Rozdział 41

142 14 13
                                    

  Dormitoria w lochach przydzielone męskiej części Domu wyglądały niemal tak samo, jak te przydzielone dziewczyną, różniły się jedynie wielkością łazienki. Wydawało mi się jednak, że jest tu jakoś tak ponurej i chłodniej.
Siedziałam na dużym parapecie, wlepiając ponure spojrzenie w zieloną wodę jeziora, pogrążona w myślach. Bezwiednie zaczęłam rysować małe serduszka na wilgotnej powierzchni szyby. Gdy to spostrzegłam, szybko je zamazałam, bojąc się, że siedzący niedaleko mnie Blaise mógł je dostrzec.
Milczeliśmy tak od dwudziestu minut, niepewni jutra. To właśnie jutro ze stacji Hogsmade, pociąg Express Hogwart miał zabrać nas z powrotem do Londynu. Następny przystanek – Malfoy Manor. Dzisiaj na śniadaniu Blaise dostał sowę z informacją, że spędzi święta wraz ze mną i moją rodziną, a jego matka ten czas spędzi z nowym mężem w zachodniej Europie. Ta informacja tylko podsyciła naszą niepewność. Coś ściskało mnie za serce i nawet myśl o pewnym rudzielcu, znajdującym się siedem pięter wyżej nie potrafiła mnie od tego uwolnić. Do tego wszystkiego dochodziła kwestia Lucy. Musieliśmy jak najszybciej znaleźć sposób na przetransportowanie jej do Malfoy Manor, co było nie lada wyzwaniem. Cały teren szkoły był strzeżony, wszystkie listy sprawdzane, kominki znajdowały się pod całkowitą kontrolą. Nie dało się wyścibić nosa, poza mury Zamku bez wiedzy Umdridge. Nawet tutaj czułam się jak w więzieniu. W domu również. Byłam nawet więźniem własnych uczuć. Czy za chwilę miałam stać się na dodatek nic niewartym sługą?
- Rose? – gdzieś z tyłu usłyszałam cichy szept.
- Mm? – mruknęłam, opierając czoło o chłodną szybę.
- Myślisz, że.. myślisz, że to.. to już niedługo...?
Westchnęłam, zamykając oczy. Nie chciałam o tym myśleć. Ani teraz, ani w ogóle.
- Zobaczymy... Myślę, że teraz jeszcze nie.
- Dlaczego? – Blaise podniósł się powoli z miejsca i przysiadł do mnie. Zerknęłam na niego. W jego oczach krył się ledwo zauważalny strach.
- Chyba jest to ich pierwsze poważne spotkanie. Tak sądzę.. Pewnie będą zajęci... Nie wiem czym i wolę nie wiedzieć, ale mam szczerą nadzieję, że nie nami. Chociaż słowa mojego ojca od roku nie dają mi spokoju... - zakończyłam smętnie,
- Może zajmiemy się czymś innym? – zaproponował – Nadal nie wiemy, w jaki sposób pomóc... twojej przyjaciółce. – powiedział ,zmieniając temat.
- Kominek Umbdridge – podsunęłam.
- Nie je...
- Tak myślałam, że tu Was znajdę – do pokoju z uśmiechem na twarzy weszła Olivia – Hej, co macie takie smętne miny? Święta tuż tuż! – uśmiech nie znikał jej z twarzy – O czym gadaliście przed moim przyjściem?
Po szybkiej wymianie spojrzeń, wiedziałam, co powiedzieć.
- Zaproponowałam, by Lucy dostała się do Malfoy Manor za pomocą sieci Fiuu. Kominek znajduje się tylko w salonie, ale teraz nikogo tam nie ma. Jest jedenasta. Mamy czas do trzynastej, zanim ktokolwiek wróci do domu. Jeżeli obejdziemy kominek różowej ropuchy, plan ma szansę się powieść.
- Skąd ta pewność, że nikogo tam nie ma? Jest sobota, zresztą sama mówiłaś o tych wszystkich Śmierciożercach – Liv najwyraźniej to nie przekonało. Przynajmniej spoważniała.
- Sądzę, że to jedyne wyjście – stwierdził Blaise – No bo co, poleci tam na miotle? Niby nie niemożliwe, ale...
- Kominek lepszy – dokończyłam. Jako jedyny był wolny od zaklęć, uniemożliwiających podróż.
Liv wyglądała, jakby walczyła sama ze sobą. Po chwili westchnęła i spojrzała na nas spod przymrużonych powiek – To spore ryzyko...
- Które czasem warto podjąć, dla osób bliskich naszemu sercu – stwierdziłam. Oczy szatynki zrobiły się wielkie niczym galeony.
- Od kiedy tak mówisz? – zapytała, nie kryjąc zdziwienia.
Właśnie, od kiedy? Zerknęłam na Blaise'a. Na jego czole pojawiła się nieduża zmarszczka. Świdrował mnie spojrzeniem, a ja westchnęłam teatralnie.
- Oh, tak mi się powiedziało. Dobra, chodźmy do tej Lucy, bo wybieramy się jak sójki za morze.
- Chyba raczej jak smoki za ocean – poprawił mnie przyjaciel, a ja tylko parsknęłam śmiechem.

