39

14.5K 923 50
                                    

Erick:

W gabinecie zapadła cisza, spodziewałem się wszystkiego, ale to? Wyznanie ojca zaskoczyło mnie zupełnie, rozejrzałem się i dostrzegłem, ze nie tylko ja jestem zmieszany.

Michael stał i patrzył się na niego jakby widział go pierwszy raz a matka ze łzami w oczach zapytała tylko:

-To prawda Jonathanie? Jesteś ojcem Michaela?

-Tak.- Odparł ojciec łamiącym się głosem.

-Ty sukinsynie, wiedziałeś o tym, chciałeś odebrać mi stado!- Warknąłem nacierając na Santeza jednak ojciec powstrzymał mnie kładąc mi rękę na ramieniu:

-Ericku on nie wiedział, o niczym nie miał pojęcia.

-Czy to prawda?- Zapytałem.

-Ja nie wierzę, to nie jest mój ojciec.- Wykrzykiwał Santez.- Moja rodzina mnie zostawiła, nie żyją, ja nie mam nikogo!

-Michaelu błagam uspokój się, porozmawiajmy.- Próbował załagodzić sytuację ojciec:

-Nie, wasza rozmowa musi poczekać. Ja chcę, nie, ja żądam wyjaśnień!- Głos Lilian North sprawił, że wszyscy zamilkliśmy a ojciec tylko spojrzał na nią umęczonym wzrokiem i westchnął przeciągle:

-To było dwadzieścia trzy lata temu.- Zaczął.- Rok wcześniej urodził się Cameron a ja musiałem wyjechać na wojnę ze stadem z Dalshet. Gdy dojechaliśmy na miejsce zastaliśmy kompletnie spustoszone miasto, ulice były wyścielone trupami, szukaliśmy żywych jednak na próżno. Gdy powoli traciliśmy nadzieję dostrzegłem, że w jednym miejscu zwłoki się poruszają, natychmiast tam podbiegłem...- Ojciec przerwał i usiadł podpierając się jakby było mu bardzo ciężko mówić dalej.- Okazało się, że pod trupami była żywa kobieta, była nią Marlise, twoja matka.- Powiedział patrząc na Santeza.

Michael wpatrywał się w niego zagryzając wargę, wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, po czym wyszeptał:

-Moja matka nazywała się Marlise?

-Tak, była niezwykle piękną i odważną kobietą, tak bardzo mi ją przypominasz. Była naprawdę niezwykłą istotą, jako dowódca tamtejszych wojsk, przewodziła buntownikami, prowadziła do boju tych, którzy mieli dość tyranii alfy. Nie poddawała się, gdy wszyscy inni złożyli broń, jej wojsko zostało wyrżnięte co do nogi, nie wiem jakim cudem uszła z życiem z takimi obrażeniami, wiele godzin leżała pod martwymi braćmi, a my niezwłocznie zabraliśmy ją stamtąd, medyk stwierdził, że nie przeżyje nocy, jej stan był krytyczny.

-I tak się nią zajmowałeś, że zaszła w ciążę?- Zapytała matka zimnym obojętnym tonem na dźwięk, którego poczułem dreszcze.

-Wybacz mi Lilian, to było lata temu. Przez tydzień zajmowałem się Marlise, pomagałem jej dojść do siebie, a ostatniego dnia, zdarzyło się coś, czego nie planowałem, ja nie wiem jak do tego doszło to była chwila zapomnienia. Na drugi dzień od razu wyjechałem, wróciłem do ciebie i Camerona, żyłem z wami i dla was.

-Skoro wróciłeś sam to skąd wiesz, że jestem twoim synem?- Odezwał się Michael.

