jail | S. Kraft x M. Hayboeck

598 64 41
                                    

Mówią, że ludzie nie rodzą się źli. Na złą drogę ściągają ich narkotyki, alkohol, nieodpowiednie towarzystwo, niepowodzenia. Na świecie nie ma złych ludzi, są tylko zagubieni. Złodzieje, mordercy, gwałcicele — każdego z nich przecież da się zresocjalizować... Ja uważam zupełnie inaczej. Ludzie rodzą się źli i tylko od nich zależy czy zechcą to zło poskromić. Mi się nie udało, dlatego trafiłem za kratki. Kolejne siedem lat mojego życia miałem spędzić wśród kryminalistów, ludzi złych do szpiku kości. Nie pasowałem do nich, ja byłem inny. Przecież ukradłem tylko dwa miliony euro.

— Idziemy Kraft — usłyszałem za plecami głos strażnika i poczułem szarpnięcie.

Prowadził mnie wysoki blondyn. Przystojny. Bardzo. Szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie, nie próbował się do mnie odezwać ani nawiązać żadnego kontaktu. Może się mną brzydził? Jego szczęka pokryta lekkim zarostem zaciskała się co chwilę, gdy któryś z więźniów wykrzykiwał w naszą stronę niepochlebne komentarze. Był seksowny, od zawsze pociągali mnie umundurowani faceci.

— Blok drugi, cela dwieście dwadzieścia pięć — rzucił beznamiętnym głosem, kiedy przystanęliśmy pod "klatką". — W ciągu dnia cele pozostają otwarte, o ile jesteście grzeczni. Pobudka o szóstej, piętnaście minut później kontrola i śniadanie. Kolejny posiłek to obiadokolacja. Do południa wykonujecie przydzielone wam obowiązki, później macie czas wolny. Wieczorem cele zamykane są o dwudziestej pierwszej, jeśli przed tą godziną nie zdążysz skorzystać z toalety, masz problem. Nocne spacery są wykluczone — wyrecytował pewnie dobrze mu znaną formułkę i zmierzył mnie wzrokiem. — Jakieś pytania?

— Nie — rozejrzałem się po wnętrzu.

— Pod żadnym pozorem nie daj się wciągnąć w przemyt narkotyków lub innych podobnych towarów zakazanych — gdy wypowiadał te słowa, kraty zaczęły się odsuwać.

Pchnął mnie do środka i stanął za moimi plecami, tym samym zagradzając drogę ucieczki. Oprócz nas znajdowało się tu jeszcze dwóch mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali groźnie.

— Miłego pobytu — zaśmiał się ironicznie i wycofał się z powrotem na korytarz.

Bywało ciężko, ale już po tygodniu mogłem powiedzieć, że względnie się zadomowiłem. Okazało się, że trafiłem do celi z naprawdę sympatycznymi ludźmi, którzy darzeni byli szacunkiem, co na wstępie dawało mi lepsze położenie. Oczywiście, nieraz zdarzały się sytuacje, w których inni próbowali wcisnąć mi na przechowanie prochy czy ostre narzędzia, ale nie ponosiłem żadnych konsekwencji, kiedy odmawiałem. A odmawiałem za każdym razem. Wolałem nie dokładać sobie problemów, mój wyrok był już wystarczająco długi. 

— Kraft! — któregoś razu, kiedy przechadzałem się korytarzem, dopadł do mnie Manuel. — Jak dobrze, że cię spotykam! Posłuchaj, robią właśnie wyrywkowe przeszukanie, przechowaj to dla mnie — wyjął z kieszeni niewielką paczuszkę z heroiną i podał mi ją do ręki. — Nie martw się, jesteś nowy, więc ciebie nie wezmą — widząc moje wahanie, poklepał mnie po plecach i pospiesznie odszedł.

Manuel był ćpunem, ale przy okazji moim kolegą z celi. Zaczął brać, kiedy tu trafił i nie mógł pozwolić sobie, żeby złapali go z czymkolwiek. Trafiłby do izolatki na co najmniej dziesięć dni i najprawdopodobniej musieliby go stamtąd wynosić. Narkoman na głodzie jest niebezpieczny dla otoczenia, dla siebie tym bardziej. Polubiłem go, dlatego zgodziłem się na przechowanie tych narkotyków. Mówiłem sobie, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy robię coś tak głupiego. Niepostrzeżenie schowałem paczuszkę w bokserki i zacząłem powoli wracać do swojej celi. Starałem się nie zwracać na siebie uwagi, ale byłem pewien, że na pierwszy rzut oka wyglądałem jakbym coś miał. Mogłem przysiąc, że czułem jak zimny pot spływa mi po karku, wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie oskarżycielskim wzrokiem.

Hard way - ski jumping one shotsWhere stories live. Discover now