21

16.8K 1K 77
                                    

Mallory:

Po rozmowie z mamą trochę się uspokoiłam, choć i tak byłam zaniepokojona. Elliot znów chorował i bardzo za mną tęsknił, a ja nawet nie chciałam z nim rozmawiać. Byłam samolubna, ale wiedziałam, że to złamałoby mi już i tak poharatane serce.

Tylko przez chwilę rozmawiałam z mamą, więc w dużym skrócie opowiedziałam jej swoje losy. Postanowiłam, że nie wyznam jej prawdy o Ericku i tym, co nas łączy, zgodnie z oficjalną wersją powiedziałam jej, że znalazłam miłość w Michaelu Santezie. Źle mi z tym było, czułam się jak zakłamana świnia, ale nie mogłam inaczej, a może nie chciałam?

Stałam przed tarasem, obserwując nową lunę stada. Okazała się nią młoda dziewiętnastoletnia wilczyca Sasha Campbell. Była to długonoga blondynka z taką warstwą makijażu, że byłam niemal pewna, że zaraz odpadnie i potłucze się na drobne kawałki. Przyciągała pełne pożądania spojrzenia samców, stojąc przed nimi w krótkiej przyległej spódniczce i topie odsłaniającym brzuch z tak głębokim dekoltem, że niemal widziałam całe jej piersi.

Damska część watahy posyłała jej pełne dezaprobaty spojrzenia, a ja doskonale wiedziałam, dlaczego, i szczerze mówiąc, byłam zawiedziona wyborem Ericka. Jak ktoś taki mógł być matką stada? Emanowała seksem i roztaczała wokół siebie aurę pożądania, a nie rodzinne ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Nie chciałam wiedzieć, co roi się w głowie Northa ani jaką częścią ciała myślał, gdy wybierał lunę, ale z pewnością nie była to głowa:

-Taki wstyd na tle innych watah, ja nie rozumiem, jak on mógł ją wybrać. Każdy wie, że Sasha nie jest mu przeznaczona, mógł wybrać każdą! A on wybrał ją, co za porażka.- wyszeptała mi do ucha stojąca obok mnie Emily Bein.

-A daj spokój, co za farsa.- westchnęłam cicho, w dalszym ciągu nie żywiłam żadnych głębszych uczuć do Ericka, ale jednak żal mi było, że zastępuje mnie plastikowa Barbie. Miał tyle opcji do wyboru, a co zrobił? Na oczach wszystkich tulił do siebie kobietę pustą jak pudełko po zapałkach, która go ostentacyjnie całowała, wypinając pośladki w kierunku zebranych:

-Chodź, idziemy stąd.- warknął Michael, który nagle pojawił się znikąd i złapał mnie za łokieć, po czym poprowadził w kierunku aresztu. Gdy drzwi się zamknęły, odgradzając nas od reszty świata, brutalnie puścił swój uchwyt, a ja syknęłam z bólu:

-Od kiedy tak traktuje się swoją miłość.- zadrwiłam z ironicznym uśmiechem.

-Zamknij się, mam już po dziurki w nosie tego cyrku. Chłopaki z watahy wciąż mi dogryzają, że zaraz będę tatusiem i strącę pozycje w stadzie. Erick postradał rozum, wybierając tą tlenioną zdzirę na lunę stada, a to.. – urwał, podnosząc koszulkę i ukazując mi krwawe głębokie szramy na brzuchu.– To załatwił mi twój Victor. Skończyłem z tym cyrkiem albo teraz mi powiesz, co Moulton chce od ciebie albo osobiście zaprowadzę cię do niego.

-Nie zrobisz tego.

-Chcesz mnie wypróbować?- odwarknął, zbliżając się do mnie powolnym krokiem niczym lew polujący na swoją ofiarę.- Nie prowokuj mnie dziewczyno.

-Uspokój się, nie działa to na mnie. Nic mi nie zrobisz, nie możesz.

-Może i chroni cię immunitet, ale pamiętaj, że tylko częściowy. Erick dał mi wolną rękę w wielu, wielu kwestiach.- odrzekł, krążąc wokół mnie niczym sęp.-Wasze połączenie dusz zmieniło wiele spraw, ale nie wszystko przekreśliło.

-No i co zrobisz? Uderzysz mnie? Poparzysz? Nie rozśmieszaj mnie, nie wiecie nic o tym, jak stado zareaguje, jeśli coś mi się stanie.- odpowiedziałam twardo, lecz czułam na plecach dreszcz strachu:

-Och droga Mallory, chyba zapomniałem wspomnieć, że ostatnie dni spędziłem, nawiązując i odnawiając stare kontakty, i co nieco już wiem, więc co robimy? Powiesz mi grzecznie czy chcesz powtórki z naszych pierwszych spotkań?– zapytał, a ja w milczeniu wpatrywałam się w niego.

 Santez uśmiechnął się do mnie i zamachnął się ręką. Padłam bezwładna jak szmaciana lalka, czułam krew wypływającą z mojego nosa i brudzącą jasnoniebieski top:

-Nie jesteś taki, wiem, że udajesz. Pamiętam, co ostatnio dla mnie zrobiłeś, zbudowałeś wokół siebie mur, ale to nie jesteś ty Michael. Stwarzasz wokół siebie pozory, a wszyscy się ciebie boją, bo nikt nie ma odwagi podejść na tyle blisko by ujrzeć prawdziwego ciebie.

-Nic o mnie nie wiesz.- warknął, chwytając mnie za włosy i ciągnąc za nie, zmusił mnie do wstania.- Ostatnim razem byłem miły, ale skończyło się, nie mam czasu na dalszą zabawę w kotka i myszkę. Co chce od ciebie Moulton?

-Sam go zapytaj.- rzuciłam, patrząc mu prosto w oczy.

-Ty szmato.- warknął, po czym z całej siły uderzył mnie pięścią w żebra, usłyszałam dźwięk łamanej kości, a ja ponownie znalazłam się na podłodze. Santez był jak w amoku, z całej siły, a gdy przestał, wykręcił mi rękę:

-Myślisz, że mnie złamiesz? Próbowałeś już wiele dni i jak widać bezskutecznie.- odparłam, plując krwią, żebra boleśnie pulsowały, jednak wiedziałam, że za wszelką cenę nie mogę pokazać swoich słabości.- Ciekawe, co inni powiedzą, jak mnie taką zobaczą, jak im to wyjaśnisz Michaelu?

-Więźnia źle przywiązałem, zdarza się, prawda Mallory? Zanim zdążyłem go złapać, dopadł moją ukochaną.- zadrwił, uderzając mnie po raz kolejny w twarz, i znów, i znów.

Przestałam liczyć ciosy, byłam zamroczona, momentami oczy zachodziły mi mgłą.

-Myślę, że tu właśnie jest granica.- westchnął, zaprzestając.- To, co poroz...- urwał, gdy drzwi aresztu nagle otworzyły się z hukiem i stanął w nich Ian Bein:

-Moulton atakuje, jego wilki z Vexem na czele są na terenie watahy.  

Data opublikowania:
8 stycznia 2018

Uratuj mnieحيث تعيش القصص. اكتشف الآن