-Osiem miesięcy później Marlise przyjechała tu, do stada, szukała mnie nie wiedząc, że mam mate, chciała bym wiedział o ciąży, niczego więcej nie oczekiwała prócz ojca dla ciebie. Poprosiła o spotkanie w lesie, już wtedy nie wyglądała dobrze, widać było, że od wielu dni nie jadła i nie spała, ciąża po jej przeżyciach wojennych była wyniszczająca, lecz ona się nie poddawała, powiedziała mi o tobie, a ja obiecałem jej pomóc, bardzo cię kochała. Wciąż dotykała brzucha mówiąc, że to będzie Michael, a za każdym razem, gdy poruszałeś się w jej brzuchu uśmiechała się łagodnie nazywając cię łobuzem, mówiła do ciebie obiecując, że da ci dobre życie z dala od bólu i wojen. Gdy skończyliśmy rozmowę umówiliśmy się na kolejne spotkanie, po czym rozstaliśmy się idąc w przeciwnych kierunkach. Całą drogę do domu myślałem o tobie, o was, cieszyłem się z tego, że będę ojcem, gdy byłem już prawie pod domem leśną ciszę przerwał krzyk, od razu odwróciłem się i pobiegłem w kierunku, z którego dobiegał. To była Marlise, krzyczała z bólu po tym potknęła się o głupi konar, co spowodowało rozpoczęcie akcji porodowej. To były sekundy, nie miałem nawet, kiedy zawiadomić pomocy, nie zdążyliby. Było już zimno, Marlise cała drżała, usta miała takie sine.- Ojciec znów urwał a z jego gardła wydobył się szloch.- Po dwóch godzinach urodziłeś się ty, nie mogłem w to uwierzyć, byłeś taki do niej podobny, z Marlise było już źle, bardzo źle, po wojnie w Dalshet straciła kontakt ze swoim wilkiem, nie regenerowała się jak my, nie miała wyższej temperatury ciała. Już w trakcie porodu zaczęła odpływać, to, że przyszedłeś na świat to cud, po twoich narodzinach powoli wykrwawiała się, a ja nie mogłem tego zatamować. Ona wiedziała, że nie przeżyje nocy, prosiła bym zajął się tobą, płakała, ale uśmiechała się, pamiętam jak wzięła cię na ręce, byłeś taki mały, ale silny, darłeś się w niebogłosy, a u niej na rękach zamilkłeś, patrzyłeś swoimi brązowymi oczami a jedyne, co mówiła Marlise to:

-Mój syn, mój piękny, mój dzielny Michael.- Ucałowała cię w czoło, po czym przymknęła powieki wciąż tuląc cię do swej piersi, która chwilę później zastygła w bezruchu. Marlise zmarła z tobą w ramionach.- Dokończył a w gabinecie panowała cisza, nie wiedziałem, co powiedzieć, matka płakała na fotelu a Michael stał jak sparaliżowany:

-Gdzie ją pochowałeś?- Zapytał.

-Przy wierzbie na polanie niedaleko jeziora.

-Dlaczego mnie gdzieś nie oddałeś? Dlaczego mnie z nią nie zostawiłeś?- Wykrzykiwał Michael a ojciec spojrzał na niego, w jego oczach widziałem ból.

-Ja nie mogłem, jesteś moim synem, więc zabrałem cię ze sobą, napisałem kartkę z twoim imieniem dopisując nazwisko Marlise, po czym, umyłem cię i przyniosłem do domu twierdząc, że cie znalazłem w lesie.

-Milczałeś tyle lat.- Wydusiła matka z oczami pełnymi łez.

-Wiem Lilian, przepraszam was, a zwłaszcza ciebie synu, że wyrzekłem się ciebie, wybacz mi, że tyle lat milczałem.- Mówił ojciec a Santez upadł na podłogę, ułożył łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, matka widząc to wstała z fotela i podbiegła do niego mocno go tuląc.

A ja milczałem, nikt z nas nie mógł wydusić z siebie żadnych słów, nikt nie był w stanie znaleźć właściwych, tych, które ukoiłyby duszę bety, to jedna z tych chwil w życiu, w których słowa są zbędne, bo żadne nie naprawią krzywd ani nie cofną czasu.

Usiadłem obok matki i brata i bez słowa wtuliłem się w te dwójkę.

Byliśmy razem. Nic innego się nie liczyło.

Data opublikowania:
8 marca 2018

Uratuj mnieOnde histórias criam vida. Descubra agora