ash | A. Wellinger x S. Leyhe

644 61 30
                                    

Kiedy po skończonych studiach zacząłem pracę w ogromnym biurowcu, którego konstrukcja pięła się wysoko ku niebu, byłem bardzo, ale to bardzo zagubiony. Kompletnie nie wiedziałem co ze sobą zrobić, ale co się dziwić, skoro dopiero startowałem w wielkim mieście. Mieście betonu i pogubionych telefonów. Mieście pełnym wysokich budynków, ogromnych sklepów i drogich restauracji. Mieście, w którym, jeśli tylko jeździło się samochodem, wiecznie stało się w korkach, gdzie w mieszaninie głośnych dźwięków co chwila można było usłyszeć syreny ratownicze. W mieście pełnym ludzi. Ludzi mających własne historie, pospiesznie zmierzających w różnych kierunkach, a pomiędzy tym wszystkim, tym całym zgiełkiem i hałasem znalazłem się ja. Młody chłopak, który dopiero co wkraczał w dorosłe życie.

Byłem wtedy jak tlący się ogień.

Miałem szczęście, bo pracę zaczynałem już na wysokim stanowisku, mianowicie jako asystent szefa, ale to tylko dlatego, że udało mi się ukończyć studia z bardzo dobrym wynikiem. To wtedy poznałem ciebie. Tego wysokiego bruneta, który jak się okazało, był moim przełożonym.

Już pierwszego dnia wiedziałem, że z twoją pomocą wzniosę się wysoko i w przenośni, i w dosłownym znaczeniu, bo aby dostać się do naszego biura, musiałem wjeżdżać windą na najwyższe piętro budynku, w którym pracowaliśmy. Wiedziałem, że ten tlący się ogień niedługo z twoją pomocą zamieni się w mały płomień. Tak też się stało, a nastąpiło to w momencie, w którym nasza relacja przestała wyglądać jak stosunek pracodawca - pracownik. Ominęliśmy przyjaźń i od razu przeszliśmy dwa kroki dalej. Zaczęliśmy spotykać się poza biurem, niekoniecznie w celu załatwienia spraw służbowych. Zabierałeś mnie do tych drogich restauracji i ogromnych sklepów, do których nigdy nie wszedłbym sam, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać. Za każdym razem czułem się niekomfortowo wśród tych bogatych ludzi. Wprowadziłeś mnie w wielki świat korporacji. Pomogłeś się w nim odnaleźć i byłem ci za to naprawdę wdzięczny, bo gdyby nie ty, nie byłbym w tamtym miejscu. Niektórzy myśleli, że byłem tam tylko dzięki tobie i może mieli rację? Chociaż wolę się nad tym nie zastanawiać, ale nawet jeśli, będę mógł dopisać kolejną pozycję do listy rzeczy, za które powinienem ci podziękować.

Pomagałeś mi na każdym kroku, przez co wzniecałeś ogień i w końcu ten mały płomyczek zaczął się wzmagać. Byłeś moim tlenem. Wszyscy uważali, że ci się podobam, ja też to widziałem, ale nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Myślałem, że może tylko mój umysł płata mi figle i źle interpretuje sygnały, które posyłałeś w moją stronę, bo przecież każdy pracodawca zabiera swojego asystenta do najdroższych restauracji w mieście. Z resztą nie chciałem wierzyć w twoje zainteresowanie moją osobą, nigdy ktoś taki jak ty nie zwróciłby uwagi na nic nie znaczącego młodego chłopaka, prawda? A ty? Podobałeś mi się, mógłbym nawet powiedzieć, że byłem tobą zauroczony, ale wtedy byłem jeszcze głupim dzieciakiem, myślałem, że nigdy nie będę na tyle dobry, żebyś chociaż pomyślał o mnie jak o kimś innym niż tylko kolejnym asystencie. Było tak do momentu, w którym zostaliśmy razem w biurze po godzinach. Miałem pomóc Ci przy jakimś ważnym projekcie. Jak wielkie było moje zdziwienie kiedy na pożegnanie objąłeś mnie w pasie i przywarłeś do moich warg. Zaskoczony lekko się odsunąłem. Kiedy dotarło do mnie, co właśnie się stało, poczerwieniałem na twarzy i uciekłem do windy. Następnego dnia unikałem cię jak ognia, ale nie mogłem robić tego już zawsze. Widocznie chciałeś ze mną porozmawiać i wkrótce nadarzyła się do tego okazja. Wyjaśniliśmy sobie wtedy parę kwestii.

Gdy okazało się, że chcesz ze mną być, mały płomyk stał się jeszcze większy i rósł każdego dnia, w którym byłeś u mojego boku. Miałem wrażenie, że jestem najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi, oprócz ciebie nie potrzebowałem do szczęścia niczego innego. Wystarczałeś mi  w zupełności. Kochałem cię całym sobą i ty chyba też to czułeś, bo dzień w dzień dawałeś mi niepodważalne dowody na twoją miłość. Pozornie małe gesty jak uściski czy pocałunki upewniały mnie, że dobrze zrobiłem, wiążąc się z tobą. Jak ogień potrzebuje tlenu by istnieć, tak ja potrzebowałem ciebie. Gdyby nie ty, mój płomień nie zapłonąłby nigdy.

Chciałem, by to trwało, ale czy choć jeden człowiek na ziemi widział wiecznie płonące ognisko? Wszystko ma swój początek i koniec, zaplanowany dużo wcześniej, bez naszego udziału. Los bywa przewrotny i bezwzględny. Nie przejmuje się nami, naszymi uczuciami. Niszczy je, nie zważając na nic. 

Łudziłem się, że w naszym przypadku będzie inaczej. Dbałem o nasz wspólny płomień, pilnowałem, by nie zgasł. Jednak tego jednego dnia przyszła burza, okropna ulewa. Zabawna sprawa, bo okazało się, że sypiałeś z każdym swoim asystentem, wcale nie byłem wyjątkowy. Już nie byłem twoim kochaniem, stałem się tylko kolejnym naiwnym chłopakiem. Wiesz Stephan, ja naprawdę myślałem, że uczucie, którym cię obdarzyłem zostało odwzajemnione. Oddałem ci swoje serce, by dostać je kilkanaście miesięcy później w drobnych kawałeczkach. Zgasiłeś mój płomień, zdmuchnąłeś go z powierzchni ziemi, sprawiając, że pozostała po nas tylko kupka szarego popiołu.

I ja też stałem się tylko popiołem. Nic niewartym pyłem, bez żadnych perspektyw oraz przyszłości. Odebrałeś mi wszystko, łącznie z chęciami do życia Stephanie Leyhe.
_______________________________________

Jak w odbiorze?

Hard way - ski jumping one shotsWhere stories live. Discover now