15

18.8K 1K 105
                                    

Mallory:

*Elliot zabrał moje szkice, więc goniłam go po całym domu, wykrzykując, co mi ślina na język przyniesie:

-Elliot ty mały szczurze, oddawaj moje rysunki albo pozabieram ci dinozaury!

-Mall gonić Leliota, Leliot nie odda.- wykrzyczał, odwracając się na chwilę i otwierając usta w szerokim uśmiechu.

-Mamooooo! – zawołałam rodzicielkę, która stała w kuchni i przyglądała się nam, cicho chichocząc:

-Radź sobie Mallory! To twój brat!

-Ale twoje dziecko! Albo raczej pomiot szatana! – fuknęłam, lecz zaraz rozchmurzyłam się, gdy udało mi się złapać malca za kaptur.-Mam cię! – wyrzuciłam z siebie, mocno przytulając brata, a on roześmiał się radośnie, kochałam ten śmiech. Ten pięciolatek był moim największym szczęściem, podniosłam go do góry, a gdy ten upuścił moje rysunki, zaczęłam go obracać dookoła, piszczał podekscytowany:

-Jeszcze, jeszcze! – wykrzyczał, a ja obracałam się, coraz szybciej. Korytarz wypełnił jego radosny śmiech niosący się po domu:

-Mallory.- skarciła mnie mama- Przestań tak nim obracać, bo zaraz zwymiotuje!

-Oj mami, mami. Wszystko popsułaś.- burknął niezadowolony Elliot, gdy odstawiłam go na ziemie:

-Nie marudź, umyj ręce i...- urwała, gdy drzwi wejściowe gwałtownie się otworzyły i stanął w nich zdyszany tata:

-Moulton chce zabrać Mallory, Vex już to jedzie! – wyrzucił z siebie, a dla mnie czas stanął w miejscu. Mimowolnie mocniej objęłam brata, jakby chcąc go chronić.- Mallory nie stój tak, musisz uciekać!

-Nie zostawię was!

-Nam nic nie zrobi, dobrze wiesz, że chodzi o ciebie! O to, co umiesz! On nie może cię dostać w swoje łapy!– odparł ojciec, ciągnąc mnie za rękę w kierunku wyjścia- Biegnij do wujka Abrahama, on da ci plecak z pieniędzmi i dokumentami!

-Ale tato!

-Nie ma czasu, musisz już iść, rozumiesz?! I pamiętaj, choćby nie wiem, co nie oglądaj się za siebie!– byłam przerażona i zdezorientowana. Rzuciłam przestraszone spojrzenie mamie, która stała w progu, w jej oczach widziałam łzy, a jej ramiona mocno obejmowały Elliota, który płakał i wyrywał się w moją stronę.- Mallory błagam cię, biegnij! Jesteś moją jedyną córką, masz przeżyć, rozumiesz?! Leć już! – powiedział ojciec, po czym wypchnął mnie na zewnątrz. Ostatni raz spojrzałam na rodziny dom, po czym rzuciłam się biegiem w stronę lasu.*

Obudziłam się z krzykiem zalana potem, moje całe ciało drżało, wspomnienia uderzyły we mnie tak niespodziewanie. Z początku, co noc odtwarzałam we śnie ten dzień, ten, od którego wszystko się zaczęło, w którym przestałam być Mallory Stadfort. Jednak te dni już dawno minęły, a wspomnienia przepadły w odmętach umysłu... więc dlaczego dziś powróciły?

Usiadłam na materacu i rozejrzałam się po mojej celi, moją uwagę przykuł świeży wciąż parujący posiłek, drżącą ręką odgarnęłam okrywającą mnie kołdrę i spuściłam nogi na zimną podłogę, po czym wstałam. Powolnym ruchem podeszłam do jedzenia i, mimo że czułam bolesny ścisk w żołądku spowodowany głodem, to wrzuciłam zawartość talerza do toalety, po czym spuściłam wodę.

Wszystko już mi było obojętne, skoro mam żyć jak zwierze w klatce to równie dobrze mogę umrzeć. Nie bez powodu mnie tu trzymają, potrzebują mnie, prędzej czy później ktoś dostrzeże mój bunt i przyjdzie...

