Rozdział 31

165 27 20
                                    

  Dogoniłam chłopaka na drugim piętrze. Niepewnie podeszłam do niego, łapiąc go za rękę, tym samym chcąc zwrócić na niego swoją uwagę. Poczułam znanie mi już, przyjemne mrowienie.
Gryfon obrócił się do mnie przodem, a ja speszona puściłam jego dłoń.
- Hej... - zaczęłam, nie za bardzo wiedząc, gdzie podziać wzrok.
- Cześć, jak się czujesz? – zapytał troskliwie. Czułam jego palące spojrzenie na sobie.
- Um... Już dobrze. Byłam w Świętym Mungu i przeszłam terapię...
- Cieszę się, że już lepiej – powiedział, po czym delikatnie złapał mnie za podbródek, tym samym niemo prosząc, bym spojrzała mu w oczy. Wykonałam tę prośbę, jednak intensywność jego spojrzenia, sprawiła, że nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy palce z mojego podbródka, przeniosły się na policzek, gładząc go delikatnie.
- Fred... J..ja... Chciałam ci podziękować. Gdyby nie ty, nie wiem, co by się stało... – powiedziałam, jąkając się.
- Nie masz za co dziękować. Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził – złożona przez chłopaka obietnica, zawisła w powietrzu, a ja poczułam, jak moje serce przyspiesza.
- Dlaczego? – zadałam niezbyt inteligentne pytanie. Fred uśmiechnął się delikatnie, a moje serce zaczęło topnieć na ten widok.
- Bo zależy mi na tobie Rosalie. Bo jesteś dla mnie kimś ważnym, Bo... - zawahał się – Bo nie chcę cię stracić. – ostatnie zdanie wyszeptał, zbliżając twarz do mojej.
- Mi też na tobie zależy. – szepnęłam, patrząc mu głęboko w oczy. Dostrzegłam w nich ciepło, oddanie i... Miłość?
Fred delikatnie musnął moje wargi, po czym odsunął się na cal, by spojrzeć mi w oczy. Ja niewiele myśląc, stanęłam na palcach, łącząc nasze usta w tak długo wyczekiwanym pocałunku. Jedna ręka chłopaka zjechała na moją talię, druga natomiast pozostała na policzku. Nie za bardzo wiedząc, gdzie podziać dłonie, zatrzymałam je na klatce piersiowej Gryfona, gdzie pod opuszkami palców prawej dłoni, mogłam wyczuć, jak szybko bije mu serce. Pocałunek na początku bardzo niepewny przerodził w czuły i namiętny. Staraliśmy się włożyć w to całych siebie. Przelać wszystkie uczucia, które tak bardzo baliśmy się wypowiedzieć na głos. Zrozumieć się nawzajem. Poczuć. Nie byłam mistrzynią całowania, a to był mój zaledwie piąty raz. Nie skupiłam się jednak na technice, a na doznaniach. Na tym, jak szybko bije mi serce. Jak moje ciało, reaguje na jego bliskość. Jak moje usta, idealnie pasują do jego warg. Moja dłoń do jego dłoni. Moje serce, do jego serca.
W tej chwili liczyliśmy się tylko my, a wszystkie problemy i przykrości zniknęły, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Całowaliśmy się długo, pochłonięci sobą.
W końcu oderwaliśmy się jednak od siebie, ciężko oddychając. Fred delikatnie oparł swoje czoło na moim, a ja objęłam go w pasie. Od intensywności jego perfum, poczułam jak kręci mi się w głowie. Westchnęłam, napawając się tym zapachem. Tym ciepłem i bliskością. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie. Pragnęłam na zawsze pozostać w tych ramionach jakby stworzonych tylko dla mnie.
Otworzyłam oczy, a moje spojrzenie natrafiło na brązowe tęczówki. Byliśmy bardzo blisko, nasze nosy stykały się ze sobą, jednak nie czułam skrępowania. To był jeden z tych pocałunków, który zwala z nóg. Po którym długo dochodzisz do siebie. A ja nie chciałam dojść do siebie. Chciałam powtórzyć to jeszcze raz. I kolejny. I powtarzać to już do końca świata.
W końcu przemogłam się, by oderwać spojrzenie od jego oszałamiających oczu i zerknąć w korytarz za nim. Jak się okazało, w ostatniej chwili. Zza rogu wyszli George i Lee. Pod wpływem paniki wypuściłam chłopaka z objęć i obróciłam się na pięcie, jak najszybciej kierując kroki w boczny korytarz.
- Hej Fred, czego ta żmija chciała od ciebie? – usłyszałam na odchodnym, jednak te słowa nie dotarły do mnie. Cały czas oszołomiona pocałunkiem, czułam się jakbym dostała Expelliarmusem.
Po chwili znalazłam się w łazience, gdzie rękami oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Zaróżowione policzki, błyszczące oczy. Czy to są symptomy zakochania? Przymknęłam powieki, wzdychając cicho, po czym delikatnie opuszkami palców przejechałam po dolnej wardze. Poczułam przyjemne mrowienie i dreszcz, na wspomnienie tego, co stało się przed chwilą. Wzięłam parę głębokich wdechów, starając się unormować pracę serca. Nie potrafiłam opisać, co teraz czułam. Radość? Szczęście? Obawę? Strach? Niepewność? Miłość...? Pozytywne uczucia mieszały się z negatywnymi, tworząc w mojej głowie i sercu niezłe bagno. Nie wiedziałam co teraz zrobić, jak się zachować. Udawać, że nic się nie stało? Podejść do niego i wyznać co czuje? Ale co czuję? Miłość, a może zwykłe zauroczenie? Fascynacja czymś nowym, czymś... zakazanym? Podobno Zakazany Owoc smakuje najlepiej, a ja niechętnie musiałam się z tym zgodzić. Dlaczego on nie może być w Slytherinie? Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze... A może o to właśnie chodzi? Że o miłość trzeba walczyć, bo zdobyta jest o wiele cenniejsza i silniejsza, niż ta, podana na tacy? Co się stanie jeśli zaryzykuję? Czy w ogóle warto podjąć ryzyko? Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi. Nie miałam się komu wyżalić, nie miałam kogo poprosić o radę. Musiałam sama podjąć decyzję, jednak skąd miałam wiedzieć, która jest słuszna? Opłukałam twarz zimną wodą, by choć trochę oprzytomnieć.
Nie mogłam teraz wrócić do dormitorium. Przyjaciele od razu załapaliby, że coś się stało. Postanowiłam więc iść do biblioteki, napisać odpowiedź na poranną wiadomość, a potem skierować się do sowiarni, wysłać ją.

