęcia, ile tu już jestem. I czy w ogóle stąd wyjdę... Poczułam łzę spływającą po moim policzku, jednak szybko ją otarłam. Musiałam być silna i znaleźć tę cholerną drogę do Zamku.
Usłyszawszy za sobą szelest, odwróciłam się gwałtownie gotowa do ataku.
- To tylko wiatr... Tylko wiatr. - powtarzałam te słowa, jakby miało mnie to uspokoić.
- Co masz na myśli Tristanie? - usłyszałam męski głos. Zaczęłam drżeć ze strachu, jednak powoli ruszyłam w kierunku, z którego dochodziły dźwięki.
- Same za siebie gwiazdy mówią. Niedobrego coś wkrótce zdarzy się. Powstrzymać tego mogli nie będziemy.
- A co z przepowiednią?
- Nie wiem ja. Możliwe czy to jest, by przepowiednia nieprawdziwa okazała się?
- Nie, Tristanie. Przepowiednie zawsze się sprawdzają. To jest zapisane w gwiazdach, a one nigdy się nie mylą.
Zaintrygowana podeszłam bliżej. Skryta wśród drzew miałam doskonały widok na... centaury? Tak, to bez wątpienia były centaury. Pięcioro potężnych pół-ludzi pół-koni stało naprzeciwko mnie. Zauważyłam na ich plecach zawieszone kołczany i ogromne łuki. Całe stado prezentowało się przerażająco. Przełknęłam ślinę, starając się oddychać, jak najciszej się dało.
- Na Marsa i Wenus bracia spójrzcie. W ułożeniu dziwnym są, nie płonęły dawno tak. Mówię Wam ja, że czasy mroczne nadchodzą i wszystko zmieni się. Jedynie pomógł, będzie mógł... widzicie czy to? - centaur wskazał ręką na niebo.
- Tak, widzę bracie!
- To niemożliwe.
- Nieprawdopodobne...
Wychyliłam się bardziej, by zobaczyć,co jest takie nieprawdopodobne, jednak potknęłam się o wystający korzeń i runęłam jak długa.
- Tam kto jest?
- Człowiek! Człowiek!
- Na naszych terenach! Jak śmie!
Usłyszałam tętent kopyt i naciąganie cięciw. Przerażona usiadłam na nogach. Znajdowałam się w okręgu, który tworzyły wściekłe centaury.
- Jesteś kim? - zapytał jeden z nich. Miał ciało siwego konia i tego samego koloru długie, kręcone włosy. To był Tristan.
- Ja...
- Zwykły człowiek, ot co - przerwał mi inny, cały kary o krótkich włosach. Czyżby ich umaszczenie oddawało charaktery, czy to tylko taki zbieg okoliczności?
- Ja... n...nie chcę w...wam zrobić krzywdy - na potwierdzenie własnych słów uniosłam ręce do góry.
- Słyszeliście to? - prychnął ten czarny, stając dęba. - Człowiek miałby nas skrzywdzić?
- Co za tupet! - zawołał kolejny - kasztanowy - celując we mnie.
Zamarłam. Chciałam uciekać, jednak ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
- Spokojnie, bracia moi. Nie widzicie, że ludzkie źrebię to? Takich ruszać nie możemy. - siwy centaur podszedł bliżej mnie. Czułam, jak ziemia drży pod wpływem jego kroków. - Robisz co tu? - zapytał, patrząc na mnie.
- J... ja zgubiłam się. Leciałam nad Zakazanym Lasem, kiedy nagle moja miotła - tu wskazałam na Błyskawicę - po prostu przestała działać. Tak samo, jak moja różdżka - nadal przerażona spoglądałam w niebieskie oczy centaura. Wyrażały spokój.
On kiwnął głową na znak zrozumienia.
- Drzewa widzisz te? - wskazał na owe magiczne rośliny. Dopiero teraz zauważyłam, że jest ich tu więcej, niż w innych częściach Lasu. Kiwnęłam głową. - Praesidium zaczarowane są tak, by wrogów odstraszać. Przy nich działać nie będzie magia twoja. - po raz kolejny kiwnęłam głową - Powstań - tak jak nakazał, tak też zrobiłam. - Strój widzicie jej? Uczennica Hogwartu to, więc krzywdzić nie możemy jej - mówił to spokojnym, lecz stanowczym głosem. Nie uszło mojej uwadze, że inne centaury nie podzielały jego zdania.
- Wtargnęła na nasze terytorium! Nikt się nie dowie, jeśli ją zabijemy! - kary centaur wyraźnie nienawidził ludzi. Przestraszyłam się nie na żarty. Czułam, jak serce łomocze mi w piersi. Zimny pot oblał moje ciało. Nie chciałam ginąć...
- A i owszem, że się dowie! - usłyszałam znajomy głos.

__________________
No witam!
Co to, nasza Rose znowu w tarapatach?
Jak myślicie, kto ją uratuje?
Kto zgadnie, temu zadedykuję kolejny rozdział :D ;*

Gwiazdka? Komentarz? To bardzo motywuje ♥

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें