41

13.9K 873 109
                                    

Mallory:

Świat na chwile stanął w miejscu, nie wierzyłam w to, co się dzieje, gorączkowo zaczęłam szukać innej odpowiedzi jednak nie znajdywałam jej.

To nie mogła być prawda, to był tylko jeden jedyny raz zapomnienia, takie rzeczy się nie zdarzają! Poczułam się jak bohaterka kiepskiego romansidła, która wpadła po jednej nocy a teraz musi czekać na ratunek księcia.

Z tym, że mój ratunek nie nadejdzie, nie miałam księcia, który przybyłby mi z odsieczą, na mnie nie czekało szczęśliwe zakończenie.

Potrząsnęłam głową przerywając nieprzyjemne myśli i zaczęłam gorączkowo przeczesywać karty pamięci, próbowałam wydobyć z zakamarków umysłu informacje, o eventiris które znalazłam w księgach podarowanych mi przez Izaaka.

Moja rasa mogła zdziałać cuda, ale nie leczyła się samodzielnie, to wykraczało poza nasze możliwości, w przyrodzie musiała być równowaga, mogliśmy ratować życie, ale płaciliśmy za to dużą cenę- nie mogliśmy przywrócić własnego.

Istniał tylko jeden wyjątek.

Ciąża.

Byliśmy starożytnymi istotami, rzadkimi, unikalnymi, więc każde nowe życie poczęte z potomkini Joslin musiało być chronione.

Lecz dlaczego dopiero teraz zostałam uleczona? Zamyśliłam się chwilę, po czym ze wzdrygnięciem przypomniałam sobie rozżarzony pręt przyłożony do mojego brzucha.

On zranił dziecko. Anthony zrobił krzywdę mojemu maleństwu, a ja nieświadomie je uleczyłam lecząc też siebie, bo było ono częścią mnie, więc moje rany również się zasklepiły.

Dziwne, niezwykłe, lecz piękne.

Chciałam potwierdzić moją teorię, odetchnęłam głęboko i zamyśliłam się, musiałam sprawdzić prawidłowość moich domysłów, moją pierwszą myślą było zranienie siebie, lecz natychmiast ją odrzuciłam. Moja bolesna mgła była zblokowana przez Victora, potrzebowałam, więc innego rozwiązania.

Z wahaniem przyłożyłam dłonie do brzucha, po czym powoli i delikatnie wypuszczałam swój dar leczenia, ogarnęło mnie ciepło, oddychałam szybko przesuwając magiczną falę, co raz dalej wgłęb swojego ciała gdy nagle napotkałam inną energię, moje palce zadrżały pod jej wpływem a ja delikatnie ją badałam po czym szybko odkleiłam swoje ręce od mojego ciała.

Niemożliwe.

Nosiłam w sobie dziecko wilkołaka.

To było wynaturzenie, takie mutacje były wbrew świętym prawom, to nie miało prawa się zdarzyć, stanęłam wbrew naturze. Nie dopuszczałam wcześniej do siebie takiej możliwości, a teraz na samą myśl poczułam dreszcz przebiegający po plecach.

Wiedziałam, co to oznacza.

Równowaga musi zostać zachowana, prędzej czy później natura upomni się o swoje.

Ktoś zginie.

Victor Moulton:

Jadłem właśnie kolację gdy do jadalni wpadł Anthony:

-Jakieś postępy?- Zapytałem patrząc na niego przenikliwie.

-Nie.- Odparł krótko.

-To już za długo trwa.

-Jakieś sugestie alfo?

-Tak, myślę, że już czas na inne rozwiązania.

-Co masz na myśli?

-Skoro nie chce nam pomóc to ją do tego zmusimy, poproś Xawiera by przygotował truciznę.

-Chcesz ją zabić?- Wyszeptał zaskoczony.

-Nie mów, że ci jej szkoda.- Westchnąłem teatralnie.

-Nie, po prostu twarda jest, nigdy nikt tak długo mi się nie opierał, mogłaby byś doskonałym żołnierzem w naszych szeregach.

-Nie dziwię się, w końcu wytrwała z Santezem, nawet nie liczyłem na to, że ci ulegnie.

-Więc dlaczego mi ją przyprowadziłeś?

-Żebyś się pobawił, a nuż by ją to tknęło, no ale cóż. Poradzimy sobie inaczej.

-Ale trucizna? To zbyt duże ryzyko, a jeśli ją zabijemy?

-Spokojnie Anthony, Xawier opracował nowy przepis, pozbawi ją zmysłów i woli, będzie nasza, zrobi wszystko, co jej rozkaże, stanie się tylko pustym naczyniem bez ducha, nic jej już nie uratuje.

Data opublikowania:
10 marca 2018

Krótki ale jest, szykuje dla was małą niespodziankę. Bądźcie cierpliwi :)

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now