Po paru minutach siedziałam już w bibliotece, nad kawałkiem pergaminu, zastanawiając się, co napisać. Nie wiedziałam, czemu ta osoba, była taka tajemnicza. Jakby nie mogła napisać, kim jest i jak mogę jej pomóc... Zdecydowałam się więc na krótką i treściwą odpowiedź. „Co to znaczy? Masz na myśli Zakazany Las? Znamy się, tak? Kim jesteś i w jaki sposób mogę ci pomóc?" Zwinęłam kawałek pergaminu w rulonik, schowałam go do kieszeni, pożegnałam się z panią Prince i ruszyłam w stronę Wieży Zachodniej. Starałam się nie myśleć o tym wszystkim, jednak było to niezwykle trudne. Nagle coś sobie uświadomiłam. Przecież zupełnie zapomniałam o słowach Snape'a! Całe szczęście, że je sobie zapisałam... „Po powrocie do dormitorium na pewno się tym zajmę." – pomyślałam, wchodząc do sowiarni. Znajoma czarna sowa siedziała na parapecie. Wyglądało na to, że czekała na mnie. Szybko przywiązałam wiadomość do jej małej nóżki, instruując ją komu ma ją przekazać. Ta skubnęła mnie dziobem w palec, po czym odleciała, zostawiając mnie samą, z bijącymi się myślami...

