26. Ricardo - Musi żyć

20K 746 80
                                    

Mijam ciało mężczyzny, któremu przed chwilą zafundowałem kulkę prosto w serce. Jeśli spojrzał na nią krzywo już pożałował. Nie ma go. Idę prosto szerokim korytarzem. Wyjętym z epoki królów. Złoto, czerwień mimo tego nie robi to na mnie wrażenia. Kąciki moich ust lekko podnoszą się do góry  gdy słyszę odgłosy strzelaniny. Wyciągam prosto ręcę, broń mierzy prosto w skroń niskiego faceta, który wyszedł zza ściany. Teraz liczy się tylko refleks. Śmierć poniesie ten, który strzeli jako drugi. Idealnie celuję, naciskam spust. Amunicja leci prosto w stronę jego głowy i zabija. Strażnik pada na królewski dywan położony na korytarzu. Podążam powoli, nasłuchuję każdego skrzypnięcia, kroków. Trafiam do dużego holu. Wyciągam drugiego gnata i trafiam w dwóch uzbrojonych facetów.

Skarbie już za moment będziesz moja.

Doskonale wiem gdzie te ścierwo ją ukrywa. Wiem gdzie prowadzą wszystkie korytarze. Znam ustawienia pomieszczeń.
Wiem o nim wszystko. Widzę jednego z moich ludzi. Kiwa mi głową i pokazuję na palcach liczbę trzy, tyle osób zabił. Mam zamiar wyjść z tego bez szwanku. Z każdą minutą tych nic nie wartych gnojów jest mniej. Co bardzo mnie cieszy.
Idę po dużych schodach powoli. Słyszę kroki przed sobą. Odkręcam się gotowy zabić. W moją stronę biegnie zakrwawiony Doriano. Idę na pierwsze piętro.

– Znalazłeś ją stary? – pyta dysząc. Jego garnitur jest cały we krwi. Naładowuję broń i wyciąga ją przed siebie.

– Wiem dobrze gdzie jest. Broń tyły i podążaj za mną idę na przód – zarządzam i powoli idę w głąb korytarza.

– Pierwsze piętro jest czyste. Są tam nasi. Idziemy tam gdzie ją przetrzymuje – kiwam głową. Wcale nie będzie tak łatwo ją odbić. Rudera jest chroniona przez milion zabezpieczeń. Na przeciwko nas na schodach stoi facet z karabinem maszynowym. Nie widzi nas. Kiwam głową do Doriano. Uśmiecha się odkąd pamiętam lubił takie łatki. Uwielbia zabaijać, tak został wychowany. Mierzę w tył głowy i strzelam. Facet upuszcza broń i spada ze schodów. Jego ciało zatrzymuje się przy nas. Mój towarzysz prycha rozbawiony. Carl ma same cipy, a nie dobrych ludzi.

Idziemy na najwyższe piętro. Przy okazji Doriano zastrzela durnia z nożem w ręku. Tym chciał nas zabić? Prędzej piekło zamarznie niż on tym tępym ostrzem zrobi nam krzywdę. Mówią, że żadna praca nie chańbi, ta akurat tak.

Kulka leci wprost przy mojej głowie. Kurwa. Chwila zapomnienia i człowiek może zgninać. Stajemy na podłodze.  Facet nie ma broni. Doriano wybucha śmiechem.

Podchodzi do mnie z zamiarem uduszenia. Łapię go za szyję i z całych sił zgnitam krtań.

– Nikt tak kurwa nie będzie ze mną pogrywał – warczę i puszczam jego ciało wolno na podłogę.

– Stary, ty jesteś popierdolony – Doriano mówi zdumiony gdy widzi moje dzieło. Szybko wyciąga broń i strzela do dwóch facatów, którzy celują do nas z broni. Chyba chcieli obejrzeć przedstawienia za darmo. Na końcu korytarza widnieją dwudrzwiowe metalowe drzwi. Dobrze znam hasło do najbardziej strzeżonego pokoju w willi.

– Idź, będę chronił tyły, bo te żyjące fiuty już się zbierają – mówi. Nie będę prawił mu dwu godzinnego monologu, że ma mi nie mówić co ja mam robić, bo ja tu jestem szefem. Mówi  prawdę. Podchodzę do wyświetlacza w ścianie. Spodziewam się całego batalionu ludzi w środku, ale zrobię wszystko, by uwolnić ją od tych parszywych łapsk. Ona jest tylko moja. Tak samo jak Gianna. Należą do mnie.

Spokojnie wpisuję datę urodzin Olivii. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. W ostatniej chwili dobiega do mnie czworo moich ludzi.

– Skupcie się i nie dajcie się zabić – polecam. Wchodzimy do środka mając oczy dookoła głowy. Zabijamy pierwszy mur ludzi. Robię unik, bo jakiś grubas wymierzył we mnie z gnata. Nikt nie jest wstanie zabić Diabła. Zrodziłem się to i powstanę.