***

- Podsumowując – zaczęłam – Blaise odwróci uwagę Umbrigde za pomocą łajnobomb, Liv utrzyma jak najwięcej członków brygady inkwizycyjnej z dala od piątego piętra, w czym pomoże jej Mapa Huncwotów, a ja będę pilnować bezpośrednio gabinetu różowej ropuchy. Gdyby mnie złapała, powiem, że chciałam porozumieć się z... niech będzie moim przyjacielem w poprzedniej szkole. Powinna się na to nabrać, w końcu jestem ze Slytherinu. Gdyby złapała Was, wymyślcie coś na poczekaniu, jako Ślizgoni również zapewne nic wam nie zrobi. Najważniejsze, by Lucy zdołała uciec za pomocą kominka.
Wszystko jasne? – zapytałam po prawie godzinie omawiania naszego jakże wybitnego planu.
- Tak – usłyszałam w odpowiedzi.
- Wielkie dzięki za pomoc – oznajmiła Lucy.
- Cała przyjemność po naszej stronie. – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Właśnie, nikt z nas nie cierpi tej różowej jędzy, a w ten sposób nie dość, że pomożemy ci, to jeszcze trochę ją pognębimy. Idealnie! – Liv klasnęła w ręce.
- Proszę – podałam Lucy strój Śligonów – Będziesz się mniej wyróżniać kochana. I pamiętaj. Jak już znajdziesz się w Malfoy Manor, to szybko przebierz się w normalne ciuchy i spadaj stamtąd. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie będzie tam nikogo, jednak mogę się mylić. Użycie zaklęcia Kameleona i wzmożona ostrożność powinna pomóc.
- Następnie deportuje się do wioski Biubury, częściowo zamieszkanej przez czarodziei, a częściowo przez mugoli, co ani trochę mi się nie podoba i na pewno poszukam dzielnicy bardziej czarodziejskiej, i zarezerwuje sobie tam pokój – dokończyła z uśmiechem. Widziałam w jej oczach nutkę podniecenia. Ten plan bardzo jej się spodobał – Później i tak walnę sobie jakiś domek. Do domu rodzinnego nie wrócę. Mówiłam wam, że mój ojciec zaczął niebezpiecznie często spotykać się z dyrkiem. Nie mam zamiaru być wplątana w jakieś intrygi z Voldim.
Olivia wzdrygnęła się na wspomnienie zdrobniałego imienia czarnoksiężnika.
- Plan dopracowany do perfekcji – oznajmił Diabeł, wstając z miejsca – No, wybiła godzina dwunasta, czas...
- Blaise, to ja tu rządzę – przerwałam chłopakowi, za co dostałam kuksańca w bok od Lucy.
– Daj chłopakowi trochę porządzić, bo mu ego spadnie – stwierdziła, uśmiechając się do niego kokieteryjnie i puszczając mu perskie oczko. Przewróciłam oczami, śmiejąc się pod nosem.
- Dobra rodzyneczku, prowadź – zarządziła, klepiąc go w tyłek i śmiejąc się wniebogłosy.
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, na ja tylko wzruszyłam ramionami.
Odczekaliśmy chwilę, by zielonooka mogła przebrać się w szaty w barwach szmaragdu i ruszyliśmy.
Mapa Huncwotów znalazła się w rękach Liv, gdyż musiała pilnować sporej grupki osób, dlatego też idąc sam na sam z Lucy, musiałyśmy być bardzo ostrożne.
Szłyśmy teraz korytarzem na piątym piętrze i schowałyśmy się w ślepym zaułku, niedaleko gabinetu Umbridge, czekając na sygnał. Zielonooka usiadła na parapecie i jakby nigdy nic zaczęła podziwiać wnętrze Zamku.
- Ładny wystrój – stwierdziła.
- Ciszej mów – skarciłam ją, na co ta wywróciła oczami.
- Co tam słychać u twojego kochasia? – zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć jad.
- Wszystko dobrze, dziękuję, że pytasz – powiedziałam przesłodzonym głosem. – Chociaż... od wczoraj go nie widziałam – zmarszczyłam brwi, czując niepokój. On nigdy tak nie znikał.
- Zdradza cię – stwierdziła dobitnie, za co ja skarciłam ją wzrokiem.
- Dzięki, uspokoiłaś mnie. Prawdziwa z ciebie przyjaciółka – odpowiedziałam z przekąsem.
- Ja po...
- CO TU SIĘ DZIEJE?! KTO TO ZROBIŁ? JUŻ JA CI POKAŻĘ SMARKACZU JEDEN! – krzyk Umbridge zaczął cichnąć, co oznaczało, że pobiegła piętra niżej, tak jak zaplanowaliśmy.
Machnęłam na brunetkę ręką i razem ruszyłyśmy w głąb korytarza.
- Alohomora – szepnęłam, a drzwi ustąpiły z cichym kliknięciem. Weszłyśmy do środka, cicho je zamykając.
- Na gacie Merlina...- odwróciwszy się, ujrzałam Lucy, której usta tworzyły teraz duże „O"
- Tak, tak, wiem. Wystrój tego pokoj jest cudowny i godny zapamiętania, ale chodź - Pociągnęłam ją, sprawiając, że otrząsnęła się z szoku. Stałyśmy naprzeciw kominka.
- Musimy znaleźć proszek Fiuu – stwierdziłam, biorąc się do poszukiwać.
- No co ty nie powiesz – mruknęła, a ja rzuciłam jej spojrzenie przez ramię. – Kiedy z nim zerwiesz? – zapytała, przeszukując jedną z szafek. Spojrzałam na nią zaskoczona, po czym pokręciłam głową. „Ona tylko na to czeka..."
- Nigdy. Weźmiemy razem ślub, zamieszkamy w pięknym domku i będziemy wychowywać gromadkę naszych rudych dzieci.– odpowiedziałam ze stoickim spokojem. Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonej porcelany. Jeden z talerzyków z wizerunkiem kota leżał w kawałkach u stóp dziewczyny, co spowodowało okropne miauczenie pozostałych. Winowajczyni patrzyła na mnie spod przymrożonych powiek.
- Jeśli to był żart, to w ogóle nieśmieszny – warknęła – Nie będziesz marnować sobie życia, z tym cholernym...
- Nie mów tego – ostrzegłam ostro, przerywając jej.
- Zdrajcą własnej krwi – dokończyła, po czym spojrzała na mnie triumfalnie.
- Tylko spokojnie, tylko spokojnie – mamrotałam pod nosem, powracając do poszukiwań – Nie dam się sprowokować – stwierdziłam.
- A kto tu mówi o prowokacji? Doskonale wiesz, czym grozi związek z kimś takim jak on. Chcesz być wydziedziczona? Chcesz stać się pośmiewiskiem całej rodziny? Na litość boską jesteś spokrewniona z samymi Blackami! Najstarszym i najbardziej wpływowym rodem czarodziejskiego świata! A Weasleyowie? Banda biedaków. Jeśli odwrócisz się od rodziny, uwierz, że prędzej czy później zginiesz z ręki któregoś z jej członków. Zresztą... Sama mi mówiłaś, że jego brat bliźniak ma cię za wredną sukę. Zrozum, żaden z jego braci czy innych członów rodziny nigdy cię nie zaakceptuje. Dla nich na zawsze pozostaniesz Ślizgonką, spokrewnioną z Malfoy'ami i Blackami. Dla nich na zawsze pozostaniesz nikim – głos brunetki echem odbijał się w mojej głowie. Odwróciłam się tyłem do niej, przymykając powieki. Usilnie próbowałam zapanować nad ogarniającym mnie żalem i niepewnością. Przełknęłam gorzkie łzy, nie pozwalając im ujrzeć światła dziennego. W ciszy podeszłam do ostatniej szafki, której nie sprawdziłam i wyjęłam z niej czarne pudełeczko. Zerknąwszy do środka, ujrzałam dokładnie to, czego szukałyśmy. Odwróciłam się do Lucy, która stała tuż za mną i wręczyłam jej pudełko, mówiąc.
- Bierz ten cholerny proszek i spadaj stąd. – warknęłam, jednak z moim głosie dało się słyszeć gorycz, co ani trochę mi się nie spodobało – I zapamiętaj sobie raz a dobrze – zaczęłam, patrząc jej wyzywająco w oczy, zmieniając żal w agresję – To, że miłości twojego życia, zależało tylko na rozdziewiczeniu ciebie, to nie oznacza, że każdemu chłopakowi zależy tylko na jednym. Byłaś głupia, wierząc w jego cudowne bajeczki o waszej wspólnej przyszłości. I co ci po tym, że jego krew była nieskazitelnie czysta? Co ci do cholerny po tym, że popierał ideę czystości krwi? Co ci do jasnej cholerny po tym, teraz kiedy straciłaś wiarę w prawdziwą miłość i zachowujesz się niczym zimna suka, która ma w dupie uczucia przyjaciółki i liczą się dla niej tylko jakieś popierdolone idee i zasady?! – krzyknęłam na końcu, tracąc nad sobą panowanie. Lucy patrzyła na mnie z furią w jej zielonych oczach, po czym wkładając w to całą swoją siłę, wymierzyła mi policzek. Pod wpływem uderzenia odsunęłam się kilka kroków w tył, wpadając na szafkę i łapiąc się za bolące miejsce, które paliło teraz żywym oknem. Oszołomiona spojrzałam na dziewczynę. Patrzyła na mnie przez chwilę oczami pełnymi nienawiści, po czym wzięła garść proszku w dłoń, weszła do kominka, krzycząc „Malfoy Manor" i zniknęła w chmurze szmaragdowego pyłu, bez słowa pożegnania.

___________

Rozdział spóźniony, wiem! Przepraszam :(
Ale Lucy pokazała w nim swój charakterek... :P  

Not My Choice/hp [ZAWIESZONE]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu