Rozdział 19

215 29 14
                                    

Rozdział dedykuję mojej bardzo niecierpliwej czytelniczce :D Tak, to o Tobie ;*

Więcej nie usłyszałam, gdyż Golden Trio skręciło w inny korytarz. W drodze na lekcje starałam się poskładać wszystkie informacje, które zdobyłam w jedną, spójną całość.
Potter na pewno mówił o tym, co znalazłam. Nazwał to... Mapą Huncwotów. Huncwoci... coś mi to mówi, tylko co? Może w bibliotece znajdę jakieś przydatne informacje? - myślałam gorączkowo.
Zerknęłam na zegarek i omal nie zachłysnęłam się powietrzem. Transmutacja trwała od dobrych pięciu minut. Puściłam się biegiem, w duchu modląc się, by McGonagall miała dzisiaj dobry humor.

***
Przeszukałam bibliotekę wzdłuż i wszerz, jednak nie znalazłam nic interesującego. Zrezygnowana postanowiłam wrócić do Pokoju Wspólnego. Tuż przed wejściem natknęłam się na Diabła.
- Siemasz Rose - Ślizgon obdarzył mnie swoim uśmiechem numer pięć.
- Hej Blaise. Słuchaj, mam sprawę. Co wiesz na temat niejakich Huncwotów?
- Huncwoci? - Kiwnęłam głową - Gdyby nie fakt, że byli z Gryffindoru, to zostaliby moimi idolami - chłopak zaśmiał się, jednak widząc, że nadal nic nie rozumiem, kontynuował. - Huncwoci to taki jakby pseudonim, nazwa czterech chłopaków, którzy chodzili do Hogwartu jakieś... Dwadzieścia lat temu. Byli to James Potter, tak, ten James Potter - powiedział, widząc moje zdziwienie - Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Pettigrew. Tak, ten Syriusz i ten Lupin. Są prawdziwą legendą! Jak możesz ich nie znać?
- Ja... Um. Wesz, w Durmstrangu o nich się nie mówi.
- A no racja - zaśmiał się - Tak w ogóle to skąd to pytanie?
- Usłyszałam tę nazwę w rozmowie jakichś Gryfonów - wzruszyłam ramionami - A wiesz coś może na temat Mapy Huncwotów?
- Mapy? To oni mieli jakąś mapę? - chłopak wyglądał na zaskoczonego.
- Czyli nie...
- Ale jaka mapa? O co chodzi?
- Później ci powiem okey? Jak będzie z nami Liv.
- No niech ci będzie - westchnął - Tak z innej beczki to jutro sobota. Co ty na to, żeby wcielić w życie nasz diabelski plan? - Blaise uśmiechnął się tajemniczo.
- Najwyższa pora. Trzeba dokończyć eliksir.
- To już zostawię Tobie, a ja jutro zajmę się tą małą szlamą - Ślizgon puścił mi oczko.
- Idealnie - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Przebiegłość - powiedziałam, a ściana rozsunęła się ukazując przejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu.

