i don't wanna go | P. Prevc x K. Stoch

1.4K 86 15
                                    

Kamil i Peter siedzieli w szpitalnym gabinecie trzymając się za ręce i oczekując na wyniki badań Słoweńca. Mina lekarza nie wyrażała żadnych emocji, dlatego ani jeden, ani drugi nie wiedział co może ich czekać. Oboje oczekiwali w napięciu. Żaden z nich tak naprawdę nie chciał wiedzieć co ma im do powiedzenia doktor. Szanse były pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Albo ułaskawienie, albo, co gorsza, wyrok pewnej śmierci. Dlatego młoda para nie chciała znać prawdy. Woleli żyć w kłamstwie, niż znać najgorszą prawdę, ale po dłuższej chwili milczenia lekarz odezwał się.

- Niestety - po usłyszeniu tego słowa Peter mocniej ścisnął dłoń Kamila - nowotwór złośliwy lewego płuca w zaawansowanym stadium - wyrecytował niewzruszony lekarz, podczas gdy po policzku młodszego mężczyzny spłynęła łza.

- Ale... - pierwszy ocknął się Kamil - Czy da się to leczyć?

- W teorii tak - zaczął mężczyzna w białym fartuchu - ale jak już wspomniałem, jest to zaawansowane stadium, zawsze można próbować, chociaż koszty leczenia są naprawdę wysokie, a pacjent ma nikłe szanse na przeżycie.

- To... To niemożliwe - Polak potrząsnął głową. - To nie może być prawda. Chcemy podjąć się leczenia - powiedział stanowczo.

- Nie, Kamil - w końcu cicho odezwał się dotychczas milczący Słoweniec. - Nie chcę podejmować się leczenia - pokiwał głową. - Chcę do domu.

- Ale... - Polak dalej próbował.

- Chcę do domu - chłopak podkreślił ostatnie dwa słowa.

- Przykro mi - odezwał się doktor - nie możemy do niczego zmuszać. To pacjent musi wydać pozwolenie na leczenie.

- W takim razie dziękujemy - starszy odparł zrezygnowany. - Chodź, kochanie - złapał Petera za dłoń i razem wyszli z gabinetu.

Droga powrotna minęła im w milczeniu, ale nie było to przyjemne milczenie, było ono wypełnione obawami i strachem. Młodszy cały czas siedział wpatrzony w widoki za szybą. Kamil co chwilę spoglądał w jego stronę. Nie zaczynał rozmowy, bo wiedział, że nie ma on ochoty na pogawędki o pogodzie, a szczególnie na takie o poważniejszych sprawach. Dlatego po prostu milczał.

Gdy weszli do domu, obaj zdjęli kurtki. Kamil udał się do kuchni w celu zrobienia herbaty, a Peter wszedł po schodach na górę, zapewne do sypialni. Mężczyzna nalał wody do czajnika i nastawił go. Usiadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Dlaczego Peter? Dlaczego on? Przecież jest taki młody, ma przed sobą całe życie. Dlaczego w wieku niespełna dwudziestu sześciu lat musi zmagać się z rakiem? Dlaczego rąk płuc? Przecież Słoweniec nie palił, jako sportowiec prowadził zdrowy tryb życia, skąd, więc wzięła się ta straszna choroba? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Po chwili zadumy mężczyzna ocknął się. Wstał z miejsca i zalał liście zagotowaną wodą. Pochwycił kubki w dłonie i wmaszerował po schodach. Wszedł do sypialni i postawił naczynia na jednej z szafek nocnych, a sam usiadł na skraju łóżka. Jego narzeczony leżał z twarzą przyciśniętą do materaca.

- Peter - dotknął jego ramienia.

Kiedy nie doczekał się z jego strony żadnej reakcji, odwrócił jego ciało do siebie. Spojrzał w jego oczy pełne łez i zobaczył w nich strach, a przede wszystkim smutek. Smutek tak potężny, wręcz obezwładniający. Młodszy podniósł się do pionu i już nawet nie próbował powstrzymywać łez. Wtulił się w Kamila, który szczelnie oplótł go ramionami.

- Ja nie chcę odchodzić, nie chcę umierać, proszę Kamil, ja nie chcę umierać - jego ciałem wstrząsnął nagły napad kaszlu.

Chłopak nie mógł złapać oddechu, wypluwając na białą pościel co raz to więcej krwi. Takie sytuacje już się zdarzały. Kamil wiedział, że wtedy nie może zrobić niczego, oprócz trwania przy cierpiącym chłopaku. Już od prawie dwóch miesięcy wiedział też, że objawy jakie miał jego narzeczony, mogą wskazywać na to, że ma raka. Niestety Peter był uparty i nie chciał udać się do lekarza. Kamilowi udało się go przekonać dopiero w chwili, w której Słoweniec prawie udusił się po kolejnym z nasilających się napadów kaszlu. Jak wtedy, tak i teraz, Polak czuł się bezsilny. Chciał jakoś ulżyć Peterowi, zrobić coś, przez co nie cierpiałby aż tak bardzo, ale nie mógł. Nie mógł zrobić dosłownie niczego.

Po trzech długich miesiącach obaj mężczyźni mieli już dość. Byli wyczerpani nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Choroba młodszego była okropna. Po kilku miesiącach walki Peter miał już dość. Chciał w końcu poczuć ulgę, nie musieć żyć z ciągłym bólem. Obaj mężczyźni często, tak jak i teraz kładli się na trawie, i wpatrywali się w gwiazdy. Na początku Peter sam wychodził na dwór, później, kiedy już nie miał sił, zanosił go tam Kamil. Leżeli przytuleni do siebie i obserwowali malutkie punkciki migoczące na nocnym niebie. Szukali różnych konstelacji, spadających gwiazd. W tamtych chwilach byli względnie spokojni, jeśli można powiedzieć tak o osobach będących w takiej sytuacji jak oni.

- Kamil - słabo szepnął Peter - nie czuję się dobrze.

- Spokojnie, będzie dobrze - pogłaskał go po plecach.

- Nie wiem - urwał. - Nie wiem co się dzieje - zaczął ciężko oddychać, a z jego oczu poczęły wpływać łzy.

Kamil pomyślał, że może to już ten czas, ale tak szybko jak ta myśl pojawiła się w jego głowie, odgonił ją.

- Nie chcę odchodzić, nie chcę odchodzić, Kamil, ja nie chcę umierać - zacisnął pięści na bluzie mężczyzny.

- Cii... Peter nie mów tak, nie umrzesz - mocniej przytulił go do siebie.

- Przepraszam - usłyszał słaby szept i przestał czuć oddech na swojej szyi. Uścisk rąk Słoweńca na jego bluzie zelżał, a on sam bezwładnie opadł na jego ciało i mimo tego, że Kamil wiedział, że Peter nie żyje, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.

Dalej leżał na trawniku, przyciskając do swojego torsu martwe ciało swojego kochanka. Wpatrywał się w niebo z nadzieją, że chłopak po prostu zapadł w sen, ale jak mawiają:

Nadzieja matką głupich.

_______________________________________

Kolejny smutny shot, tym razem inspirowany filmem :')

Hard way - ski jumping one shotsTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang