Rozdział 44

10.8K 561 11
                                    

Tak jak Mark obiecał po 20 minutach był w szpitalu. Razem z Ashem, czekaliśmy na niego już gotowi, gdy tylko zadzwonił, że dojeżdża na miejsce, my wyszliśmy z budynku. Oczywiście po drodze kilka pielęgniarek i lekarzy próbowało nas z powrotem zabrać do sali. W końcu się wkurwiłam i wyjęłam spluwę.

- Spierdalać, bo łby odstrzelę. - warknęłam, a wszyscy posłusznie sobie poszli.

Pod budynkiem stał już zaparkowany Peugeot 2008. Bez słowa razem z Ashem weszliśmy do auta, a Mark ruszył, kierując się do domu.

- Ash zadzwoń do Luke'a, żeby zorganizował obowiązkowe spotkanie dla wszystkich z domu za 15 minut. - polecił, a mój kuzyn wykonał polecenie.

- Będą czekać. - oznajmił chłopak, kończąc połączenie.

- Dobrze. Maya mów wszystko co wiesz.

- Okey. A więc tak. Próbowałam namierzyć telefon Any, ale bez skutecznie, bo ostatnio meldował się na wyścigach. Po kilku godzinach uświadomiłam sobie, że mam numer do Roberta. Wpisałam go i namierzyłam jego telefon. 4 godziny temu był w opuszczonych magazynach na przedmieściach.

- Rozumiem. - oznajmił krótko. - powtórzysz to na spotkaniu.

Kiwnęłam głową, a resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Gdy przekroczyliśmy próg domu, od razu skierowaliśmy się w stronę sali narad, gdzie czekali już wszyscy.

- Co się stało?- zapytał John

- Maya namierzyła Ane.

- Jak?- zdziwił się Sam - Pracujemy nad tym od czterech dni i nic nie wyszło, a ty ledwo się obudziłaś i od razu ją znalazłaś?

- Tak. Namierzyłam numer Roberta.

- Przecież w żadnej bazie nie ma jego numeru. - odparł zszokowany.

- Powiedzmy, że dostałam go prywatnie.- wyjaśniłam

- Nie czas teraz na to. Wyruszamy jutro o pierwszej w nocy. Do tej pory informatycy, Simon, Tom, Patrick, Luke i ja musimy opracować plan.

- A Ash i ja?- zapytałam wkurzona, bo już domyślałam się do czego to zmierza.

- Wy jesteście odsunięci od akcji z powodu odniesionych ran.- powiedział spokojnie.

- No ciebie chyba pojebało. - warknęłam

- Nie tym tonem.

- Jadę na tą akcję, czy to ci się podoba, czy nie.

- Niby dlaczego?- warknął.

Oho! Wkurzanie szefa gangu, chyba nie jest zbyt mądre, ale teraz szczerze powiedziawszy, to mam to w dupie.

- Bo Ana jest moją przyjaciółką. Nie zna was. Serio myślisz, że wsiądzie do aut gangsterów, po tym jak 4 dni, była przetrzymywana i to jeszcze przez to, że ten skurwysyn się na mnie uwziął?!

- Zna mnie, Luke'a i Simona. Kojarzy Arthura i Tom'a. A jak nie wsiądzie z własnej woli to podamy jej chloroform.

- Ciebie naprawdę pojebało! Myślisz, że ja na to pozwolę?!

- Nie masz nic do gadania. Jestem twoim szefem, zrobisz to co ci karze!- na jego słowa się zaśmiałam.

- Oboje dobrze wiemy, że nie zrobię. A poza tym jak nie pozwolisz mi jechać, to po prostu nie podam ci adresu, a opuszczonych magazynów na przedmieściach, tu jest w chuj i jeszcze trochę.

- A myślisz, że mnie obchodzi ta dziewczyna? Ratuję ją tylko dlatego, bo wiem, że jeśli tego nie zrobię dwoje, a może nawet i więcej moich najlepszych ludzi mnie opuści!- krzyknął.

- Jeśli nie pozwolisz mi jechać, ja ci nie powiem adresu, a jeśli ci go nie powiem, ty nie pojedziesz, więc ja zrobię to sama. Tak czy tak stracisz człowieka.

- I co ty myślisz? Że jak pojedziesz po nią to wypuści was obie? Śmieszna jesteś. Będzie miał ciebie, a na tym mu zależy. Rudą zabije, a ty będziesz w niewoli. Co ci to da?!

- Wole zginąć robiąc coś, niż czekać na wieści, czy wy żyjecie. - powiedziałam spokojnie.

Usiadłam na krześle, bo nawet nie wiem, w którym momencie tej kłótni wstałam. Oparłam głowę na złączonych rękach, biorąc kilka oddechów, żeby się uspokoić.

- Dobra. - powiedział już spokojny Mark. - Możecie jechać. - kiwnęłam głową, że rozumiem, ale dalej jej nie podnosiłam. - Osoby, które wcześniej wymieniłem plus Ash, zostają w pomieszczeniu planując. Reszta wraca do swoich zajęć. Josh, Matt zróbcie nam najpierw kawy i coś do jedzenia. Maya idziesz ze mną.

Po rozkazie wszyscy ruszyli w swoje strony. Komputerowcy poszli po swoje laptopy. Ash, Tom, Simon i Luke przynieśli mapy i plany, oraz teczki z członkami gangu Roberta, Josh i Matt poszli do kuchni, a reszta do salonu, albo swoich pokoi. Ja z Markiem ruszyliśmy do jego gabinetu.

- Siadaj. - polecił wchodząc do pomieszczenia.

Wciąż byłam na niego zła, ale wiedziałam, że zrobił to, ponieważ się o mnie martwi i troszczy.

- Przepraszam Cię Mayu. Ale proszę Cię zrozum jesteś dla mnie jak córka, kilka dni temu zostałaś postrzelona, a teraz chcesz jechać na misję. Ja wiem, że jesteś silna i nie chodzi o to, że w ciebie nie wierze. Jesteś moim najlepszym człowiekiem, ale najzwyczajniej w świecie się martwię.

- Ja też przepraszam, ale Ana jest dla mnie jak siostra. Cholernie się o nią martwię, a ty mi kazałeś tutaj zostać.

- Rozumiem. I jeszcze raz przepraszam, a teraz mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Tak jak powiedziałem jesteś moim najlepszym człowiekiem i mimo, że jesteś z nami dopiero miesiąc, ja wiem, że to jest twoja przyszłość. A prawda jest taka, że nawę jakbyś chciała odejść to to, wcale nie jest takie łatwe, wszystko się będzie za tobą ciągnąć i to już zawsze...

- Do rzeczy. - przerwałam mu, a on się lekko uśmiechnął

- Wiesz, że Luke jest moją prawą ręką. Chciałbym, żebyś od teraz była moim drugim zastępcą. Luke ci ze wszystkim pomoże, wprowadzi we wszystko, ale czy ty się zgadzasz?

Nowe ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz