26

16.9K 1K 91
                                    

Mallory:

Wiele godzin spędziłam samotnie zwinięta w kłębek na ogromnym łóżku, pochłonięta we własnych myślach do tego stopnia, że nie zauważyłam, że noc zmieniła się w kolejny, nowy dzień. Od wczorajszego popołudnia, czyli od czasu, gdy tu siedzę, Michael nie pojawił się ponownie, nikt nawet nie przyniósł mi jedzenia, więc teraz mój brzuch, coraz głośniej dawał o sobie znać.

Powoli wstałam, odczuwając rosnącą frustrację, miałam już po dziurki w nosie wszystkiego, tych całych zawirowań z Moultonem oraz watahą Northa, no i oczywiście pozostawał Michael Santez, człowiek zmienny jak kameleon. Zupełnie nie wiedziałam, co o nim myśleć, potrafił być najgorszym chamem, jakiego znałam, a innym razem zachowywał się jak stary dobry przyjaciel. Niewątpliwie był on człowiekiem pełnym sprzeczności i chyba to mnie najbardziej do niego przyciągało i, mimo że powinnam, to nie potrafiłam go nienawidzić.

Rozejrzałam się dookoła, drzwi oczywiście wciąż pozostawały zamknięte, nawet nie łudziłam się, że podejdę i w magiczny sposób się otworzą, potrzebowałam więc innej drogi ucieczki, i wtedy mój wzrok padł na okno.

Podbiegłam do niego szybko, a moją uwagę przykuła rynna znajdująca się w niedalekiej odległości od parapetu. Zerknęłam na zewnątrz, chcąc się upewnić, czy nikt mnie nie przyłapie i z ulgą stwierdziłam, że teren jest pusty, widocznie wszyscy byli na zebraniu. Korzystając z chwili, otworzyłam okno, po czym uniosłam nogę i niepewnie postawiłam ją na zewnętrznym parapecie, następnie złapałam się rękami ram okna i dostawiłam drugą.

Parapet był dosyć wąski, więc ustawiłam jedną stopę za drugą i powoli kroczek po kroczu podeszłam bliżej jego końca, po czym najpierw złapałam rękami rynnę, a następnie objęłam ją nogami, robiąc przy tym niemały hałas.

Rozejrzałam się szybko i z ulgą zauważyłam, że okolica wciąż pozostaje pusta, po cichu zaczęłam zsuwać się w dół. Szło mi to dość opornie, w połowie drogi ręce mi ścierpły jednak zacisnęłam zęby i kontynuowałam moją podróż. Gdy moje stopy dotknęły podłoża, odetchnęłam z ulgą wdzięczna losowi, że udało mi się nie spaść, jednak moja radość nie trwała długo, gdy usłyszałam za sobą głos, przez który momentalnie dostałam gęsiej skórki:

-A ty gdzie się wybierasz?- przez chwilę zawahałam się, jednak wiedziałam, że żadna droga ucieczki nie istnieje, więc powoli odwróciłam się, by zmierzyć się z Sashą Campbell we własnej osobie:

-Chciałam wyjść się przewietrzyć.- odparłam, nerwowo rozglądając się.

-Oknem? Czyżbyś nie wiedziała, że istnieją drzwi?- zadrwiła, unosząc wymalowaną brew do góry, a ja przystawiona do ściany odetchnęłam głęboko i wyrzuciłam z siebie:

-Okej, Michael mnie zamknął w pokoju, zadowolona?

-Wiesz co? Nie lubię cię.- rzuciła od niechcenia.- Ale doskonale cię rozumiem, Erick też najchętniej by mnie nie wypuszczał z sypialni.- zachichotała, a ja miałam ochotę pokręcić głową, gdyż przypuszczałam, że zaraz może zacząć opowiadać mi swoje intymne sypialniane historie, a tego to już bym nie zniosła.- Jeśli chcesz to mogę cię zabrać ze sobą.

-Eee.. co? mnie?

-No, a kogo? Widzisz tu kogoś jeszcze?

-Ale dokąd?- zapytałam niepewnie.

-Na zakupy, a gdzieżby indziej?- westchnęła, jakby to było coś oczywistego.

-Chcesz mnie zabrać do sklepu?- upewniłam się.

-Nie, świętego duszka, idziesz czy nie? Emily czeka w aucie.

-Ale ja nie mam pieniędzy..- zaczęłam, ale Sasha przerwała mi, machając plastikową kartą przed nosem:

Uratuj mnieWhere stories live. Discover now