Rozdział 30

164 25 41
                                    

  Obudziły mnie poranne promienie słońca. Powoli otworzyłam oczy, od razu rozpoznając pomieszczenie, w którym się znajduję. Skrzydło Szpitalne. Tylko... Dlaczego tu jestem? Podniosłam się na łokciach, a moim oczom ukazał się uroczy widok. Blaise spał na krześle po mojej prawej, Draco w tej samej pozycji z lewej strony, Liv natomiast ułożyła się w dole łóżka tak, że jej jedna noga zwisała z niego, a druga była podkurczona.
Wspomnienia wczorajszego wieczora wróciły do mnie, wywołując grymas obrzydzenia na mojej twarzy. Miałam szczerą nadzieję, że ci idioci wylecą ze szkoły. Jeszcze lepiej by było, gdyby trafili do Azkabanu. No co? Przecież sobie na to zasłużyli.
Olivia poruszyła się niespokojnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, zabierając głos.
- Dzień dobry śpiochy.
Cała trójka natychmiast się obudziła i rozsiadła wygodnie na łóżku szpitalnym.
- Ja... ja nawet nie wiem co powiedzieć – szepnęła dziewczyna, ze łzami w oczach.
- Hej, tylko mi tu nie płacz – powiedziałam, rozkładając ręce do uścisku. Na jej reakcję długo nie musiałam czekać. Po chwili dołączyli do nas chłopcy.
- Cieszę się, że tak szybko się obudziłaś – naszą chwilę czułości przerwało nadejście pani Pomfrey – Jak się czujesz kochana? – zapytała, gdy przyjaciele pozwolili mi odetchnąć.
- Już dobrze. Eliksiry naprawdę pomogły, dziękuję pani – uśmiechnęłam się wdzięcznie do pielęgniarki.
- Muszę was przeprosić moi drodzy, ale panienka Midnight powinna teraz wypoczywać.
- Nie możemy zostać? – zapytała z nadzieją Liv.
- Rose potrzebuje teraz wsparcia – zaczął Draco.
- I nasze towarzystwo na pewno wyjdzie jej na dobre! – zakończył Blaise.
- W to nie wątpię panie Zabini, jednak to nie zmienia mojej decyzji. Możecie odwiedzić panienkę Midnight później.
Przyjaciele pożegnali się ze mną i ze smutnymi minami opuścili pomieszczenie.
- Miałaś sporo szczęścia, jeśli o szczęściu można tu mówić.
- To Fred mnie tu przyniósł, prawda? – zapytałam niepewnie, spoglądając w spokojne oczy pielęgniarki.
- Tak, to prawda – uśmiechnęła się – Siedział przy tobie całą noc, dopóki profesor Snape nie poszedł rano po twoich przyjaciół. Wtedy z niewiadomych przyczyn... Jak to się u was mówi? Ulotnił się.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Kobieta widząc to, kontynuowała.
- Wydaje mi się, ale to tylko moje przypuszczenia, że pan Weasley coś do ciebie czuje – wypowiedź zakończyła mrugnięciem, a ja poczułam, jak moje policzki zachodzą czerwienią. Po chwili coś sobie uświadomiłam.
- A... A co z...
- Wszystkiego dowiesz się, gdy tylko profesor Snape wróci z... O! Już jest – zawołała, gdy drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i do pomieszczenia wszedł Mistrz Eliksirów
- Dzień dobry – przywitałam się.
- Witaj Rose, Poppy, mogłabyś zostawić nas samych? – zapytał, podchodząc bliżej.
- Oczywiście – powiedziała, po czym, jak to wcześniej już określiła, ulotniła się.
- Jak się czujesz? – zapytał, a w jego oczach dostrzegłam ledwo wykrywalną troskę.
- Już lepiej – westchnęłam – Długo tu zostanę?
- W sumie, to już cię zabieram – odparł tajemniczo.
- Jak to? Dokąd?
- Spokojnie, do Świętego Munga. Tam opowiesz dokładnie, co się stało pracownikom ministerstwa, u których właśnie w tej chwili jest Albus. Potem przejdziesz  terapię.
- Jaka znowu terapię? – zapytałam, nic nie rozumiejąc.
- Wszystkiego dowiesz się na miejscu. No już, masz dziesięć minut na wyszykowanie się i ruszamy.

***

Święty Mung wyglądał dokładnie tak, jak opisywali mi go inni. Ogromny, niezbyt nowoczesny, z obskurnymi salami. Znaleźliśmy się w nim dzięki teleportacji łącznej. Ominęliśmy Izbę Przyjęć, od razu kierując się na parter do oddziału „Wypadki przedmiotowe". Nie byłam pewna, czy próbę gwałtu można było to tego podciągnąć, aczkolwiek po poważnej i pewnej siebie minie Snape'a można było wywnioskować, że tak.
Po chwili znaleźliśmy się w małym, okrągłym gabinecie, utrzymanym w odcieniach bieli i fioletu. Na środku stało sporej wielkości biurko, przy nim dwoje krzeseł, a obok kanapa, którą zajmowało dwoje mężczyzn – jeden stosunkowo młody, na oko przed trzydziestką, drugi zaś w podeszłym wieku, osiwiały. Na małym stoliczku leżał kawałek pergaminu, a obok niego samopiszące pióro.
- Dzień dobry – przywitałam się grzecznie.
- Witajcie, proszę panienko Midnight – starszy mężczyzna wskazał mi ręką, bym usiadła – Profesorze Snape, prosiłbym, aby wyszedł pan z gabinetu.
Nietoperz tylko skinął głową, wypełniając sugestię starszego mężczyzny.
- A więc drogie dziecko... Opowiedz nam wszystko, ze szczegółami...

- I wtedy straciłam przytomność – tymi słowami zakończyłam swój monolog.
- To bardzo przykre, co się sta... - zaczął młodszy mężczyzna, jednak widząc wzrok swojego towarzysza, zamilkł.
- Po twoich wyznaniach, mogę ci obiecać, że dzisiejszy dzień, jest jednocześnie ostatnim dniem, którzy ci młodzi czarodzieje spędzą w Hogwarcie. Zostaną wyrzuceni ze szkoły, a ich różdżki złamane – odparł urzędnik.
- Ale... - zawahałam się. Czy to nie była dla nich zbyt surowa kara? Odebranie i zniszczenie różdżki było jednoznaczne z wyrzuceniem Ślizgonów ze świata magicznego. Tak wiem, jeszcze dzisiaj rano pragnęłam ich śmierci, ale teraz wpadłam na lepszy pomysł. Wiedziałam dokładnie, co należy zrobić.
- Tak, panienko Midnight?
- Myślę, że odpowiednią karą dla nich będzie przeniesienie do Durmstrangu.
Starszy mężczyzna zamyślił się, co wykorzystał drugi.
- Jesteś tego pewna? W tej drugiej szkole mogą zachować się podobnie.
- Tak, jestem pewna tej decyzji – odparłam stanowczo. Durmstrang słynie z zamiłowania do czarnej magii... I z nienawiści do wszystkiego, co ma związek z mugolami. Wiem, dziwnie to zabrzmi, ale jeśli w tej szkole zachowujesz się jak mugol, a nie jak czarodziej, mówiąc lekko – masz przesrane. Każda szkoła rządzi się swoimi prawami, tego nikt nie zmieni, więc czemu by tego nie wykorzystać? To, co oni zrobili, było w stu procentach mugolskie, gdyż nie użyli różdżki.
- Zgodnie z twoją wolą oskarżeni Ślizgoni zostaną przeniesieni do Instytutu Magii Durmstrang, a ich różdżki nie zostaną złamane – rzekł urzędnik, wstając z miejsca.
- Och, jeszcze jedno...
- Tak, panienko Midnight?
- Chciałabym, by ta sprawa nie ujrzała światła dziennego. Mogę prosić panów o dyskrecję?
- Oczywiście. Na nas już pora, dowidzenia – rzucił na odchodnym i razem ze swoim młodszym towarzyszem, opuścił gabinet.
Usiadłam na wygodnej kanapie, zanurzając się w myślach. Postąpiłam prawidłowo. W Durmstrangu nieźle ich utemperują. Postanowiłam wysłać list, do dobrego kolegi z tamtych stron i powiadomić go, kto taki będzie się teraz tam uczył. Byłam zbyt pochłonięta myślami, by spostrzec, że ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Dzień dobry Rosalie, jestem Julietta Grey, uzdrowicielka od spraw psychologicznych – przywiała się ze mną kobieta, o długich ognisto – rudych włosach i fiołkowych oczach. Od razu na myśl przyszedł mi inny rudzielec, z którym musiałam poważnie porozmawiać...
- Dzień dobry – odpowiedziałam przyjaźnie, wstając.
- Och nie wstawaj kochana – oznajmiła, zajmując miejsce obok mnie – To zajmie nam zaledwie dwadzieścia minutek. Jest to nowatorska metoda, aczkolwiek absolutnie bezpieczna. Polega na wymazaniu z twojego wspomnienia wszystkich złych emocji. Nie chcę wymazać ci go całkowicie, bo wszystkie doświadczenia, jakie przeżyliśmy, kształtują nas i sprawiają, że jesteśmy tu, gdzie teraz. Zresztą, użycie zaklęcia Obliviatte, byłoby niczym ucieczka, a tego przecież nie chcemy – kobieta uśmiechnęła się, dodając mi otuchy i przystąpiła do leczenia.

***

W niedzielę obudziłam się niesamowicie wyspana, co na pewno zawdzięczałam brakiem koszmarów. Ta terapia okazała się strzałem w dziesiątkę! Specjalnie podeszłam do jakiegoś chłopaka ze Slytherinu i przytuliłam go, niby myląc z kimś innym, a moje ciało wcale nie zareagowało strachem. Pomyśleć, że wystarczyło parę zaklęć i eliksirów.

Na śniadaniu w Wielkiej Sali Dumbledore, po raz pierwszy od początku roku przemawiał.
- Kochani – zaczął spokojnie – Chciałbym was poinformować, że Jake Robinson, Marco Jones i Louis Wilson, za swoje karygodne zachowanie, które dla was, wedle życzenia osób pierwszych, nie zostanie ujawnione, zostają przeniesieni do Instytutu Magii Durmstrang.
Po chwili dało się słyszeć aplauz ze stołu Ślizgonów. Tuż po tym dołączyli do nich Gryfoni, Puchoni, a na końcu Krukoni.
- Jak widzę, ta informacja nie jest dla was zasmucająca – odrzekł Dumbledore, a kącik jego ust nieznacznie uniosły się. Po chwili zajął stałe miejsce.
Cieszyłam się z takiego obrotu spraw. Niepewnie zerknęłam na stół Uczniów Domu Lwa, a moje spojrzenie błyskawicznie skrzyżowało się ze spojrzeniem brązowych oczu. Weasley patrzył na mnie ze zrozumieniem i troską w oczach. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Uśmiechnęłam się niezauważalnie, powracając do mojej jajecznicy. Po paru minutach koło mojego talerza wylądowała znana mi już, czarna sowa.
- Ciekawe co tym razem – mruknął wyraźnie zainteresowany Blaise, popijając swoją ulubioną kawę.
Ostrożnie wzięłam wiadomość do rąk, a sowa odleciała. Moje serce przyspieszyło. Zaintrygowana rozwinęłam liścik, a moim oczom ukazało się jedno, nic niewyjaśniające zdanie. „Jestem kimś, kto zna cię bardzo dobrze, proszę, pomóż mi, znajdziesz mnie tam, gdzie wszystko jest zakazane"
Podałam wiadomość przyjaciołom w tym samym momencie, w którym zauważyłam, że Fred wychodzi z Wielkiej Sali. To była moja szansa.
- Idę do łazienki, widzimy się w Pokoju Wspólnym – oznajmiłam i nie czekając na odpowiedź, ruszyłam za rudzielcem...  

_________
I jest rozdział 30! Wow, jak to zleciało :D
Kolejny pojawi się w weekend.
Piszcie swoje teorie o tym, co może się w nim wydarzyć :D

Gwiazdka? Komentarz? To bardzo motywuje ♥

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz