5. Zaczynam wariować

20.8K 1.1K 30
                                    

Mallory:

Byłam spięta, tak długa cisza nie wróżyła niczego dobrego, moje ruchy stały się nerwowe i powolne. Trzeci raz pomyliłam zamówienie, czym wzbudziłam wściekłość Eduardo, jednak nie byłam w stanie się skupić. Wciąż nerwowo się rozglądałam gotowa na nagły atak i przymusową ewakuację:

-Tak się nie da żyć - westchnęłam cicho, niosąc kolejne zamówienie. 

Musiałam odejść, każdy kolejny dzień w tym miejscu był dla mnie ogromnym ryzykiem, na które nie byłam gotowa.

Byłam spragniona wolności i swobody. Marzyłam by położyć się na ogromnej łące w środku lasu i zapomnieć o świecie- po prostu chciałam żyć bez obawy o jutro. Pragnęłam normalności, wyklinałam swój dar, który sprowadził na mnie lawinę nieszczęść. Chciałam odetchnąć pełną piersią i rozkoszować się światem, chłonąć go wszystkimi zmysłami jednak, zamiast tego, wciąż musiałam uciekać, pozostawiając za sobą wszystko, co kochałam.

W nocy miałam mieć lot do Hostern, małego miasta na innym kontynencie. Było ono położone w wysokich górach i podświadomie czułam, że tam odetchnę. Było wystarczająco daleko, by Moulton nie mógł mnie tak szybko znaleźć, a przynajmniej nie spodziewał się, że mając fałszywe dokumenty, wsiądę do samolotu. Miałam nadzieję, że to skutecznie zatrze mój zapach i pozwoli mi na regenerację oraz zebranie sił i środków na dalszą ucieczkę.

Po raz kolejny przesunęłam spojrzeniem po barze, szukając czegoś odbiegającego od normy. Gdy jednak nie dostrzegłam nic podejrzanego, westchnęłam ciężko i skierowałam się na zaplecze, by trochę posprzątać i wyrzucić śmieci.

Wychodząc na dwór z ciężkim workiem, poczułam jak chłodny wiatr, delikatnie rozrzucił moje włosy. Powoli podeszłam do kontenera i po chwilowych trudnościach z utrzymaniem ciężkiej klapy w końcu udało mi się wrzucić śmieci do plastikowego pojemnika.

Gdy zbliżyłam się do drzwi, by z powrotem wrócić do lokalu, moją uwagę przykuł nagły hałas. Rozejrzałam się, a moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie. Skupiłam się i wytężyłam wszystkie zmysły, jednak nie dostrzegłam niczego niepokojącego:

-Zaczynam wariować - mruknęłam, wchodząc do środka. 

Stoliki zaczęły się powoli zapełniać stałymi bywalcami, a mi zostały trzy godziny do skończenia zmiany i odebrania dniówki. Powoli poprawiłam swoje rozrzucone przez wiatr włosy i skierowałam się na salę zebrać nowe zamówienia.

Erick:

Siedziałem w gabinecie i robiłem rozliczenie wydatków watahy, gdy moją pracę przerwał mi dźwięk telefonu:

-Tak Ian?– zapytałem z wyraźną irytacją, gdyż po raz kolejny zmuszony byłem liczyć od nowa.

-Znaleźliśmy alfo, już wiemy, czego szuka Moulton - Na te słowa niemal natychmiast poderwałem się z krzesła:

-No to, na co czekasz, mów!

-To dziewczyna - odpowiedział zwięźle beta.

-Dziewczyna?

-Tak, kelnerka w barze, udało nam się dostrzec betę Moultona, tego młodego Vexa jak obserwował ją, gdy wyrzucała śmieci.

-Jak wyglądała?

-Drobna brunetka, człowiek.

-Myślisz, że to jego przeznaczona?

-Całkiem możliwe Alfo, lecz z tego, co udało nam się ustalić, dziewczyna przybyła znikąd. Wciąż się rozgląda i niewiele o sobie mówi, praktycznie nikt nic o niej nie wie.

-Macie ją złapać i dostarczyć na teren watahy, nie obchodzi mnie, jak to zrobicie. Jutro ma być u nas!- warknąłem i zakończyłem połączenie.

