22

17.4K 1.1K 55
                                    

Mallory:

Wzrok Iana przeniósł się na mnie:

-Co jej się kurwa stało?- wysyczał w kierunku Santeza, patrząc na niego złowrogo.

-Stary Barney się urwał, nie ważne, nie mamy czasu.- odwarknął Michael, podchodząc w moją stronę.– Jak daleko są od domu głównego?

-Stary, oni już są na placu, góra pięć minut im zajmie podejście tu.

-Kurwa.- zaklął siarczyście Santez.- Jak to możliwe, że przeszli przez zabezpieczenia? Przeznaczyliśmy grube tysiące, na te nowoczesne systemy ochrony Scotta i co? Na marne?

-Michael nie mamy czasu! Chodź pomóc, dwa oddziały już padły, nie utrzymamy się długo, musimy zabezpieczyć nową lunę i Ericka.

-Nie.

-Nie? Co nie, to nie czas na twoje fochy!

-Mam inne zadanie, dobrze wiesz, że oni przyszli po nią. Trzeba ją ukryć.

-Ty sobie kpisz, a luna?

-Wolisz im oddać do rąk własnych powód, dla którego nas zaatakowali? Puknij się w łeb Bein.- wypluł z siebie jadowicie Michael, po czym podszedł do mnie i nachylił się, a następnie bezceremonialnie przerzucił mnie sobie przez ramie, na co zareagowałam sykiem bólu:

-Nie jestem workiem kartofli, żeby tak mną rzucać, a po drugie to mam nogi!

-Zamknij się, nie ustałabyś teraz nawet minuty. Ian wychodzimy, osłaniaj nas, kierujemy się w kierunku domu głównego, do schronu pod garażem. Obserwuj moją lewą, ja biorę prawą.- wyrzucał z siebie instrukcje, z prędkością karabinu maszynowego, po czym popchnął drzwi aresztu, a ja, mimo że wisiałam głową w dół, uniosłam ją tak, by rzucić okiem na otoczenie.

Wszędzie było pełno krwi i ciał, a w powietrzu dało się wręcz wyczuć odór szkarłatnej cieczy wypływającej z poległych i rannych. Zewsząd słyszałam odgłosy walki, pazurów, kłapnięć szczękami, wycie- aż dziw, że nie słyszeliśmy wcześniej tego zgiełku, który teraz tak boleśnie ranił moje uszy. Nie znałam dobrze sfory, więc nie byłam w stanie rozpoznać, kto jest z nami, a kto przeciwko nam, ale gdy Michael przyśpieszył kroku, wiedziałam, że jest źle, nawet bardzo.

Wiatr był niewyczuwalny, drzewa stały nieruchomo, a czas jakby się zatrzymał, obserwując z zaciekawieniem przebieg walki, przez chwilę miałam wrażenie jakby i dla mnie stanął w miejscu. Nagle znikąd pojawił się obok nas wilkołak w ludzkiej postaci:

-Ian!- wykrzyczał Santez, a beta rozejrzał się w popłochu, widząc zagrożenie, odbił się mocno od ziemi i wyskoczył, zmieniając w locie swoją postać na wilczą i rzucił się na napastnika. Po chwilowej szamotaninie Bein leżał na swojej ofierze, rozgryzając jej gardło.

Moje myśli stały się jednym wielkim chaosem, nie byłam w stanie się na niczym skupić, obraz rozmazywał mi się przed oczami, a Michael ponownie przyśpieszył. Moje ciało pulsowało boleśnie po katuszach, jakie mi zadał ten, który teraz o ironio próbował ocalić mi życie. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie miałam dość, w gardle czułam bolesną gulę, która nie chciała zniknąć, każdy oddech wydawał się wyczynem, a po moich policzkach płynęły łzy. Łzy rozpaczy, bólu, zmęczenia, łzy pustki, która pochłaniała mnie każdego dnia i tylko czekałaby w pełni objąć mnie swymi ramionami.

Bo tym byłam, pustą skorupą wypraną z uczuć, pionkiem w cudzej grze, nicością, ciałem, które duch już dawno opuścił.