***
Następnego dnia od samego ranka cała nasza trójka latała jak poparzona. Ja kończyłam eliksir, jednocześnie ucząc się tego, co spisywała na kartkach Liv, a Blaise zniknął gdzieś, zapewne szukając Granger.
O 8:00 staliśmy naprzeciwko siebie w łazience na piątym piętrze.
- Okey, ta mała szlama nie będzie ci zagrażać. Uśpiłem ją i ukryłem w składziku na miotły, który zabezpieczyłem najróżniejszymi zaklęciami. Powinna się obudzić między dziewiętnastą a dwudziestą. - Blaise uśmiechnął się triumfalnie.
- Jesteś najlepszy - mówiąc to, rzuciłam się chłopakowi na szyję.
- Wiem - zaśmiał się.
- Na tych kartkach masz zapisane najważniejsze informacje. Powinny wystarczyć, ale i tak uważaj - Liv puściła mi oczko, podając ściągę.
- Ty też jesteś najlepsza - przytuliłam przyjaciółkę - Oboje jesteście. Bez Was nigdy by mi się to nie udało.
- Oj przestań, bo się zarumienię - Diabeł zaśmiał się - Tu masz szaty Gryfonów - powiedział, wręczając mi szkolny strój uczniów Domu Lwa.
- Jeszcze raz dziękuję - uśmiechnęłam się i wzięłam do rąk kubek z eliksirem. Był koloru błękitnego i pachniał wanilią. „Osoby o dobrym sercu... Ciekawe jak wyglądałby mój eliksir" - pomyślałam, po czym jednym haustem wypiłam wcześniej odmierzoną dawkę. Po chwili poczułam, jak moje ciało się zmienia. Było to dosyć dziwne doznanie. Po skończonej transformacji spojrzałam w lustro.
- No, no. Nikt nie ma prawa się pomylić.
Szarooka miała rację. Wyglądałam kropka w kropkę jak Hermiona Granger. Te same oczy, ta sama szopa na głowie. Musiałam jeszcze tylko zachowywać się jak ona, a wszystko pójdzie zgodnie z planem. Wystarczy trochę sprytu i przebiegłości, a tego przecież mi nie brakuje. Etap pierwszy „transformacja" - zakończony.
- W rzeczy samej - zaśmiałam się i zamknęłam w kabinie, by zmienić strój. Po chwili wyszłam całkowicie gotowa. - Także pamiętajcie. Nie gadać ze mną. Ba, nawet się do mnie nie uśmiechać, bo cały plan weźmie w łeb. Możecie ewentualnie nazwać mnie szlamą, tak dla wiarygodności.
- Się wie... Szlamo - Diabeł już wczuł się w rolę.
- Powodzenia - Olivia uśmiechnęła się promiennie.
- Nie dzięki - zaśmiałam się, po czym opuściłam pomieszczenie. Na drugim piętrze zauważyłam Pottera i Weasley'a zapewne idących na śniadanie.
- Hej chłopaki! Zaczekajcie! - krzyknęłam. Etap drugi „wydobycie informacji" - czas start.
- O, Hermiona. Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie - Potter uśmiechnął się do przyjaciółki... znaczy się do mnie.
- W łazience - odpowiedziałam z uśmiechem - Idziemy na śniadanie?
- No jasne. Jestem taaaaaki głodny - Weasley ruszył przodem.
- Oh Ron, ty to zawsze jesteś głodny - zaśmiałam się, wczuwając w rolę.
- Święta racja - Potter poparł moje słowa.
Po paru minutach dotarliśmy do Wielkiej Sali.
Z przyzwyczajenia skierowałam kroki w stronę stołu uczniów Domu Węża, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Stół Gryfonów wyglądał tak samo jak stół Ślizgonów, z tą jednak różnicą, że przy nim panowała zupełnie inna atmosfera. Tu wszyscy gawędzili wesoło, śmiali się i przekrzykiwali. Było głośno, aczkolwiek tak... swojsko? Chyba można to tak określić. Przy stole na lewo natomiast atmosfera była o wiele chłodniejsza, idealnie oddająca nas samych. Tu każdy pilnował swojego nosa, a uczniowie byli podzieleni na widoczne grupki. Większość osób siedziała z ponurymi minami. Niektórzy szeptali coś między sobą, zapewne planując, w jaki jeszcze sposób można uprzykrzyć życie uczniom innych domów. Wcześniej nie zauważyłam tej różnicy, jednak też nigdy wcześniej nie siedziałam przy stole uczniów Domu Lwa.
-Umieram z głodu - oznajmił Ron, nakładając sobie wszystkie możliwe i zupełnie niepasujące do siebie potrawy na talerz.
- Uważaj, bo pękniesz - zaśmiał się Potter.
- Nfle chodi mje fo - odpowiedział z ustami pełnymi jedzenia.
Spojrzałam na niego z niezrozumieniem i już miałam się odezwać, że to bardzo nieładnie mówić z pełnymi ustami, jednak przeszkodziło mi w tym przybycie Ginny Weasley i Pomyluny, znaczy się Luny Lovegood. „Chwila... czy ta cała Luna nie jest Krukonką?" Zerknęłam na jej krawat, który zdobiły kolory brązu i granatu. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się, czy tak w ogóle można. Dyskretnie rozejrzałam się po Sali i zauważyłam, że uczniowie rzeczywiście są pomieszani. Wyjątkiem był oczywiście stół Ślizgonów. Zerknęłam na moich przyjaciół i spostrzegłam, że spoglądają na mnie. Posłałam im wymowne spojrzenie, które najwyraźniej zinterpretowali prawidłowo, bo szybko odwrócili wzrok i zajęli się rozmową z Astorią.
- Cześć chłopaki, hej Miona - dziewczyny przywitały nas promienistymi uśmiechami dosiadając się.
- Hej.
- No cześć.
- Hej - uśmiechnęłam się.
- Jak przygotowania do Sumów? - zapytała Ginny nakładając sobie na talerz naleśnika.
- Jakoś... - mruknął niezbyt entuzjastycznie Harry. Ronald był zbyt zajęty konsumpcją, by odpowiedzieć.
- Jeszcze o tym nie myślę - oznajmiłam, popijając kawę. Reakcja była natychmiastowa. Harry zakrztusił się sokiem dyniowym, Ron wypluł wszystko, co miał w ustach, Ginny wybałuszyła oczy ze zdziwienia, a Luna... a Luna zajadała budyń.
- Co proszę? - zapytał Potter, patrząc na mnie, jakbym co najmniej miała trzecie oko.
- Jak to nie myślisz? Przecież już we wakacje zaczęłaś się uczyć! I od kiedy to ty pijesz kawę? Zawsze powtarzałaś, jaka to ona jest niezdrowa...- Weasley patrzył na mnie podejrzliwie. Pozostałe trzy pary oczu również wlepione były we mnie.
„Cholera..." - przeszło mi przez myśl. Pierwsza wpadka. Miałam nadzieję, że ostatnia.
- Mam Was - zaczęłam się śmiać wniebogłosy. Całe szczęście cała czwórka po chwili mi zawtórowała.
- A co tu tak wesoło? - bliźniacy pojawili się znikąd.
- Bo... haha... Miona... haha... powiedziała... haha... że... haha... nie uczy się... haha... do... haha... sumów! - cała wypowiedź Ronalda przerywana była napadami śmiechu. Bliźniacy popatrzyli na mnie zdziwieni, po czym dołączyli do brata.
- A to dobre - powiedział po chwili Fred, ocierając łzy śmiechu. Spojrzał na mnie, jak na dobrą znajomą i uśmiechnął się przyjacielsko. Ten jeden gest wystarczył, by moje serce zabiło mocniej. „Rose ogar!" - krzyknęłam do siebie w myślach.
Rudzielce pożegnali się z nami i dosiedli do Johnson i Jordana. Cała nasza piątka natomiast przez resztę śniadania gawędziła wesoło o wszystkim i o niczym. Musiałam przyznać, że rozmowa z nimi to sama przyjemność. Okazuje się, że oni wcale nie są tak okropni, jak myślałam...

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now