40. Riccardo - Luca Amadeo Dutti

16.6K 568 87
                                    

Upijam łyk piwa. Barmanka stojąca przed nami wyciera szklanki. Uśmiecha się zalotnie, by kupić coś jeszcze. Nikt z nas nie zwraca na nią szczególnie uwagi, bo każdy z nas ma już swoje kobiety na oku. Matteo zainteresował się przyjaciółką Olivii, Sam. Z tego co wiem dziewczyna unika go jak ognia. Jednak mój młodszy braciszek nie odpuszcza. Doriano pogodził się z Evą po wielkiej kłótni. Z tego co mówi jest już wszystko dobrze i nawet ma względem niej poważne plany.

Siedzimy przy barze na hokerach. Bar wygląda jak jeden z najzwyklejszych. Jednak w menu są takie ceny, na które nie mogą pozwolić sobie ludzie z cieńszymi portfelem. Odkąd pamiętam odwiedziałem to miejsce z chłopakami, bo zawsze tu czuję się jak normalny człowiek.

Dołącza do nas Fabio. Zamawia piwo i siada. Jak zwykle on z całej naszej paczki jest najbardziej milczący. Cóż, taki ma charakter.

- Wiem gdzie teraz jest ten cały Lorenzo - Doriano wypala. Patrzę się na niego. Musieliśmy się wyluzować, bo dla każdego z nas te kilka dni były koszmarne.

- Gdzie? - syczę wściekły, a mój dobry humor ulatuje w drobny mak. Zaciskam pięści. Nie rozmawiałem z Olivią na temat mojego syna. Chcę, by podjęła decyzję w pełni zależną od niej.

- Dostałem cynk, że teraz jest w Rzymie. Spędza weekend z rodzinką. Nie wiem gdzie trzyma Luce.

- Zajebie chuja. Trzeba powiadomić dziewczyny, że mają się pokować i jutro lecimy na weekend do Rzymu - postanawiam. Dawno nie byłem w Rzymie. Ostatni raz byłem tam cztery lata temu na chrzcie córki mojego przyjaciela. Razem z Gianną, była wtedy w ciąży.

- Czas odwiedzić Mario. Jak za starych dobrych lat - mówi Fabio po czym upija łyk piwa.

- Doriano załatw od razu, by samolot był gotowy jutro na szóstą. Pojedź razem z Matteo po dziewczyny i przyjedziecie do mnie. Później samochodami ruszymy razem na lotnisko - dopijam piwo i idę na zewnątrz. Jest już ciemno, lecz bardzo ciepło i przyjemnie. Siadam na jednym z krzeseł w ogrodzie, który jest też częścią baru. Teraz nikt tu nie przesiaduje. Wybieram numer Olivii. Odbiera niemal od razu.

- Halo, coś się stało? - mówi zaspanym głosem, ziewa. Uśmiecham się, gdy słyszę jej głos. Jest melodią, której mi w życiu brakowało.

- Pakuj się. Lecimy całą grupą do Rzymu. Muszę załatwić parę spraw, a nie zostawię was samych - słyszę głuchą ciszę.

- Kochanie, ja nie wiem czy ja chcę wracać do Włoch. To mój kraj, ale odcięłam się od niego po tym... - głos jej się załamuje, a ja wiem o czym zaczyna mówić.

- To się więcej nie powtórzy. Nie byłem wtedy sobą - mówię stanowczo i ostroźnie. Opieram się wygodniej na wiklinowym siedzeniu. To się więcej nie powtórzy. Nigdy.

- Wiem, ufam Ci.

- Będę tam z tobą - podchodzi do mnie kelnerka, która czyściła wtedy szklanki.

- Coś Panu podać? - przymila się.

- Nie dziękuję. Proszę zostawić mnie samego - skina głową i odchodzi. Co za upierdliwa baba.

- Co to za kobieta? - słyszę jej ożywiony głos. Jest wściekła jak osa. Podoba mi się to. Uśmiecham się. Jest zazdrosna, ale jestem tylko jej, a ona jest moja.

- Myszko... Nie bądź zazdrosna. Ta kobieta jest niewarta twojego zachodu - przed oczami pojawia mi się obraz mojej wściekłej laleczki.

- Zajętych się nie rusza. Szmata - syczy.

- Zajętych? Co to ma znaczyć? - dopytuje. Niech w końcu wyrzuci to z siebie. Niech powie, że jestem tylko jej.

- Jesteś mój! Zadowolony?! - krzyczy. Tak kochanie jeszcze nie wiesz jak mnie to cieszy.

- Owszem.

- Jeszcze mnie poddenerwuj a za moment mnie tam zobaczysz! - wydziera się. Nigdy nie pomyślałbym, że jest aż taką zazdrośnicą.

- Idź do reszty. Proszę, uważaj na siebie. Zaraz będę robić z Panią Francescą dziczyznę, a teraz do widzenia. Nie zawracaj mi dupy - mówy i się rozłącza. Unoszę brwi, by po chwili je opuścić. "Nie zawracaj mi dupy". Co to miało do kurwy być! Już ja jej dam. Nie będzie mogła usiąść na swojej jędrnej dupce przez najbliższy tydzień. Wściekły idę do chłopaków, którzy przesiedli się do stolika w rogu baru. Zajmuję wolne miejsce. Wszyscy patrzą się na mnie. Po chwili Matteo śmieje się jak głupi.

- Co moja bratowa dała w kość? Jakże mi przykro. Celibat przez miesiąc? - nabija się ze mnie, a mi wcale nie jest do śmiechu.

- Spierdalaj braciszku, żeby Ci fiut odpadł - mówię biorąc łyk pełnego piwa przed sobą. Opłaciliśmy jak na razie dwie kolejki. Później wracamy do dziewczyn. Teraz weź coś człowieku wymyśl, żeby ją udobruchać. Mnie wystarczyłby dobry seks, ale dla kobiet liczą się małe rzeczy. Kwiatki, kolacje, śniadanie, parzenie kawy i inne gówna.

Pamiętam jak zawsze moja mama mówiła, że od ojca kawa lepiej smakuje. Zawsze denerwowały mnie takie zabobony. Chociaż nie wiem nigdy Olivia nie robiła mi kawy, ale z miłą chęcią mogłaby mi zrobić. Nie obraziłbym się. Z moich myśli wyrywa mnie śmiech Fabio, który nieco się rozluźnił.

- Szczerzysz się jak mysz do sera. Co ci znowu odjebało?

- Pierdolną go amor. Tylko nie tak jak powinien! - komentuje Matteo.

- Zaraz to ja pierdolnę was! Odwalcie się - próbuje zachować powagę, ale gdy widzę tych trzech głupków, którzy zwracają uwagę całego baru nie mogę zachować się poważnie. Brakowało mi takich luźnych wieczorów.

- Tatuśku a ty mówiłeś Olivii, że masz syna?

- Nie. Ona ma podjąć decyzję sama - opieram się o krzesło i patrzę na nich - Weźcie  zamówcie jakieś frytki.

- Powaliło cię? Ty będzie frytki jadł? Łeb cię boli? - Doriano nabija się ze mnie. Frytki jadłem tylko dwa razy w życiu. Byłem takiego samego zdania jak mój ojciec. Takim ludziom jak my nie przystoi jeść śmieciowego jedzenia.

- Spierdalaj do lady! I to w podskokacha!

Nie jestem za jedzieniem takiego gówna, ale nic mi się takiego nie stanie. Zresztą znając życie będę jedł takie coś co jakiś czas, w końcu dzieci lubią takie jedzenie.
Przecież nie będę odbierał mu takiej przyjemności. Nie będzie jadł tego codziennie. Raz na jakiś czas.

W ogóle o czym ja myślę. Ja nawet dziecka na rękach nigdy nie miałem, a myślę o wychowaniu czteroletniego syna, który nawet mnie nie zna.

To jest gorzej pojebane niż myślałem...

Wypijamy piwa do końca i jedziemy. Razem z Fabio jadę do siebie. Matteo i Doriano pojechali po dziewczyny, które mam nadzieję, że są już gotowe.
Obaj siedzimy z tyłu. Jesteśmy po dwóch piwach, czujemy się treźwi jak niemowlęta jednak lepiej dmuchać na zimnie.

Na tej planecie żyją ludzie, których zadaniem jest wyeliminowanie mnie. Tylko czekają na dobrą okazję, by wpakować mi kulkę w łeb. A ja mam cel do wykonania. Tym celem jest mój syn, Luca Amadeo Dutti. Zrobię wszystko, by był przy mnie. Jego mojesce jest obok jego taty, przy mnie. Ma być szczęśliwy choćbym zapłacił za to własną krwią. Dla swojego dziecka jestem w stanie zrobić wszystko. W jego żyłach płynie krew rodu Dutti. A nie jakiegoś starego chuja Lorenzo.

________________________________

Rozczulił mnie ten rozdział powiem szczerze. Chciałam nim podkreślić jaką silną więź czuję Riccardo do swojego synka, i że jest w stanie nawet stracić życie, by mały był szczęśliwy.

Tak ma marginesie. Bardzo Wam wszystkim dziękuję za tysiąc obserwujących. ❣️

Okiełznać Diabła [Zakończone] Where stories live. Discover now