Nagle poczułam jak dłonie Michaela, które mnie trzymały, znikają, a ja lecę bezwładnie na ziemię. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak czterech potężnych mężczyzn w ludzkiej postaci okrąża Santeza i zadaje mu ciosy pięściami. Michael nie pozostawał im dłużny, ale przewaga, którą mieli, znacznie przechylała szale zwycięstwa na naszą niekorzyść, a ja nie byłam już w stanie dłużej na to patrzeć. Zakryłam rękami głowę, dociskając ją do ziemi, gorące łzy paliły moje policzki, chciałam krzyczeć, lecz nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Nagle usłyszałam trzask gałęzi tuż koło mnie, a następnie bardzo znajomy głos:

-Tu jesteś ty szmato, mówiłem, że znajdę cię wszędzie, a teraz z twojej winy zginie wataha pana Northa, ale cóż nam jest to na rękę. Kolejne ziemie pod naszym władaniem, pan Victor będzie zadowolony.- wysyczał Vex, a ja podniosłam głowę, chcąc mu się przyjrzeć. Jego krótkie rude włosy były starannie zaczesane do tyłu, a niebieskie oczy patrzyły na mnie z zadowoleniem i iskrą rozbawienia.

Bawił go mój ból, napawał się cierpieniem, które roztaczało się wokół, chłonął je jak gąbka i przyjmował z zadowoleniem myśl, że przyczynia się do śmierci tysięcy swoich braci.

Poczułam, że muszę uciekać, jednak moje obolałe ciało nie chciało ze mną współpracować i nim się obejrzałam, kolejny raz tego dnia, wilk przewiesił mnie sobie przez ramie niczym bezwładną kukiełkę i niósł w nieznaną stronę ku nieznanemu celowi.

Tylko tym razem ten kierunek nie był niczym dobrym dla mnie.

Nie miałam siły i nawet nie chciałam oglądać pola bitwy, chciałam zapomnieć, chciałam umrzeć. Wisząc tak bezwładnie, widziałam blizny na nadgarstkach, które teraz były już w pełni zagojone i pozostały tylko zaróżowionym wspomnieniem czegoś, co mogło zakończyć pasmo tragedii, która mnie otacza.

-Zostaw ją śmieciu.- usłyszałam głos Ericka i wyrwana z zamyślenia natychmiast uniosłam głowę. Znajdowaliśmy się niemal w centrum pola bitwy, a North świdrował wzrokiem Vexa, po czym zlustrował mnie krótkim spojrzeniem, jakby chcąc się upewnić, że nic mi nie jest:

-No proszę, proszę. Wielki alfa North nas zaszczycił, a myślałem, że już nie żyjesz.

-Jak widać, twoje pachołki nie spisały się zbyt dobrze, puść ją i wypierdalaj stąd.

-Oj Erick, Erick uciekaj, póki możesz, zajmij się swoją luną, nim znajdziemy schron, w którym ta dziwka się ukrywa.

-Właśnie zajmuje się swoją przeznaczoną.- wyrzucił z siebie North, tak cicho, by tylko nasza trójka miała szanse to usłyszeć, a Vex złapał mnie za biodra i rzucił przed siebie, patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem:

-Ona? To nie możliwe ona jes...- niedane mu było dokończyć, bo Erick rzucił się na niego, zmieniając postać na wilczą, a ja poczułam czyjeś duże ciepłe ręce oplatające moją talię:

-Musimy uciekać Mallory. – powiedział Michael, unosząc mnie, a ja odwróciłam się powoli, patrząc na jego twarz.

Ciemne włosy sterczały na wszystkie strony, a brązowe oczy patrzyły na mnie w skupieniu, z nosa leciała mu krew, brew i wargę miał rozciętą. Długa blizna szpecąca jego twarz była ochlapana krwią, tą przeklętą cieczą, która teraz pokrywała i zasłaniała jego tatuaże.- Możesz iść?- zapytał, a ja w odpowiedzi skinęłam niepewnie głową, mimo że nie czułam się dobrze, a ból ogarniał całe moje ciało. Wiedziałam, że muszę uciekać i w chwili, gdy mieliśmy ruszyć, ktoś chwycił mnie za włosy, odciągając od Santeza:

-Gdzie szmato, nie w tym kierunku, nasze samochody są tam.- rzucił nieznany mi mężczyzna i zaśmiał się, w czym zawtórowała mu dwójka mężczyzn nas otaczających. Rzucili się na Michaela, Santez uniósł pięści gotowy na cios, który nie nadszedł, bo mężczyźni wcale nie zamierzali grać czysto i wyciągnęli pistolet, celując w jego lewe płuco, a następnie rozległ się wystrzał.

