52

13.3K 959 274
                                    

Erick:

Zachowanie Michaela było, co najmniej dziwne, o dziwo nadzwyczaj szybko powrócił do dawnych obowiązków a jedyne, co pozostało po Mallory to mały Elliot.

Żal mi było malca, który co dzień siedział na parapecie ściskając pluszowego misia i wypatrując panny Stadfort lecz wciąż nikt nie miał serca mu powiedzieć, że ona już nie wróci. On sam przestał pytać i chyba już wiedział, że został sam, w takiej chwili dziękowałem Bogu, że miał przy sobie małą Avę, która co dzień siedziała z nim w pokoju i próbowała do niego dotrzeć.

To było dziwne, obserwować sześciolatka, który ma przy sobie już miłość na resztę życia, przyznam szczerze, że z perspektywy czasu zaczynałem rozumieć i bardziej doceniać czystość i prawdziwość więzi mate.

Nie wiem czy to wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim czasie tak zmieniły mój światopogląd czy to ja dorosłem, ale teraz wiem, że to wcale nie jest głupie. To nie jest takie zło konieczne tak jak wcześniej to widziałem.

Westchnąłem ciężko i skupiłem się na oglądaniu kreskówki z małym Elliotem, którego udało mi się przekonać do wyjścia z pokoju, gdy nagle usłyszałem huk.

Wstałem instynktownie osłaniając malca i zamarłem na widok, jaki miałem przed oczami.

Michael Santez stał w korytarzu w czułym uścisku z Erin, powiodłem wzrokiem za jego ręką w szoku zauważając, że trzyma ją na pośladkach kobiety:

-Możesz mi wyjaśnić, co to ma być?- Wysyczałem patrząc na niego.

-O, nasz alfuś się złości.- Zaśmiał się beta.

-Że co proszę? Chyba się przesłyszałem.

-Ale ty jesteś popierzony.- Odwarknął, po czym odkleił swoją dłoń od walorów Erin i odkręcił nią butelkę wódki, której wcześniej nie dostrzegłem i pociągnął solidny łyk.

-Myślę, że zapominasz się Santez, nie zapominaj, kto jest twoim alfą.

-Ty? Alfą? Dobre sobie.- Wycedził.- To ja powinienem być alfą, jestem starszy, to moje stado.

-Teraz to jesteś bezczelny. Jesteś bękartem, owocem zdrady, nie masz żadnych praw do mojego stada.- Odpowiedziałem wyraźnie akcentując ostatnie dwa słowa.

-Widocznie moja matka miała więcej do zaoferowania niż twoja.

-Hihi, mój Michael.- Wtrąciła się Erin czule całując go w policzek.

-Masz szczęście, że jesteś pijany i znam twoją sytuację, inaczej byś już dawno stąd wyleciał.

-Sytuację, jaką? O czym on mówi kochanie?- Zapytała brunetka wtulając się w tors mojego brata.

-O Mallory.- Odpowiedziałem za niego.

-Mallory nie istnieje, to zwykła szmata, jedyne, co potrafiła to dobrze bzykać, cieszę się, że zdechła.- Odpowiedział z uśmiechem beta a ja zamarłem.

Elliot.

Odwróciłem się w jego kierunku a moje serce pękło na pół, siedział na kanapie wpatrując się w nas swoimi pięknymi zielonymi oczami tak podobnymi do tych, które miała Mallory. Z tą różnicą, że jej były zawsze radosne, a jego pełne łez, maluch ściskając misia zapytał:

-Mall nie żyje?- Po czym wybuchnął płaczem.-Okłamałeś mnie!- Wykrzyczał wskazując na mnie, po czym zeskoczył z kanapy i nim zdążyłem się obejrzeć wybiegł z domu.

-Kurwa Santez coś ty zrobił?!- Warknąłem wybiegając za bratem mojej mate, ostatnie co usłyszałem z ust bety to jedno krótkie zdanie:

-No i dobra, niech spieprza, na co mi ten mały gnojek.

Nie miałem ani czasu ani siły na kolejne słowne potyczki z Santezem, po prostu biegłem za Elliotem, który nie tracąc ani chwili zniknął w ciemnym lesie.

Gdy i ja znalazłem się za linią drzew zorientowałem się, że nigdzie nie widzę chłopca, nerwowo rozglądałem się za nim niestety bezskutecznie.

Nie myśląc ani chwili dłużej przystanąłem i skupiłem się wydobywając z siebie jak najwięcej wilczych cech. Mój słuch się wyostrzył a oczy przyzwyczaiły do ciemności, mocno zaciągnąłem się otaczającym mnie zapachem szukając lekkiego i świeżego- dziecięcego, po czym niemal nie patrząc przed siebie podążyłem za złapanym tropem.

Nie wiem jak daleko zagłębiłem się w las, ale byłem już zmęczony do tego stopnia, że w pewnym momencie zgubiłem zapach i już miałem zawyć z wściekłości i przywołać watahę, gdy usłyszałem cichy szloch.

Rozejrzałem się dokładnie przypatrując się najmniejszym szczegółom i dostrzegłem małą skuloną postać siedzącą pod niewielkim krzakiem, po cichu podszedłem do malca:

-Hej Elliot, dlaczego uciekłeś?- Zapytałem delikatnie nie chcąc go wystraszyć.

-Okłamałeś mnie.

-Ja? Kiedy?

-Mówiłeś, że Mall wróci, ufałem ci.- Gdy spojrzał na mnie ponownie tymi oczami pełnymi łez moje serce ponownie rozpadło się na małe kawałeczki.

-Wróci, przecież by cię nie opuściła.- Odparłem wiedząc, że być może kolejny raz karmię go fałszywymi nadziejami.

-Michael powiedział, że nie żyje.- Ponownie pociągnął noskiem.

-Michael powiedział dziś wiele złych i przykrych słów.

-On mnie nie lubi.

-Lubi głuptasie, po prostu teraz ma gorszy czas.

-Nie prawda, Michael krzyczy i boli.

-Boli?- Zapytałem nierozumiejąc a Elliot skinął lekko głową.- Możesz mi wyjaśnić?

Chłopiec spojrzał na mnie przestraszony, po czym przesunął się w moją stronę i wyciągnął ku mnie rączki, chciałem go złapać i podnieść jednak mój wzrok przykuło coś innego.

Ciemne zasinienie wystające spod rękawa, od razu podwinąłem go i doznałem szoku.

Rączki chłopca były całe pokryte siniakami, momentalnie ogarnęła mnie wściekłość:

-Zajebie go kurwa.- Warknąłem ledwo powstrzymując swoją złość.

Data opublikowania:
30 marca 2018

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now