Rozdział 28

169 26 9
                                    

„Pomocy", w dodatku niezgrabnie, jakby bardzo się spieszył. Przejrzałam karteczkę z dwóch stron, jednak nie znalazłam żadnego podpisu, czy rysunku, który pomógłby mi w identyfikacji nadawcy. Zaniepokojona podałam wiadomość przyjaciołom.
- Wiesz, kto to mógł napisać? - zapytał Zabini, uważnie przyglądając się pergaminowi.
- Niestety nie mam bladego pojęcia - westchnęłam.
- Myślę, że nie warto się tym przejmować - stwierdziła Liv - Przecież to mógł być tylko jakiś durny żart, czy coś. Pewnie osoba, która wysłała ci tę sowę, patrzy teraz na nas z ukrycia i śmieje się pod nosem.
- Nie wydaje mi się... - jeszcze raz dokładnie obejrzałam wiadomość. Rzuciłam na nią nawet zaklęcie, które ujawnia ukryte znaczenie, jednak nic się nie stało.
- Nie chcę wyjść na kujona, ale według mojego zegarka transmutacja zaczyna się za pięć minut.
- Och, racja Blaise. No to chodźmy. - powiedziałam niechętnie, wstając od stołu.
„Kolejna zagadka do rozwiązania..." - pomyślałam na odchodnym.

***
Na lekcji transmutacji nie wydarzyło się nic niezwykłego. Nikt nie zmienił się w chochlika ani nikomu nie wlepiono szlabanu. McGonagall o dziwo sprawdziła wszystkim testy i stała teraz
na środku, czytając wyniki na głos.
- Zabini Blaise, Powyżej oczekiwań. - usłyszałam, jak chłopak wypowiada ciche „Jest!".
- Greengrass Astoria, Okropny. - dziewczyna jęknęła w geście niezadowolenia.
- Weasley George, Zadowalający.
- Weasley Fred, Zadowalający. - rudzielce przybili sobie piątki.
- Mackenzie Drake, Powyżej oczekiwań.
- Midnight Rosalie, Wybitny.
- Smith Olivia, Wybitny. Gratuluję dziewczyny, obie zdobyłyście maksymalną ilość punktów. Panienko Midnight, jestem mile zaskoczona i oby tak dalej - teraz to my przybiłyśmy sobie piątki. Wybitny z egzaminu o animagach? Nie mogło być inaczej! Szkoda, że z innych tematów nie szło mi tak dobrze...
Potem kolejno Johnson dostała Powyżej oczekiwań, Jessica-Nędzny, Jordan-Zadowalający i Thriewall-Zadowalający.
- Ci, którzy nie zaliczyli testu, niech zgłoszą się do mnie we wtorek rano. Zostanie im przydzielony termin egzaminu poprawkowego.
„Całe szczęście, że mi to nie grozi." - pomyślałam, śmiejąc się pod nosem.