Michael opadł na kolana, nie mogąc złapać tchu, dusił się, a pole bitwy usłyszało mój krzyk.

I wtedy wszystkie mury zniknęły. Pozwoliłam, by moja moc mnie otuliła i wypełniła ciało, po czym przywitałam ją jak starą przyjaciółkę.

Ból, który nosiłam w sobie, powoli wypływał ze mnie, tworząc mgiełkę, która otulała wszystkich popleczników Moultona.

Padali na kolana, zupełnie jak Santez drżąc w bolesnych konwulsjach, a ja jak Vex napawałam się tym, stanęłam pewnie na nogach, unosząc głowę i odetchnęłam głęboko, czując ulgę, gdy ból mnie opuszczał i sprawiał, że wokół nas zaległa cisza. Miałam wrażenie, że mijają długie godziny, lecz wiedziałam, że wszystko trwa sekundy, i wtedy błoga cisza została przerwana przez cichy szept:

-Mallory.- ostatkiem tchu wydusił Michael, a ja oprzytomniałam. Mgła zniknęła, zabierając ból i ludzi Moultona, którzy po odzyskaniu świadomości ze strachem uciekli w głąb lasu, a ja opadłam na kolana obok mężczyzny, z którym chcąc nie chcąc byłam tu najbliżej.

Delikatnie uniosłam z ziemi jego głowę, i położyłam ją na swoich kolanach, po czym ręką odgarnęłam jego ciemne włosy z twarzy:

-Ciii, nic nie mów, ból zniknie.- odpowiedziałam, patrząc w jego brązowe tęczówki które teraz były przepełnione bólem i strachem:

-Prze-prz-przepraszam.- wydusił z siebie ostatkiem tchu.

-Nie masz, za co, nie zachowuj się, jakbyś się żegnał, nigdzie nie idziesz.

-J-j-ja..

-Zamknij się. Zostajesz ze mną, rozumiesz? Kto inny będzie mnie obrażał i wyzywał, kto inny będzie mnie tłukł do granic wytrzymałości?- powiedziałam z lekkim uśmiechem, a on pokręcił przecząco głową. Jego spojrzenie zaczynało zanikać, odchodził, błądził oczami, a jego powieki powoli opadały.

Michael Santez umierał.

Wokół nas zebrał się już tłum gapiów, jednak ja nie zwracałam na nich uwagi, wiedziałam, co muszę zrobić, więc ułożyłam betę z powrotem na ziemi:

-Nie Michael, to się tak nie skończy, jesteś moim mate.- wyrzuciłam z siebie, po czym prawą ręką chwyciłam jego dłoń, a lewą umieściłam na ranie postrzałowej. Widziałam, jak skrzywił się, po czym zamknęłam swoje zielone oczy i skupiłam się na ranie Santeza.

Czułam pod palcami wypływającą ciepłą krew, jednak nie zwracałam na to uwagi. Nabrałam głęboko w płuca powietrze i wraz z wydechem z moich dłoni zaczął emanować ciepły podmuch wiatru, który znikał w ranie bety.

Czułam jak Michael drży, pod wpływem mojego dotyku, jednak nie przerywałam. Pozwoliłam, by ciepło otuliło uszkodzone tkanki w jego ciele, które zaczęły drżeć. Podświadomie czułam, że kula, która utkwiła z tyłu w żebrach, unosi się powoli, by w końcu znaleźć się w mojej dłoni. Z odrazą odrzuciłam pocisk za siebie, po czym znów umieściłam rękę na ranie i skupiając się, pochłaniałam ból bety.

Przepływał z jego ciała do mojej ręki, by następnie posiąść mnie całą, miałam ochotę krzyczeć, lecz milczałam w skupieniu i powoli używając swojej mocy, zaczęłam goić rany Michaela.

Nie wiem, ile to trwało, nim wziął głęboki wdech i uniósł się gwałtownie na łokciach do góry, czułam na sobie spojrzenia innych i ciche szepty wokół nas. Poczułam dłoń unoszącą mą brodę i moje zielone oczy spotkały się z jego brązowymi, w których gościła ulga i wdzięczność, po chwili to spotkanie zostało przerwane, gdy ból zabrany od Michaela odebrał mi zdolność myślenia, a organizm wyłączył się.

Moje oczy zamknęły się, a ciało opadło bezwładnie na ziemie.  

Data opublikowania:
11 stycznia 2018

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now