***
- Jak interpretujesz te słowa? – zapytał Diabeł, późnym wieczorem w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Siedzieliśmy na kanapie w rogu pomieszczenia, nie musząc martwić się, że ktoś nas usłyszy, gdyż wcześniej użyłam zaklęcia wyciszającego
- „Dumbledore. Weasley. Zakon. Londyn. Feniks. Grimund Place. Black. Dwanaście. Syriusz." - wyrecytowałam - Na pewno chodzi o Syriusza Blacka, do tego nie mam wątpliwości. Zresztą wiecie, że widziałam go niegdyś na Mapie Huncwotów... Był tu, w Hogwarcie co niezbyt mi się podoba... W końcu to niebezpieczny morderca.
- Ale czy groźniejszy od takiej... Bellatrix? - zapytał Diabeł.
- Wątpię... Jest Śmierciożercą, zresztą jest też zdrowo stuknięta. - Blaise parsknął śmiechem na moją uwagę, za co razem z Liv zgromiłyśmy go wzrokiem - Kontynuując, myślę, że może ukrywać się w Londynie... Hm – zamyśliłam się – Pomaga mu Dumbledore, w końcu był u niego i Weasley...
- Który? – przerwała mi Liv.
- A czy to ważne? Pewnie głowa rodziny...Tylko co do tego wszystkiego ma Snape? - rzuciłam pytanie w przestrzeń.
Przez parę minut wszyscy milczeliśmy.
- Już nie jest śmierciożercą, tak? - szatynka wpatrywała się we mnie, marszcząc brwi.
- Z tego, co mi wiadomo to nie. Okaże się już za niedługo, na tym całym zebraniu.
- No dobra, powiedzmy, że to ma ręce i nogi, jednak co ma do tego liczba dwanaście, Grimund Place, Feniks i jeszcze jakiś Zakon? – Diabeł uważnie zapisywał wszystkie spostrzeżenia.
- Chyba będziemy musieli zajrzeć do biblioteki – powiedziałam, spoglądając na trzaskający ogień w kominku, moje myśli jednak zaczęły uciekać z zupełnie innym kierunku.
- Rose? Co jest? Od śniadanie jesteś jakaś taka dziwna – zapytała troskliwie szatynka.
- Kto? Ja? Oh... Po prostu... Przypomniało mi się... No wiesz... - wymyśliłam na poczekaniu, udając smutek.
- Nie myśl o tym – powiedziała, po czym przytuliła mnie.
- Wiecie, co? Zmęczona jestem, to pójdę już do dormitorium – skłamałam, uśmiechając się sztucznie, po czym wstałam i skierowałam swoje kroki do sypialni, która całe szczęście okazała się pusta. Pozostałe lokatorki ostatnim czasem coraz częściej nocowały w dormitoriach chłopców...
Usiadłam przy biurku, wyciągnęłam wszystko, co potrzebne i zaczęłam pisać.

Drogi Luke'u!
Do Durmstrangu lada chwila przyjedzie trzech chłopaków z Hogwartu. Ostro zaleźli mi za skórę, zachowując się w czysto mugolski sposób. Mam nadzieję, że odpłacicie im się za mnie. Liczę na Was!
Pozdrów wszystkich!
Rose.



  Schowałam list do koperty, po czym poszłam do łazienki, by przygotować się do snu. Po dwudziestu minutach leżałam owinięta kołdrą i rozmyślałam nad... Tak, nadal Fredem... Ale też nad słowami Snape'a, nad Syriuszem Blackiem, nad autorem tych tajemniczych listów, nad zbliżającymi się świętami... Nawet nie spostrzegłam, kiedy zasnęłam.    


__________________________________________

No witam! Szczęśliwego Nowego Roku kochani ♥

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :D
Trochę miłości... ale co ta Rose?

Następny rozdział za tydzień!

Gwiazdka? Komentarz? To bardzo motywuje♥


Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now