Byłem pewny, że Moulton szuka broni, ale jeśli to jest jego wybranka to sprawy mogą przybrać zaskakujący obrót. Wiedziałem, że mając dziewczynę, będę miał go w garści. Pozostało mi tylko czekać.

Mallory:

Uwijałam się jak w ukropie ponieważ nastał wieczór, a co za tym idzie liczba klientów gwałtownie wzrosła. Zatrzymałam się przy jednym ze stolików z pełną tacą i spojrzałam na zegarek, gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim pośladku. Odwróciłam się wściekła, lecz zatrzymałam się ze strachem, gdy dostrzegam znajomą twarz:

-Myślałaś, że cię nie znajdziemy?– rzucił w moją stronę mężczyzna.

Bez trudu rozpoznałam tę twarz. Vex był jednym z najlepszych tropicieli Victora Moultona. Wciąż deptał mi po piętach i sprawiał, że włos mi się jeżył na głowie.

-No cóż, miałam taką nadzieję - odpowiedziałam pewnym głosem, na co mężczyzna mocno złapał mnie za łokieć:

-A teraz grzecznie pójdziesz po swoje rzeczy i bez numerów, rozumiemy się? Chyba nie chcesz robić tu scen?- zapytał, omiatając spojrzeniem pełen lokal:

-Masz rację - odpowiedziałam, a wtedy Vex puścił mnie i pozwolił odejść.

W mojej głowie zapanowała kompletna pustka, nie wiedziałam co zrobić więc po prostu podeszłam do Eduardo:

-Ed, mogłabym już iść? Śpieszę się trochę.

-No cóż, zaraz powinna być, Vera więc cię zastąpi. Idź i weź sobie pieniądze z kasy za dzisiejszą zmianę.

-Dziękuję Ci - odpowiedziałam krótko, posyłając mu słaby, wymuszony uśmiech.

-Uważaj na siebie Laro – rzucił na odchodne, a ja powoli odeszłam i pobierając pieniądze, obmyśliłam plan ucieczki. 

Vex wciąż wodził za mną spojrzeniem, wiedziałam, że mam niewiele czasu by się stąd wydostać.

Pokazałam wilkowi, że idę na zaplecze, gdzie szybko przebrałam się i chwyciłam przygotowaną wcześniej torbę z pieniędzmi i dokumentami. Następnie powoli skierowałam się do tylnego wyjścia. Z mocno kołatającym sercem podeszłam do drzwi i odetchnęłam z ulgą, gdy po cichu ustąpiły. Wyszłam na zewnątrz delikatnie je zamykając za sobą, po czym puściłam się biegiem przed siebie.

Nie miałam dużo czasu, Vex na pewno nie był sam i szybko dostrzeże moją ucieczkę. Jak na zawołanie usłyszałam pełen gniewu ryk. Uśmiechnęłam się w duchu, czyżby poczciwy Vex naprawdę się łudził, że dam się tak łatwo złapać?

Przyśpieszyłam kroku i kątem oka dostrzegłam dwóch mężczyzn biegnących w moim kierunku. To był błąd, potknęłam się i boleśnie upadłam, a jeden z nich dobiegł do mnie i złapał mnie za nogi. Próbowałam go kopnąć jednak bezskutecznie, napastnik pochylił się nade mną i chciał chwycić moje dłonie, jednak ja okazałam się szybsza i wyciągnęłam ówcześnie schowany w kieszeni paralizator.

Gdy wilk padł bezwiednie na ziemię, rozejrzałam się za jego kompanem i ze zdziwieniem zauważam, że z kimś walczy. Nie miałam jednak czasu o tym myśleć, więc puściłam się biegiem, aż wpadłam na drogę, jak na zawołanie gwałtownie zahamowało przy mnie auto. 

Nie patrząc za siebie, wsiadłam do środka, a samochód ruszył. Odwróciłam głowę w stronę kierowcy, chcąc mu podziękować:

-Dzięk...- urwałam, gdyż nagle do mojej twarzy zbliżyła się jakaś ściereczka, a chwilę później ogarnęła mnie ciemność.

To koniec, dorwali mnie.  

Data opublikowania:
5 listopada 2017

Uratuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz