pity | R. Freitag x M. Eisenbichler

390 33 9
                                    

Pik. Pik. Pik.

Dziwne pikanie powoli wybudzało mnie ze snu. Moje powieki były tak ociężałe, jakbym przespał conajmniej kilka lat. W pierwszej chwili nawet nie mogłem ich podnieść. Westchnąłem lekko, próbując zidentyfikować gdzie się znajduję. Uporczywe pikanie nie ustawało, wręcz przeciwnie, stawało się coraz głośniejsze. Leżałem gdzieś, prawdopodobnie na łóżku. Pod opuszkami palców czułem szorstkie prześcieradło. Po kilku chwilach postanowiłem ponowić próbę otwarcia oczu. Odchyliłem jedną powiekę, a zaraz za nią drugą i momentalnie zalała mnie fala bieli. Czy tak wygląda niebo? Zdolność widzenia powoli do mnie wracała, a uporczywa jasność ustępowała. W końcu rozejrzałem się dookoła.

— Nie — jęknąłem płaczliwym tonem. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem aż tak zawiedzony.

Znajdowałem się w cholernym szpitalu. Leżałem na zmechaconym prześcieradle w łożku, w którym przede mną zdążyło już umrzeć mnóstwo osób. Dlaczego nie mogłem być jedną z nich? Obok mnie ktoś siedział. Przyjrzałem mu się i rozpoznałem w tej osobie źródło moich wszystkich problemów — Markus, oparty o materac, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wróciłem do żywych. Nie powinno go tu być, jeżeli już musiałem się obudzić, dlaczego to on był pierwszą osobą jaką zobaczyłem?

— To niesprawiedliwe — prychnąłem zezłoszczony. Jak zwykle nic nie szło po mojej myśli.

— Richard! Obudziłeś się! — starszy wybudził się ze snu i w nagłej euforii podniósł się z krzesła. Patrząc na niego znów prychnąłem. — Coś ty zrobił? Dlaczego połknąłeś te tabletki? - to jedno pytanie zdołało podnieść mi ciśnienie do maksimum.

— No nie wiem — warknąłem — może łyknąłem je z nudów. Myślę, że moje intencje powinny być dla ciebie jasne, idioto — dodałem po chwili. Uśmiech zszedł mu z twarzy po usłyszeniu moich słów.

Starał się zamaskować rosnącą złość, jednak nie wychodziło mu to. Nigdy nie był dobrym aktorem, zdążyłem to zauważyć, gdy odkryłem, że mnie zdradza. Teraz patrzenie na to, jakie skrajne emocje w nim wywoływałem przynosiło mi ogromną satysfakcję. Należało mu się po tym wszystkim, co mi zrobił. Najlepszą nauczką byłaby moja śmierć, ale wszystko w swoim czasie.

— Poza tym, co cię to obchodzi? — kontynuowałem temat. — Przecież powiedziałeś, że nie chcesz mnie znać po tym jak dowiedziałem się, że notorycznie mnie zdradzałeś i z tobą zerwałem — wyrzuciłem mu to z ogromną satysfakcją, obserwując jak na jego czole pojawia się wielka zmarszczka.

— Wiesz, że powiedziałem to w nerwach — westchnął, pocierając skronie.

Znów prychnąłem.

— I potrzebowałeś tyle czasu, żeby to przyznać? Świetnie — zakpiłem.

— Ale jesteśmy tu z twojego powodu — starszy odbił piłeczkę z zarzutami. — Powiedz, dlaczego to zrobiłeś? — usiadł na krześle stojącym obok mojego łóżka, zakładając nogę na nogę jak rasowy terapeuta.

Na pewno ci powiem — w pierwszej chwili cisnęło mi się na usta, ale później doszedłem do wniosku, że może mógłbym wykorzystać tę sytuację i wygadać się. To byłaby dobra próba przed spotkaniem z prawdziwym psychologiem, które zapewne czekało mnie w najbliższej przyszłości. Przy okazji może przysporzę mu niemałe wyrzuty sumienia.

— Och po prostu miałem już dość — westchnąłem, odczuwając gdzieś z tyłu głowy lekki ból. — Ty wszystko spieprzyłeś i to koncertowo, ten sezon w moim wykonaniu był po prostu tragiczny, trener kompletnie we mnie nie wierzył, więc szanse na powrót do kadry były nikłe. Po prostu to wszystko mnie przerosło, ale z drugiej strony... Kiedy teraz mówię to wszystko na głos, zastanawiam się jak mogłem chcieć zabić się z tak błahych powodów — teraz to ja potarłem skronie. Ból rósł nieustannie.

— Nie chciałem cię krytykować, ale faktycznie wymyśliłeś sobie słabe motywy słońce — Markus pokręcił głową z politowaniem.

Jednak to zrobiłeś — pomyślałem. Już dawno nie byłem tak szczery wobec nikogo, zwłaszcza Markusa. Ostatnimi czasy nasza relacja opierała się na obustronnych kłamstwach i to właśnie to ją zniszczyło. Szkoda, bo planowałem z nim swoją przyszłość.

— Świetnie, skoro już się wygadałeś — podniósł się z krzesła — mogę iść po lekarza.

Odwrócił się plecami do mnie i nawet nie obdsrzając mnie spojrzeniem, ruszył do wyjścia z sali. Dlaczego te kłamstwa zdołały nas tak zniszczyć?

— Pamiętaj, żeby lekarzowi powiedzieć to samo, co mi. Może ci to pomoże — rzucił na odchodne i zostawił mnie samego.

Znając jego, nie zastanawiał się co by było gdybyśmy dalej byli razem. To nie ten typ człowieka. Markus żył z dnia na dzień i była to jego największa wada.

Naprawdę szkoda, że nam nie wyszło.
_______________________________________

Bardzo stary shot... Czy ktoś tu jeszcze jest?
Nie wiem czy będzie następny,
Kamila.

Hard way - ski jumping one shotsWhere stories live. Discover now