***
Po skończonej kolacji zamierzałam iść do sowiarni, by sprawdzić, czy owa dziwna sowa, która dostarczyła mi wiadomość dziś rano, nadal się tam znajduję.
Z tego miejsca korzystałam tak rzadko, że pomyliłam drogę i skręciłam w zły korytarz. Na moje nieszczęście zapomniałam zabrać ze sobą Mapy, która bardzo ułatwiłaby mi zadanie. Wędrując w te i z powrotem, na mojej drodze napotkałam Puchonkę. Podeszłam do niej.
- Przepraszam? Wiesz może, którędy dojdę do sowiarni?
- Wejdź w ten korytarz - tu wskazała palcem - Następnie skręć w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w lewo. - odpowiedziała przyjaźnie.
- Um... Dzięki - uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku, który mi wskazała - Stanowczo zbyt często proszę o pomoc... - mruknęłam sama do siebie.
Po dziesięciu minutach marszu dotarłam na miejsce.
Sowiarnia była ogromnym pomieszczeniem, podzielonym murami, w których znajdowały się gniazda sów. Poszukiwania zaczęłam od najniższych półek. Po jakimś czasie w końcu ją zobaczyłam. Siedziała w gnieździe najbardziej oddalonym od innych. Widząc, że ją zauważyłam, zleciała do mnie i usiadła mi na przedramieniu.
- A więc jesteś? - zapytałam moją małą towarzyszkę. Ta w odpowiedzi pohukała głośno - Nie wiem, od kogo jest ta wiadomość, którą przyniosłaś mi dziś rano, ale proszę cię, abyś mój liścik dostarczyła tej samej osobie, dobrze? Rozumiesz, o co mi chodzi? - sowa machnęła skrzydłami, co uznałam za znak zrozumienia. Szybko przywiązałam do jej nóżki wiadomość, której treść głosiła: „Kim jesteś i w jaki sposób mogę ci pomóc?". Sowa wyleciała wielkim oknem, a ja podążałam za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła z horyzontu. Oparłam się o prowizoryczny parapet, a zimny wiatr przyjemnie targał moje włosy. Przymknęłam oczy, rozmyślając nad tym wszystkim, co przydarzyło mi się tu, w Hogwarcie. Jak to możliwe, że przez sześć lat w Durmstrangu doświadczyłam mniej dziwacznych przygód, niż przez trzy miesiące tutaj? Być może jakaś dziwna aura tego miejsca, tak na mnie wpływa? Bądź po prostu przyciągam kłopoty. Tak, obie wersje są bardzo prawdopodobne.
Po otworzeniu oczu ujrzałam niesamowity widok. Ogromny las skąpany w blasku księżyca prezentował się pięknie i przerażająco jednocześnie. Gdyby wychylić trochę głowę, możnaby dostrzec północną część Zamku i tuż obok Wierzbę Bijącą. Widok ten zapierał dech w piersiach.
Wpatrując się przed siebie, powróciłam do rozmyśleń...
Mimo niebezpieczeństw, jakie mnie tu spotkały, zakochałam się w tym miejscu. W tych ludziach. Mimo wszechobecnej nienawiści między Ślizgonami a Gryfonami i tak żyje mi się tu o niebo lepiej, chociaż tęsknie za przyjaciółmi. Wyjeżdżając z Durmstrangu, zostawiłam w nim część siebie, a przyjazd do Hogwartu nigdy nie będzie w stanie zapełnić pustki w moim sercu. A może jednak będzie? Może już zapełnia? Poznałam tu niesamowite osoby, takie jak Blaise Zabini, któremu z łatwością mogę dać przypinkę „prawdziwego przyjaciela". Dogadujemy się, jakbyśmy znali się od dziecka, a nie zaledwie jedenaście tygodni. Jestem teraz blisko mojego kuzyna, którego kocham, mimo jego nieznośnych wad. Przecież każdy je ma, nie? Jest tu też Snape, mój ojciec chrzestny. Z perspektywy osób trzecich, wydaje się oschły i pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Tylko ja wiem, że to tylko taka maska, pod którą skrywa się człowiek, o złotym sercu. No i jest jeszcze ze mną moja przyjaciółka, Olivia Smith, z którą moje relacje bardzo się zacieśniły. Jesteśmy teraz jak siostry, a nawet jak bliźniaczki. Właśnie bliźniaki... Fred Weasley. Gdybym tu nie przyjechała, nie poznałabym go. Nie zakochałabym się w nim. Tak... Chyba pierwszy raz przyznam to sama przed sobą. Ja Rose Midnight zakochałam się w tym idiotycznym, dziecinnym i łobuzerskim chłopaku, Fredzie Weasleyu. W dodatku zupełnie nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Po chwili, a na myśl sunęło mi się jedno, bardzo bolesne wspomnienie.

*Święta Bożego Narodzenia, rok wcześniej*
Siedziałam przy długim, pięknie zastawionym stole, a małe skrzaty krzątały się tu i ówdzie, co chwilę pytając, czy czegoś nie potrzebuję. Ja za każdym razem grzecznie odpowiadałam „Nie, dziękuję"
- Młoda damo, czy nie wiesz, że skrzatom się rozkazuje, a porozumiewa się z nimi jak z czarodziejami czystej krwi? - do salonu wszedł mój ojciec, ubrany w długą, wyjściową szatę. W końcu były święta. Zerknęłam na pięknie ubraną choinkę, pod którą piętrzyły się stosy prezentów.
- Wiem. - mruknęłam, nakładając sobie pasztecika na talerz.
- No już nie dąsaj się tak Rosalie, są święta - zerknęłam na niego zdziwiona. Był niezwykle miły, co oznaczało tylko jedno - miał mi do przekazania coś bardzo ważnego.
- Co się stało? - zapytałam bez ogródek.
- Przed tobą niczego nie da się ukryć, prawda?
- Nie. - odpowiedziałam, patrząc na niego wyczekująco.
Skrzatka podbiegła do mężczyzny, by dolać mu barszczu, jednak potknęła się o róg dywanu i przewróciła, rozlewając zupę wokoło.
- Patrz, jak łazisz łamago! Widzisz, co zrobiłaś?! Ten dywan kosztował o wiele więcej, niż twoje nędzne życie! - krzyknął, wyjmując różdżkę.
- S..skrzatka bardzo przeprasza p..pana, sir. S..skrzatka naprawdę n..nie chciała. Skrzatka j..już sprząta proszę p..pana. - mówiąc to, kłaniała się nisko, a jej wielki nos dotykał brudnej podłogi.
Trzęsącymi się ze strachu, chudymi rączkami starła się zetrzeć barszcz.
- Sam posprzątam ty niedorozwoju! - warknął, po czym machnął różdżką, a cały bałagan zniknął - Wracaj do kuchni i nie wychodź mi z niej, dopóki ci na to nie pozwolę - odparł chłodno.
- T..tak jest p..panie sir - zaskrzeczało stworzenie, po czym potykając się o własne nogi, pobiegło do kuchni.
- Żałosne - skomentował zachowanie skrzata mój rodziciel.
- A więc co chciałeś mi powiedzieć? - zapytałam, zwracając na siebie jego uwagę. Miałam mieszane uczucia co do jego postępowania wobec skrzatki... Niby było mi jej żal, a niby to tylko skrzat, nie?
- Na ostatni rok nauki zostaniesz przeniesiona do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie - odpowiedział, nawet na mnie nie parząc.

Zatkało mnie. Miałam rzucić wszystko i przenieś się do jakieś durnej szkoły w Szkocji z powodu widzimisię mojego ojca? Niedoczekanie!
- A podasz mi chociaż powód? - warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Czarny Pan powrócił.
Patrzyłam na niego, jakby oszalał.
- I co ma do tego ten cały Czarny Pan? - zaczynałam tracić nad sobą panowanie. Zacisnęłam dłonie w pięści, ukrywając je pod stołem, by choć trochę się uspokoić.

- Och kochanie... Przecież doskonale wiesz, co dla nas oznacza Jego powrót. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. Tak będzie lepiej. Przenosisz się do Hogwartu i jest to moja niepodważalna decyzja.

Po moim policzku spłynęła jedna, samotna łza. To właśnie też w ten dzień dowiedziałam się, że mam zostać Śmierciożercą. W dzień, który zrujnował całe moje życie. Jeszcze raz wyjrzałam przez okno, a potem w dół. „A gdyby tak... Skoczyć?" - przeszło mi przez myśl.
- No co ty głupia, nie możesz zostawić przyjaciół. Masz jeszcze wiele do zrobienia - mruknęłam sama do siebie.
Gdy już miałam wychodzić, coś przykuło moją uwagę. Zauważyłam ruch tuż przy wyjściu z Zakazanego Lasu. Odruchowo zerknęłam na księżyc - była pełnia, a to mogło oznaczać, że...
Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się obaw. „Zbyt dużo jak na jeden dzień" - przyznałam sobie rację w duchu, opuszczając pomieszczenie.
Gdy byłam już na czwartym piętrze, ktoś nagle pociągnął mnie za rękaw i wepchnął do sali.
- Co do...? - warknęłam, rozglądając się. Przede mną stali Louis, Marco i Jake.
- No, no... Kogóż my tu mamy. - na ustach Jake'a pojawił się chytry uśmieszek.
- Czego chcecie? - warknęłam po raz kolejny. Nie miałam ochoty tu siedzieć z tymi gamoniami.
- Jak to czego? Zemsty... - powiedział mrożącym krew w żyłach głosem Marco.
Wtedy już wiedziałam, że ten dzień tak szybko się nie skończy...

______________
No witam!
W rozdziale mamy trochę przemyśleń głównej bohaterki, lubię taki klimat, a Wy? ^^
Jak myślicie, co planują Ślizgoni?

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania! To bardzo motywuje ♥

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now