Erick:

Odbywało się kolejne zebranie, Ian znów zawracał mi dupę swoimi mrzonkami o więzi mate, widziałem, że nawet Michael był już na granicy wytrzymałości:

-Dajże mu spokój Bein, Erick dobrze robi.- poparł mnie Santez.

-Nie, no nie wierzę, kolejny idiota.- załamywał się Ian. – Czy chcecie, czy nie ta kobieta to luna. Luna. Mam wam przeliterować? North czy ty w ogóle, chociaż próbowałeś ją poznać?

-A, po co?- odburknąłem zirytowany.

-Nie no trzymajcie mnie, on się pyta, po co! Jesteś alfą, a zachowujesz się jak debil! Pięć dni, minęło już pięć dni, od kiedy ona jest zamknięta sama, nawet tam nikt nie zagląda! Gdybym jej nie zanosił jedzenia, to nawet o tym byś nie pomyślał! To nie jest worek kartofli, ona tam oszaleje, a to odbije się na całym stadzie, a kto będzie winny? Szanowny Erick North, który jak ostatnia pierdoła boi się kobiety!

-Nie przeginaj Bein, powtarzam to po raz drugi, i więcej nie będę, gdybyś nie był moim przyjacielem, już dawno byś wisiał na płocie, jestem alfą i należy mi się szacunek. Myślisz, że nie obchodzi mnie stado? Dlatego trzymam ją tam, tam nic jej się nie stanie, Moulton nie wpadnie na to, by szukać jej w podziemiach domu głównego, tam jest bezpieczna i jestem pewny, że jest jej wygodnie!

-Jej czy tobie ma być wygodnie? Erick to jest nieludzkie. Zobaczysz, wyjdą z tego problemy, stado w końcu wyczuje lunę, już odczuwają ją, zobacz jacy wszyscy są przygaszeni! Nawet dzieciaki nie biegają po podwórku, tylko siedzą na schodach! To się musi skończyć!

-Przejdzie im, daj mi spokój, Michael powiedz coś!

-Ian, Erick ma racje, poza tym ja uważam, że ona jest niebezpieczna. W dalszym ciągu nie wiemy, dlaczego Moulton ją ścigał, a może to podpucha? Może jest szpiegiem?

-I co, zaplanowali sobie z Victorem, że ona zostanie jego mate?! Dobrze wiesz, że to tak nie działa!- oponował Bein.

-Wiem Ian, ta więź może i zdarzyła się przypadkiem, ale jeśli ona jest szpiegiem, to działa to bardzo korzystnie na rzecz Moultona.

-Widzisz?! Chociaż Michael mnie popiera! Dzięki bracie!– powiedziałem, przybijając piątkę becie.

-Ja proponuje znów ją przycisnąć, mógłbym połamać jej kilka kości. – rozmarzył się Santez, wyszczerzając zęby w uśmiechu.

-Ooo.. Chociaż jeden dobrze mówi! Jestem za! – zaśmiałem się, widząc reakcje Iana na moje przyzwolenie.

-Chyba sobie kpicie! Stado przez was ucierpi, to jest...– nagle urwał, a ja popatrzyłem zdezorientowany, byłem przygotowany na kolejne kazanie jednak zapadła cisza, gdy przeniosłem wzrok, na Iana i Michaela zobaczyłem, że ich ciała lekko drżą:

-Ej, co się dzieje? – zapytałem zaniepokojony.

-N-nie wiem.– odparł niepewnym głosem Ian.- Nigdy czegoś takiego nie czułem, to było takie...

-...dziwne- dokończył za niego Santez.

-Nie podoba mi się to, Moulton węszy przy granicach, a wy się nagle zawieszacie, a co jakby nastąpił atak?! To na pewno Victor coś kombinuje!

-Nie Erick, to nie tak! To..– zaczął Bein, ale mu przerwałem:

-Nawet mnie nie denerwuj!

-To luna, coś jest nie tak.– ponownie dokończył za niego Michael.

-Z nią są same problemy!– wysyczałem, po czym wstałem wściekły i skierowałem się w stronę drzwi, czas skończyć ten cyrk.  


Data opublikowania:
14 grudnia 2017

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now