50

13.4K 931 136
                                    

Erick:

Droga do domu Moultona zajęła nam wiele godzin, po drodze wciąż rozmyślałem o zachowaniu Michaela, brakowało mi już słów do tego człowieka, jak on mógł? Naprawdę nie wpadł na to, że to jego dziecko?

Zawiodłem się na nim, ale nie zamierzałem ukrywać przed Mallory jego błędów, będzie musiał się z tym zmierzyć, skoro miał odwagę przespać się z Erin niech ją ma w rozmowie z matką swojego dziecka.

Popatrzyłem na Iana który siedział za mną, przemieszczaliśmy się małym busem, zabrałem ze sobą sześciu najlepszych wojowników, nie wiedziałem czy to wystarczy ale nie mogłem zabrać ich więcej, nie liczyłem na ostatni porachunek z Moutonem, dziś liczyła się tylko Mallory.

-Szefie!- Zawołał Scott, któremu dziś przypadła rola kierowcy.

-Tak?

-Ktoś biegnie za busem.- Odpowiedział marszcząc brwi.

-Co kurwa?- Wydarłem się zaglądając w lusterko, rzeczywiście ktoś nas śledził, przyjrzałem się dobrze wilkowi i ze zdziwieniem rozpoznałem go.- Zatrzymaj się Scott.- Rzuciłem a wilkołak niemal natychmiast zminimalizował prędkość by następnie zatrzymać się.- Chłopaki dajcie zapasowe ciuchy.- Rozkazałem a Dylan podał mi małe zawiniątko, po czym wyszedłem z auta i zbliżyłem się do wilka. Szybkiem ruchem rzuciłem pakunek w jego stronę a on pochwycił go w zęby i udał się za najbliższe drzewo.

-Dzięki.- Odparł Michael Santez wychodząc zza pnia.

-Możesz mi wyjaśnić, po jaką cholerę biegniesz za nami?

-Chce jechać z wami.

-W jakim celu?- Zapytałem mierząc go wzrokiem.

-No, po Mallory?

-Teraz ci się kurwa przypomniało? Szkoda, że nie wtedy, gdy kompletnie pijany pieprzyłeś Erin na mojej kanapie.

-Przestań Erick, teraz nie czas na to.

-Nie? A kiedy kurwa będzie czas na to?! Gdybyś nie uciekł jak szczeniak już dawno byłaby z nami w domu!

-Przeze mnie?! A co ja niby zrobiłem!

-Jeszcze się pytasz?! Wyleciałeś jak głupi, wielce obrażony, bo cie niby zdradziła! Szkoda żeś debilu nie pomyślał, że to twoje dziecko!

-Nie wiem czyje to dziecko.

-Nie no kurwa spałeś z nią to czyje, może świętego Mikołaja?

-Dobra skończ z tym swoim sarkazmem.

-Skończ? Ja jeszcze nie zacząłem! Zacznij brać odpowiedzialność za swoje czyny! To są żywi ludzie, a przez ciebie nawet nie wiemy czy ona jeszcze żyje! Sam słyszałeś, próbowała uciec, w ciąży! Myślisz, że Moulton zapomni o tym? Nie chce wiedzieć co ta biedna dziewczyna przeżyła! Jesteś pieprzonym egoistą Santez!- Wykrzyczałem, po czym odwróciłem się na pięcie i odszedłem w kierunku busa.

-To mogę jechać z wami?- Zapytał dobiegając do mnie.

-Właź na tył, ale wiedz, że pozwalam ci na to tylko, dlatego, że wiem, że przyda się nam kolejna para rąk do pomocy.

-Wiem, dzięki.- Odparł wchodząc do busa, po czym podążyłem jego śladami.

Czekała nas jeszcze długa droga.

***

-Coś cicho.- Stwierdził Dylan rozglądając się po otoczeniu.

-Za cicho.- Potwierdził Ian.- Nawet światła się nie świecą.

-To na pewno tu?- Zapytał Mike.

-Tak.- Odwarknąłem.

-Ale jesteś pewny?- Zapytali ponownie wzbudzając moją irytację.

-Tak parówy! To na pewno tu! Idziemy!- Odpowiedziałem wychodząc z auta. Był zmierzch, więc zrobiło się chłodno, ale na szczęście jeszcze było dość widno. Powolnym krokiem zbliżaliśmy się do budynku:

-To naprawdę podejrzane.- Szepnął Santez a ja przystanąłem na chwilę:

-Czujecie to?- Zapytałem.

-Krew.- Odpowiedział mi Dylan a ja skinąłem głową.

Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były uchylone, ostatni raz posłałem spojrzenie moim towarzyszom, po czym przekroczyłem próg domu, niemal natychmiast uderzył mnie odór krwi.

-To miejsce wygląda jak scenografia do kiepskiego horroru.- Wyszeptał Scott.

-Dobra zamknąć się, nie wiem, co tu się stało, mniejsza z tym, szukamy Mallory. Dylan i Mike biorą piętro, Scott i Ian wy przeszukujecie parter, a ja z Michaelem bierzemy piwnice.

-Jasne alfo.- Odpowiedzieli, po czym rozdzieliliśmy się.

Powolnym krokiem rozglądaliśmy się za zejściem na dół lecz nie mogliśmy go dostrzec, gdy już mieliśmy się poddać Santez szarpnął mnie za rękaw wskazując na ciemne przejście ukryte w rogu pokoju, gestem pokazałem mu by szedł za mną.

Schody okazały się bardzo strome i śliskie, ledwo utrzymywałem równowagę, widziałem kątem oka jak Michael trzyma się ścian, więc biorąc przykład z niego zrobiłem to samo. Gdy już zatrzymaliśmy się na dole zapach krwi był na tyle intensywny, że poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła.

-Ty idziesz w prawo a ja w lewo.- Rozkazałem, po czym nie czekając na odpowiedz rozpocząłem poszukiwania. Okazało się, że w podziemiach był areszt, kamienne cele śmierdzące stęchlizną sugerowały, że raczej nikt tu nie sprzątał.

Ku mojemu zdziwieniu cele również okazały się puste, jedynie gdzie nie gdzie mogłem dostrzec ślady krwi rozmazane na podłodze.

Westchnąłem cicho zrezygnowany i poszedłem poszukać Michaela, znalazłem go dopiero w ostatniej celi.

-Co ty robisz?- Zapytałem zdziwiony widząc, że klęczy w kałuży krwi.

-Czujesz to?

-Co?

-Powąchaj.- Powiedział a ja nabrałem powietrza do płuc by zaraz je wypuścić.

-Mallory.- Wyszeptałem cicho.

-Była tu, to jej krew.- Odparł łamiącym się głosem wpatrując się w zakrzepłą krew.

-To nic nie znaczy, tu nikogo nie ma, zabrali ją.

-Spójrzmy prawdzie w oczy Erick, nikt by nie przeżył takiej utraty krwi.

-Oj zamknij się, poczułbym gdyby zginęła.

-Nie oszukuj się, od dawna jej nie wyczuwasz, ona nie żyje.

Musiałem przyznać rację becie, nie miałem pewności czy poczułbym śmierć swojej mate.

-Zginęła przeze mnie. Miałeś rację Erick, to było moje dziecko. A teraz nie mam już nikogo.

Data opublikowania:
27 marca 2018

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now