27. Olivia - Poddałam się

20.4K 686 40
                                    

– Myślisz, że wiem jak być twoją?
Nie wiem, okropnie boję się, że nigdy się nie dowiem! – spoglądam na niego smutnym wzrokiem. Nigdy nie będę jego. Ona zawsze będzie jego, nie ja.

– Co ty pieprzysz?! – wyrzuca.

– Ona zawsze będzie twoja. Należysz do niej. Wróć do niej, tak jak jak obiecałeś przed ołtarzem. Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci...

***

Podnoszę się do pozycji siedzącej głośno dysząc. Syczę z bólu i łapie się za brzuch. Wplatam ręcę we włosy. Jestem w szpitalu. Wszystko dobrze pamiętam. Moment, gdy Riccardo znalazł mnie w tym obdrapanym pokoju, gdy Calr kopał mnie i bił.

Spoglądam na leżącą głowę Riccardo na moich kolanach. Śpi, tak beztrosko. Chociaż dobrze wiem, że czuwa i w każdej chwili jest gotów mnie bronić. Kładę rękę na jego policzku, pocieram zarost kciukiem. Ma podkrążone oczy. Jest zmęczony, wydaję mi się, że nie spał długi czas.

– Dzień dobry – szepcze i uśmiecham się, gdy jego oczy otwierają się. Kąciki jego ust formują się w delikatny uśmiech.

– Dzień dobry, piękna – podnosi się, ale ja kładę dłoń na jego plecach.

– Połóż się nic mi się nie dzieję. Powinieneś odpocząć. Nie pilnuj mnie tak – po namyśle kładzie się ostroźnie obserwując każdy skrawek mojej twarzy.

– Zawołam lekarkę – decyduje. Przewracam oczami.

– Nie, poczekaj chwilę. Daj mi się nacieszyć chwilą spokoju – uwielbiam jego włosy. Jego oliwkową cerę, brązowe oczy. Gdy w nie patrzę czuję wewnętrzy spokój, jednocześnie budzi się we mnie prawdziwy demon.  Podnosi się i opiera wygodnie na krześle. Marszczę brwi.

– Mówiłam ci, że nic mi nie zrobisz – stwierdzam zrezygnowana.

– Nie dyskutuj tylko odpoczywaj. Za pięć minut wezwę lekarkę – decyduję pewnym siebie głosem.
Czuję suchość w gardle. Musieli dać mi antybiotyk dożylnie, bo wcalę nie czuję się aż tak tragicznie.

– Chcesz się napić? – mówi spokojnym tonem. Patrzy na butelkę wody postawioną na mojej szafce nocnej i kilka plastikowych kubeczków. Dopiero teraz zaczynam przyglądać się sali, w której leżę. Po prawej ścianie jest bardzo nietypowa ściana. Jest biała, ale w niej znajduję się kilka dużych kół, które robią za okna. Mam duże łóżko jak na szpitalną wygodę. Na przeciwko mnie wisi duży siedemdziesięcio siedmio calowy telewizor. Przęłykam głośno ślinę, jest ogromny. Po lewej stronie są drugie drzwi, pewnie prowadzą do łazienki.
W sali panuję minimaliz. Jedna ściana jest beżowa. Obok mojego łóżka oprócz milionów wyświetlaczy i kabli stoi stylowa lampa. W rogu sali stoi mały kawowy, szklany stolik a przy nim dwa fotele na cienkich metalowych nóżkach.

– Jakbyś mógł – szepcze ledwo przełykając śline. Wstaję i podchodzi do stolika. Zgarnia kubek i wodę w szklanej butelce. Krzywie się, bo nie jestem w stanie odczytaj co na niej pisze. Mimo tego, że uczestniczyłam w trzech lekcjach japońskiego odczytuję tylko kilka liter. Nalewa wodę do kubka i przykłada mi go do ust. Otwieram lekko usta, przechyla go, a ulga jaka maluje się na mojej twarzy jest ogromna. Po chwili odstawia kubek na stylową, białą szafkę nocną.

– Chcesz poczytać jakieś książki? – pyta i zerka w stronę małej biblioteczki. Dopiero co ją zauważyłam.

– Na razie nie, dziękuje za dobre chęci – kiwa głową i znika za drzwiami. Pewnie poszedł po lekarkę. Przechodzą mnie dreszcze strachu, gdy zostaję sama. Dobrze wiem, że Riccardo dobrze nim się zajmnie, ale jakimś cudem boję się, że on tu wróci. Znowu mnie skrzywdzi, pobije, skopie. Momentalnie łzy zaczynają opuszczać moje oczy, a wspomnenia wracają.

Dzień po tym jak wepchnął we mnie pistolet, gdy modliłam się, bym przeżyła. Skopał mnie, uderzał, znieważał. Jego leczenie poszło na marne, jeśli tylko na prawdę się leczył. Nie wiem czy chodził na terepie, nie złapałam go wtedy za rękę. Może tylko udawał takiego troskliwego, a w głowie snuł plany o tym jak mnie niszczy. Zdecydowanie Carl nie powinien wychodzić do ludzi, bo nie jest na to gotowy. Jest chory psychicznie.

Po kilku minutach do sali wchodzi Riccardo z kobietą w białych fartuchu. Ma czarne włosy, wręcz granatowe oczy i typową japońską urodę. Uśmiecha się lekko w moją stronę. Wygląda na młodą, zresztą japonki mają taką urodę. Do późnego wieku wyglądają jak nastolatki. Tego można im pozazdrość. Ośmielę się stwierdzić, że są wiecznie młode.
Oczywiście przychodzi taki moment, w którym wiecznie tak świeżo się nie wygląda.

– Dzień dobry, jak się czuję moja pacjentka? – pyta pewnie i siada na krzeslę obok mojego łóżka. Wydaję mi się, że zna się na tym co robi. I doskonale wie co przeszłam i w jakim gronie się obracam.

– Lepiej – mówię cicho, bo antybiotyk zaczyna tracić na sile. Brzuch zaczyna mnie mocno rwać, a nadgastek niemiłosiernie boli. Syczę, zaciskają zęby. Zamykam powieki, po fazie bólu otwieram oczy. Lekarka spogląda na mnie współczującym wzrokiem. Przygląda się moim siniakom. Nie lubię, gdy ludzie patrzą na mnie litościwym wzrokiem. Riccardo gdzieś znikł, a mnie zaczyna oblatywać strach. Nerwowym wzrokiem obarczam kobietę.

– Spokojnie, nie musisz się mnie bać. Jestem tu tylko i wyłącznie po to, by ci pomóc. Musimy razem współpracować – mówi wolno, spokojnie. Jednak ja obawiam się, że ten potwór zaraz którys raz z rzędu obróci w popiół moje życie.

Nie wiem jak odbić się od dna.
By na zawsze zostać na lądzie.

Bardzo chciałabym, by była tu ze mną mama. Ona wiedziałaby, co zrobić. Wzdycham. Nie mogę się poddać choć w głębi już to zrobiłam.  Łzy spływają po moich policzkach. Już nie chcę walczyć. Nie mam siły.

– Pani Olivio? – zwraca na siebie uwagę.

– Czy mogę zostać teraz sama? – szepcze cicho. Zatapiam głowę w poduszce. Nie mam ochoty z nikim teraz rozmawiać.

– Powinnyśmy jechać na badania – informuje. Przechyla głowę. Głośno przełykam ślinę. Chcę, by powiew wiatru wymazał te najgorsze wspomnienia. Chcę umrzeć. Po co mam żyć?

Moje życie to jedna wielka pomyłka. Patrzę na nią pustym wzrokiem. Niech wreszcie zostawią mnie w spokoju.

– No dobrze, dam pani godzinę. Za czterdzieści minut przyjdzie do pani psycholog – wstaje z krzesła.

– Nie, nie potrzebuję psychologa. Mojego życia nie da się już uratować, a marne słową pocieszenia nic nie zmienią – stwierdzam.

Czasu nie da się cofnąć, gdyby można było zrobiłabym to od razu

Nikt nie przejdzie przez nasze życie, jedynie może wtargnąć w nie brudnymi butami. Nie mam już nadziei. Co z tego, że będe zdrowa fizycznie, psychicznie dalej będę cierpieć. Takie życie, to nie życie. Jest bez celu, nie ma najmniejszego sensu.

Patrzy na mnie smutnym wzrokiem i wychodzi.

Moje życie to jedna wielka spirala kłamstw. Istnienie nie ma sensu, więc po co mam żyć? I zatruwać je innym. Superbohaterzy nie istnieją. Nie ma mocy.

Może czas odsunąć się w cień. Żyć zdala od ludzi. Samotnie, tak jak na taką wywłokę i wieczne nieszczęście przystało? Nikt nie będzie pamiętał o moim istnieniu. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Będę jak robot, wyprana z uczuć. Szczęśliwa będę tylko we własnych snach. I to bardzo naciąganych. Będe się uśmiechać, nagle się obudzę w szarej rzeczywistości. Zostanę sama. A może w niebie jest dla mnie miejsce? Czy jednak zasługuję na piekło?

---------------------------------------------------

No to mamy problem. Olivia się poddała.

Okiełznać Diabła [Zakończone] Where stories live. Discover now