54

13.4K 989 80
                                    

*Drugie miejsce w rankingu! Nie wierzę! Uwielbiam was!*


Mallory:

Minęły kolejne tygodnie spędzone na bezczynnym leżeniu, wyglądałam jak beczka a moje nogi były tak opuchnięte, że nawet nie chciałam na nie patrzeć.

Czas w szpitalu dłużył mi się niemiłosiernie, chyba pierwszy raz w życiu korzystałam z uroków ludzkiej medycyny i mimo, że czułam się naprawdę dobrze wiedziałam, że wyjście z tego miejsca jest ryzykiem nie dla mnie a dla moich dzieci.

Ares i Alaya z dnia na dzień, co raz bardziej się uaktywniali, a ich uporczywe kopania stały się powodem do żartów Theo. Mężczyzna zwykł im odpowiadać, „kto tam?" za każdym razem, gdy zobaczył moje skrzywienie spowodowane nadmiarem energii moich dzieci.

-A widzisz, może i miałaś rację.- Usłyszałam głos mojej blondwłosej sąsiadki z łóżka obok. Dwie świruski zdążyły powrócić na salę ogólną, choć zauważyłam, że pielęgniarki częściej zaglądają do nas jakby bały się, że się pozabijają.

Dzięki królowej i Susan moje znudzenie było odrobinę mniejsze gdyż kobiety uwielbiały dyskutować, choć ku mojemu rozczarowaniu ich życie kręciło się głównie wokół postaci z seriali.

-Ach dajże spokój Beth.- Żachnęła się Susan.- Ja ci mówię, z tego dzieci nie będzie.

-Z tego, co widzę to u ciebie już są.- Zaśmiała się blondynka.

-Mówiłam o Fridericku! Zobaczysz on powróci do Josephin!

-No nie, na pewno nie do tej małpy! Mallory a ty jak myślisz?- Zapytała Susan spoglądając na mnie.

-Emm, wiecie ja nie przepadam za serialami.- Odpowiedziałam unosząc kołdrę i ostrożnie wstając.

-Nie przepada za serialami, też mi, co.- Żachnęła się Beth, a ja tylko narzuciłam na siebie szlafrok i wychodząc odpowiedziałam:

-Idę się przejść.- Po czym opuściłam salę i westchnęłam głośno, życie z tymi dwoma było uciążliwe i nie mogłam się doczekać opuszczenia szpitalnych murów.

Wciąż się zastanawiałam, jakie będą moje dzieci. Podobne do mnie czy Michaela? Będą uparte jak ja czy odporne i wytrzymałe jak Michael?

Cieszyło mnie jedno. Moje dzieci będą ludźmi, ominie je piekło, jakie ja przeżyłam. Mieszanie gatunków było zakazane, eventiris i wilkołak. Wyjątkowy dar Joslin dla ludu i potomkowie Nerosa, dwie silne magie, lecz niełączące się, nie bez powodu rodzina Joslin sprzeciwiała się temu związkowi.

Wiedzieli, że ich rody nie będą miały przedłużenia, jeśli tych dwoje się połączy, ich dzieci były by ludzkie, tak jak moje.

Stanęłam obok automatu z batonami i szukałam drobnych w kieszeni wściekle różowego szlafroka, który kupił mi Theo, gdy usłyszałam za sobą głos:

-Hej powinnaś leżeć!- Zawołał Theo podbiegając do mnie.

-A daj spokój.- Żachnęłam się wrzucając monety do automatu.

-Czyżby Beth i Susan?- Zapytał nie kryjąc uśmiechu.

-Nic mi nie mów!

-Kocham te dwie, to tak jakby wsadzić dwie żmije do jednego akwarium, niby się lubią, ale nigdy nie wiesz, kiedy zaatakują.

-Oh przestań, nie są złe. Da się z nimi pogadać.

-Tak?- Zaciekawił się.- A o czym tak gadacie?

-Oh zamknij się Theo.- Odwarknęłam dając mu kuksańca w bok.

-Wiedziałem, że nie masz na to argumentów!- Odparł a ja odwróciłam się i uderzyłam go w brzuch, na co mężczyzna skrzywił się znacznie bardziej niż powinien, spojrzałam na niego podejrzliwie:

-Co jest?

-Nic a co ma być?- Zapytał ukrywając grymas.

-Widzę, że coś ukrywasz, powiedz mi.

-To nic Mallory, mam coś dla ciebie.

-Mam to gdzieś, mów co ci jest.

-Zejdź ze mnie kobieto!- Żachnął się przeczesując ręką włosy a ja wykorzystując chwilę jego nieuwagi podwinęłam jego koszulkę.

Mimowolnie jęknęłam na widok opatrunku przesiąkniętego krwią:

-Co to ma być Theo.- Wycedziłam wściekła.

-Zostaw, to nic!

-Czy ty chcesz mnie wkurwić? Przypominam ci, że jestem w ciąży i nie należy mnie denerwować!

-Ach, jak ty mnie irytujesz!

-A więc?- Zapytałam kładąc ręce na biodrach.

-No, mieliśmy małą akcje.

-Jaką?

-Wiesz, że nie mogę powiedzieć, to tajna operacja FBI, nie mogę ujawniać szczegółów.

-To nie ujawniaj.

-W skrócie to oberwałem nożem.

-Nożem?!- Pisnęłam.- I ty tak spokojnie o tym mówisz?! Chodź usiądź!- Powiedziałam wskazując plastikowe krzesła.

-To nic, wiesz, że znam ryzyko tej pracy.- Odparł siadając a ja zajęłam miejsce obok i chwyciłam jego dłoń, a on zapytał:

-Hej, co robisz?

-Podobno dotyk bliskiej osoby pomaga.- Wyjaśniłam krótko, na co on zaśmiał się i zaczął mi opowiadać o swoim dniu jednak ja nie słuchałam go.

Skupiłam się na nim i jego bólu, nie mogłam usunąć go całkowicie, ale zmniejszyłam go tak by nie odczuwał go przy poruszaniu się i delikatnie przyśpieszyłam gojenie. Poczułam jak Ares i Alaya poruszają się niespokojnie a moje nogi drżą pod wpływem tego okropnego uczucia.

Ból.

Tyle lat go pobierałam od innych, lecz teraz czułam go inaczej, mocniej. Mimowolnie zacisnęłam powieki i jęknęłam po cichu:

-Hej to naprawdę działa!- Zawołał zadowolony.- Dzięki Mallory!

-Nie ma, za co.- Uśmiechnęłam się słabo.

-A właśnie, mam coś dla ciebie.- Zawołał wstając.- Zaraz wracam.- Dodał i pobiegł w nieznanym mi kierunku.

Czułam się okropnie, nie sądziłam, że takie małe użycie mojej mocy może aż tak mnie osłabić. Nagle poczułam ból. Jęknęłam mimowolnie i złapałam się za brzuch. Usłyszałam zbliżające się kroki:

-Patrz, co kupiłem!- Zawołał Theo a ja uniosłam głowę i dostrzegłam szary podwójny wózek:

-Może się przydać szybciej niż sądziliśmy.

-Co?- Zapytał nierozumiejąc.

-Theo, ja rodzę.- Odparłam a z moich ust wyrwał się krzyk.

Data opublikowania:
2 kwietnia 2018

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now