– Żyjesz?! – podbiega do mnie Doriano. Jeden z moich ludzi pada. Bladź!  Wyglądam  zza murku, który niewiedząc czemu stoi w pokoju. Tu jeszcze nie ma Olivii. Zabiję tego fiuta. Ruszył to co moje, a tego co jest moje się nie rusza, bo wtedy pada wyrok śmierci.

Carl razem ze swoją prawą ręką wychodzą z pokoju. Ja i moi ludzie siedzimy cicho. Jego psy już dawno liżą podłogę. Słyszę jak klnie.
Daję znać, że na trzy wstajemy. Teraz go nie zabiję. Będzie cierpiał miesiącami.

Raz, dwa, trzy...

Strzelam w ramię Carla. Jedyny człowiek w tym pokoju pada na podłogę i ryczy z bólu. Idę w jego stronę. Adrenalina kumuluje się w wybucha. Staję i patrzę na niego.

– Ruszyłeś nie to co trzeba! – syczę i pluję wprost w jego twarz. Moją kobieta to rzecz święta.

– Chłopaki zajmijcie się nimi! – kiwam na mężczyzn leżących na podłodze, na której formuję się plama moczu.

– Zobaczcie jacy odważni – Doriano nie może wytrzymać i wtrąca swoje trzy grosze. Podchodzi do niego i mocnym ciosem łamie mu nos. Uśmiecha się na płynącą ścieżkę krwi.

– Poczekaj z tym na mnie, a teraz chodź – idziemy w stronę drzwi, gdzie leży Olivia. Cholernie obawiam się tego co zastanę. Musi żyć, musi. Nie przeżyje, jeśli coś jej zrobił. Pcham mocno drzwi. Leży skulona na środku materaca. Jest poobijana. Wszystko zaczyna się we mnie gotować na nowo. Nikt nie miał prawa jej tknąć. Podchodzę do niej. Ostrożnie biorę ją na ręce. Moja mała...

– Już jesteś bezpieczna kochanie – szepcze całując ją w czoło. Jej policzek zdobi ogromny siniak. Rozwalona warga. Zabije go, nie dam mu chwili odpoczynku. Jej oczy lekko się otwierają. Syczy z bólu.

– Riccardo? – szepcze cicho. Wtula swoją głowę w moją pierś.

– Już się nie bój. Ten drań więcej cię nie dotknie. Zrobię mu piekło tak jak na Diabła przystało.

Próbuję coś mówić, ale z jej ust wypływa tylko syk i grymas na twarzy.

– Cii kochanie. Nic nie mów, oszczędzaj się. Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać.

Jest taka bezbronna, moja. Dopilnuję, by nikt inny już więcej jej nie skrzywdził. Ona jeszcze nie zdaje sobie sprawy jaki ten świat potrafi być brutalny. Chcę chronić ją przed złem całego świata. Zasypia, oddycha nie  spokojnie jakby śniły jej się koszmary. Już dobrze. Jest ze mną. Będzie na zawsze, jeśli tylko będzie tego chciała. Do niczego nie będę ją zmuszać. To jej życie i jej decyzja. Dam jej odejść. Będę szczęśliwy, jeśli ona będzie, nawet, jeśli będę musiał nauczyć się żyć bez niej. Wszystko dla jej dobra.

Zrozumiem, jeśli z dniem swojego wylotu nie będzie chciała wrócić ze mną na Sycylię. Oby jednak jej decyzja była dobrze rozpatrzona. Niech dobrze przemyśli wszystkie za i przeciw. Jeśli odejdzie już nigdy więcej mnie nie zobaczy ani o mnie nie usłyszy. Wtedy nasz rozdział zostanie zamknięty na zawsze. A ona i ja rozpoczniemy coś innego. Ja wrócę do swojego świata, a ona dalej będzie beztrosko żyć tam gdzie żyje. Bez zabójstw, narkotyków i co najważniejsze gangsterów.

Wychodzimy z willi, która wygląda jakby przeszło przez nią tornado. Wszędzie latały kulki. Co kilka kroków leżą trupy. Teraz tylko zostało zabrać ją do mojego człowieka, który ma prywatną klinkę w Tokio. Tam zajmą się nią odpowiednio. Wsiadam do auta. W środku na przeciwko mnie siedzy Doriano. Poprawiam Olivie, by było jej wygodniej.

– Czemu nie wezwiesz taksówki? – pyta patrząc na Olivię. Chcę mieć ją teraz koło siebie. Ma być przy mnie.

– Nie jesteśmy nie wiadomo jak daleko. Dobrze o tym wiesz i nie przekażę Olivii innemu człowiekowi. Po moim trupie, nie wypuszczę jej z ramion – kiwa głową śmiejąc się.

– Przepadłeś bracie, przepadłeś – przechyla szklankę.

Ma rację przepadłem...

Okiełznać Diabła [Zakończone] Where stories live. Discover now