24. To znowu ty - cz. II.

7.3K 378 19
                                    

Była środa i dzisiaj mój brat miał spotkanie z prokuratorem w sprawie Nathana. Dzisiaj mieliśmy również dowiedzieć się, kiedy odbędzie się rozprawa.

- Przyjedziesz jak tylko czegoś się dowiesz, tak ? – męczyłam Dylana przez telefon.

- Mówiłem ci już z milion razy, że jak będę wiedział coś więcej, zaraz wam o tym powiem. – powiedział mój brat, biorąc głęboki wdech.

- Wiem, przepraszam. – westchnęłam.

- Musisz wyluzować. – rzucił mój brat – Stres nie działa dobrze na dziecko.

- Postaram się przestać cały czas stresować. – obiecałam mu – Nie zatrzymuje cię już. Do usłyszenia później.

- Na razie, mała. – odpowiedział mój brat i się rozłączył.

- I co, wymęczyłaś już nieszczęsnego Dylana ? – zagadnął z uśmieszkiem Nate, wchodząc do salonu.

- Hahaha, pokpij sobie jeszcze. – mruknęłam – Jak widać tylko ja się przejmuję całą tą sprawą.

- No już, nie bocz się. – rzucił, obejmując mnie i całując w czubek głowy – Co dzisiaj robimy ?

- Może odwiedzimy twoich rodziców ? – zaproponowałam – Dawno nas u nich nie było.

- Okej, mi pasuje. – wzruszył ramionami.

- To ty zadzwoń do mamy, a ja pójdę się przebrać na górę i niedługo możemy wychodzić. – skwitowałam, wychodząc z pokoju.


*********


Czterdzieści minut później siedzieliśmy w samochodzie, kierując się do domu moich teściów.

- Jak się czujesz ? – spytał Nathan, zerkając na mnie.

- Dobrze. – uśmiechnęłam się lekko – Nad ranem miałam wymiotowałam, ale teraz jest już w porządku. Poza tym, to dopiero początek. I patrz teraz na drogę, nie na mnie.

- Oj, czy to takie dziwne, że interesuję się samopoczuciem mojej żony ? – bronił się.

- Nie obrażaj się. – pogładziłam go po ramieniu – Po prostu to trochę irytujące, gdy każdy mnie ciągle pyta, jak się czuję. Jestem w ciąży na Boga, a nie umieram.

- Nawet tak nie żartuj ! – ofuknął mnie.

- Już, już. – uspokajałam go – Koniec tematu, bo się jeszcze pokłócimy. Poza tym, dojeżdżamy już na miejsce.

Chwilę później Nathan zaparkował samochód przed drzwiami domu swoich rodziców.

- Wchodźcie, wchodźcie. – powiedziała Karen, gdy zapukaliśmy – Miło, że o nas pomyśleliście i przyjechaliście.

- Nie mieliśmy innych planów. – wyjaśniłam, przytulając ją – Poza tym, już dawno was nie odwiedzaliśmy, więc pomyślałam, że czas to nadrobić.

- I dobrze pomyślałaś. – wtrącił John, całując mnie w czoło na powitanie – Nie to co nasz syn. – spojrzał na niego z naganą w oczach.

- Oj, tato. – bronił się mój mąż – Dobrze wiesz, że u nas teraz dużo się dzieje.

- A właśnie. – rzuciła Karen, gdy weszliśmy do pokoju – Mary mówiła mi, że wczoraj spotkałyście Sophie w centrum handlowym. To prawda ?

- Tak. – przyznałam niechętnie – Łudziłam się, że może ruszy ją sumienie. Powiedziałam jej, że znam prawdę i że ten lekarz będzie zeznawał na naszą korzyść, ale jakbym mówiła do ściany: nic do niej nie dociera. Jakby tego było mało, powiedziała, że to jeszcze nie koniec i że ją popamiętamy. Nie wiem, skąd w niej tyle nienawiści do mnie i do Nate'a.

- Co za pipa. – rozzłościła się Karen – Co jej to wszystko da ?

- Nie wiem. – wzruszyłam ramionami – I tego właśnie się obawiam. Ona wydała się w ogóle niewzruszona tym, że Strandson pogrąży ją w sądzie. Jakby szykowała coś jeszcze gorszego.

- Będziemy na to przygotowani. – obiecał John – Więcej nie damy się jej zaskoczyć.

Jak na zawołanie, zadzwoniła moja komórka.

- Przepraszam was na chwilę. – rzuciłam i wyszłam z salonu, by odebrać – Tak słucham ?

- To ja. – usłyszałam głos Sophie i poczułam, że krew odpływa mi z twarzy – Stęskniłaś się za mną?


______________________________________


Dzisiaj trochę krócej, bo nie miałam za bardzo pomysłu :-(. 

Obiecaj (cz. II ,,Uratuj mnie")Where stories live. Discover now